Название: Czerwona kraina
Автор: Joe Abercrombie
Издательство: PDW
Жанр: Детективная фантастика
isbn: 9788366409873
isbn:
– Owszem, wielokrotnie byłem u źródeł Sokwayi, ale ta opowieść mi ubliża. – Słodki się uśmiechnął, a zmarszczki rozprzestrzeniły się po jego ogorzałej twarzy. – Walka gołymi rękami z nawet najmniejszym niedźwiedziem nie wydaje się zbyt mądra. Jeśli chodzi o niedźwiedzie, a także inne niebezpieczeństwa, zdecydowanie wolę trzymać się od nich z daleka. Jednak przez lata wydarzyło się wiele dziwnych rzeczy, a muszę przyznać, że pamięć już nie służy mi tak dobrze jak kiedyś.
– Więc może źle zapamiętałeś swoje imię – odparła Płoszka i pociągnęła kolejny łyk. Dręczyło ją piekielne pragnienie.
– Kobieto, mógłbym w to uwierzyć, gdybym nie miał go wytłoczonego na siodle. – Po przyjacielsku poklepał zniszczoną skórę. – Dab Słodki.
– Po tym, co o tobie słyszałam, byłam pewna, że jesteś wyższy.
– Na podstawie opowieści powinienem mieć pół mili wzrostu. Ludzie lubią gadać. A kiedy już zaczną, nie mam wpływu na to, jak bardzo urosnę, czyż nie?
– Kim jest dla ciebie ten stary Duch? – spytała Płoszka.
Staruszka odezwała się tak powolnym i uroczystym głosem, jakby wygłaszała mowę pogrzebową.
– On jest moją żoną.
Słodki ponownie chrapliwie się roześmiał.
– Przyznaję, że czasami tak się czuję. Przedstawiam wam Płaczącą Skałę. Razem przemierzyliśmy każdy zakątek Dalekiej i Bliskiej Krainy oraz wiele miejsc, które nie mają nazw. Obecnie pełnimy rolę zwiadowców, myśliwych i pilotów w Drużynie poszukiwaczy, którą prowadzimy przez równiny do Fałdy.
Płoszka zmrużyła oczy.
– Naprawdę?
– Z tego, co usłyszałem w karczmie, wy również zmierzacie w tamtym kierunku. Sami nie znajdziecie łodzi, a przynajmniej żadna się nie zatrzyma, żeby was zabrać, co oznacza konieczność samotnej podróży konno, wozem albo pieszo. Będziecie potrzebowali towarzystwa, zwłaszcza że w okolicy grasują Duchy.
– Waszego towarzystwa, jak mniemam.
– Może nie duszę niedźwiedzi gołymi rękami, ale jak nikt znam Daleką Krainę. Jeśli ktoś może was doprowadzić do Fałdy z uszami na miejscu, to z pewnością jestem to ja.
Płacząca Skała odchrząknęła, przesuwając językiem wygasłą fajkę z jednej strony ust na drugą.
– Ja i Płacząca Skała.
– A dlaczego mielibyście wyświadczyć nam taką przysługę? – spytała Płoszka. Zwłaszcza po tym, co niedawno widzieli.
Słodki podrapał się po zarośniętej szczęce.
– Nasza ekspedycja wyruszyła, zanim na równinach zaczęło być niespokojnie, i uczestniczą w niej różni ludzie. Kilkoro ma broń, ale za mało doświadczenia i zbyt wiele bagaży. – Zmierzył Owcę wzrokiem, tak jak Clay mógłby patrzeć na kupione ziarno. – Teraz, kiedy w Dalekiej Krainie panują niepokoje, przydałby się nam jeszcze jeden człowiek, któremu nie robi się słabo na widok krwi. – Przeniósł wzrok na Płoszkę. – Zresztą mam wrażenie, że ty także potrafisz władać ostrzem, kiedy to konieczne.
Zważyła miecz w dłoni.
– Jakoś udaje mi się go nie upuścić. Co proponujecie?
– Zazwyczaj ludzie oferują drużynie swoje umiejętności albo się wkupują. Potem wszyscy dzielą się zapasami i pomagają sobie w miarę możliwości. Wasz wielkolud...
– Owca.
Słodki uniósł brew.
– Naprawdę?
– Imię jak każde inne – odparł Owca.
– Nie będę się spierał. Możesz do nas dołączyć za darmo. Widziałem na własne oczy, co potrafisz. Ty możesz zapłacić połowę stawki, kobieto, a chłopak musi wnieść pełną opłatę, co razem daje... – Słodki zmarszczył czoło, rachując w myślach.
Co prawda, Płoszka tego wieczoru widziała śmierć dwóch ludzi i ocaliła trzeciego, wciąż miała mdłości i zawroty głowy, ale nie zamierzała pozwolić, by dobry interes przeszedł jej koło nosa.
– Wszyscy pojedziemy za darmo.
– Co takiego?
– Leef to najlepszy łucznik, jakiego widziałeś. Jest nieoceniony.
Słodki nie sprawiał wrażenia przekonanego.
– Naprawdę?
– Naprawdę? – szepnął Leef.
– Wszyscy pojedziemy za darmo. – Płoszka pociągnęła kolejny łyk i rzuciła butelkę Dabowi. – Wóz albo przewóz.
Słodki zmrużył oczy i powoli napił się trunku, po czym ponownie popatrzył na Owcę. Olbrzym siedział nieruchomo w ciemności, a blask pochodni tańczył w kącikach jego oczu.
– Lubisz dyktować warunki, prawda? – Zwiadowca westchnął.
– Jeśli chodzi o złe interesy, zdecydowanie wolę trzymać się od nich z daleka.
Słodki znów zachichotał, po czym popędził konia, wepchnął sobie butelkę pod pachę, zdjął rękawicę zębami i podał Płoszce rękę.
– Zgoda. Chyba cię polubię, dziewczyno. Jak się nazywasz?
– Płoszka Południe.
Słodki ponownie uniósł brew.
– Płoszka?
– To tylko imię, starcze, nie opisuje mojej natury. A teraz oddaj mi butelkę.
Wspólnie odjechali w ciemność, a Dab Słodki snuł opowieści swoim chrapliwym basem. Mówili wiele i milczeli, śmiali się swobodnie, jakby godzinę wcześniej wcale nie zostawili za sobą dwóch trupów, oraz przekazywali sobie butelkę, dopóki jej nie opróżnili, a wtedy Płoszka odrzuciła ją w mrok, czując ciepło w brzuchu. Kiedy po Averstock pozostało już tylko kilka świateł na horyzoncie, wstrzymała wierzchowca i zrównała się z człowiekiem, który był dla niej jak ojciec.
– Nie zawsze miałeś na imię Owca, prawda?
Popatrzył na nią, po czym odwrócił wzrok. Jeszcze bardziej się przygarbił i mocniej otulił płaszczem. Raz za razem poruszał kciukiem, masując kikut brakującego środkowego palca.
– Każdy ma przeszłość – odparł.
Nie da się ukryć.