Czerwona kraina. Joe Abercrombie
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czerwona kraina - Joe Abercrombie страница 23

Название: Czerwona kraina

Автор: Joe Abercrombie

Издательство: PDW

Жанр: Детективная фантастика

Серия:

isbn: 9788366409873

isbn:

СКАЧАТЬ

      – Kurwa, kurwa – zajęczał Rudy, a Płoszka mocniej przycisnęła płaz noża do jego szyi i ponownie go uciszyła.

      Wolną ręką wyjęła duże ostrze, prawie miecz, które miał za pasem. Po chwili Owca stanął nad skuloną parą, głową niemal dotykając krokwi, chwycił młodzieńca za koszulę i wyrwał go ze słabego uścisku Płoszki.

      – Mów. – Uderzył chłopaka w twarz, otwartą dłonią, ale na tyle mocno, że przewróciłby go na ziemię, gdyby go nie przytrzymywał.

      – Ja... – szepnął Rudy.

      Owca ponownie go uderzył przy wtórze głośnego klaśnięcia, a handlarze w głębi pomieszczenia wzdrygnęli się, ale nie wstali.

      – Mów.

      – Co chcesz...

      – Kto dowodził?

      – Cantliss. Tak się nazywa. – Chłopak zaczął bełkotać; słowa plątały mu się w ustach, jakby nie nadążał z ich wypowiadaniem. – Grega Cantliss. Nie wiedziałem, jaka to paskudna kompania, po prostu chciałem się dostać z miejsca na miejsce i trochę zarobić. Pracowałem jako przewoźnik na promie na wschodzie. Pewnego dnia przyszła ulewa, woda zabrała prom i... – Cios. – Nie chcieliśmy tego, musisz nam uwierzyć... – Cios. – Jest z nimi kilku złych ludzi. Północny imieniem Czarny Grot, który zastrzelił staruszka z łuku. Śmiali się z tego.

      – Widzisz, żebym ja się śmiał? – zapytał Owca i ponownie zdzielił go w twarz.

      Rudowłosy chłopak uniósł bezużyteczną, drżącą dłoń.

      – Ja się nie śmiałem! Nie chcieliśmy brać udziału w zabójstwach, więc się odłączyliśmy! Cantliss powiedział, że chodzi tylko o rabunek, ale okazało się, że porywaliśmy dzieci i...

      Owca uciszył go kolejnym ciosem.

      – Po co zabiera dzieci? – Zachęcił go do mówienia następnym uderzeniem.

      Piegowata twarz młodzieńca z jednej strony była rozcięta i opuchnięta, nos pokrywały smugi krwi.

      – Powiedział, że ma na nie kupca, i kiedy je do niego dostarczymy, wszyscy będziemy bogaci. Obiecał, że włos im z głowy nie spadnie. Miały odbyć podróż w idealnym stanie.

      Owca ponownie go uderzył, rozcinając skórę w drugim miejscu.

      – Podróż dokąd?

      – Najpierw do Fałdy.

      – To u źródeł Sokwayi – zauważyła Płoszka. – Po drugiej stronie Dalekiej Krainy.

      – Na Cantlissa czeka łódź. Zabierze go w górę rzeki... w górę rzeki...

      – Do Fałdy, a potem dokąd?

      Rudowłosy chłopak obwisł, na wpół omdlały, trzepocząc powiekami. Owca ponownie go spoliczkował, z obu stron, po czym potrząsnął, trzymając za koszulę.

      – Do Fałdy, a potem dokąd?

      – Nie powiedział. Przynajmniej nie mnie. Może Oberżyście. – Popatrzył w stronę mężczyzny przyszpilonego do kontuaru, na rękojeść noża sterczącą mu z pleców.

      Płoszka podejrzewała, że Oberżysta już niczego im nie opowie.

      – Kto kupuje dzieci? – spytał Owca.

      Oszołomiony Rudy pokręcił opuchniętą głową. Owca uderzył go jeszcze raz i jeszcze raz i jeszcze raz. Jedna z handlarek ukryła twarz w dłoniach. Druga tylko się przypatrywała, stojąc sztywno jak kołek. Jeden z jej towarzyszy pociągnął ją z powrotem na krzesło.

      – Kto je kupuje?

      – Nie wiem. – Splątane słowa i krwawa ślina zwisająca z rozbitej wargi.

      – Zostań tutaj.

      Owca puścił chłopaka i podszedł do Wysokiego Kapelusza, którego buty tonęły w krwawej kałuży, zabrał mu miecz i wyjął nóż spod jego płaszcza. Potem przetoczył butem Przystojniaka i pozostawił go wpatrzonego pustymi oczami w sufit. Mężczyzna wyglądał znacznie mniej atrakcyjnie z wnętrznościami na podłodze. Owca zabrał mu linę przypiętą do pasa, po czym podszedł do rudowłosego chłopaka i zaczął wiązać pętlę wokół jego szyi. Płoszka tylko się przyglądała, odrętwiała i bezsilna. Nie były to fachowe węzły, ale wystarczyły i po chwili Owca pociągnął młodzieńca w stronę drzwi, a ten podążył za nim pokornie jak zbity pies.

      Nagle się zatrzymali. Karczmarz okrążył kontuar i stanął w progu. Oto dowód, że nigdy tak do końca nie wiadomo, do czego i kiedy jest zdolny człowiek. Kurczowo ściskał ścierkę, jakby to była tarcza przeciwko złu. Płoszka podejrzewała, że ścierka nie sprawdzi się w tej roli, ale musiała przyznać, że karczmarz ma jaja. Miała tylko nadzieję, że Owca nie rozprawi się z nimi tak samo jak z wnętrznościami Przystojniaka, które walały się na drewnianej podłodze.

      – To nie w porządku – powiedział karczmarz.

      – Czy twoja śmierć sprawi, że będzie inaczej? – odrzekł beznamiętnie i cicho Owca, jakby to nie była groźba, tylko zwykłe pytanie. Nie musiał krzyczeć. Dwa trupy czyniły to za niego.

      Karczmarz szybko się rozejrzał, ale żaden bohater nie przyszedł mu z pomocą. Wszyscy sprawiali wrażenie wystraszonych, jakby Owca był wcieleniem samej śmierci. Nie licząc staruszki z ludu Duchów, która siedziała dumnie na swoim krześle i tylko patrzyła, oraz jej towarzysza w futrze, który cały czas miał skrzyżowane nogi i bez pośpiechu napełniał swój kubek.

      – Nie w porządku. – Głos karczmarza był słaby jak rozwodnione piwo.

      – Bardziej w porządku nie będzie – odparł Owca.

      – Powinniśmy zwołać zgromadzenie i porządnie go osądzić, zapytać...

      Owca pochylił się nad karczmarzem.

      – Jedyne, o co musisz zapytać, to czy chcesz mi stać na drodze.

      Karczmarz się skulił, a Owca ominął go, ciągnąc za sobą chłopaka. Płoszka nagle odzyskała władzę w nogach i szybko podążyła za nimi, przechodząc obok Leefa, który stał w progu z szeroko otwartymi ustami.

      Deszcz osłabł do miarowej mżawki. Owca wlekł Rudego przez bagnistą ulicę w stronę wykrzywionego drewnianego łuku, z którego zwisał szyld. Łuk był na tyle wysoki, że mógł się pod nim zmieścić jeździec. Albo zawisnąć pieszy.

      – Owca! – Płoszka zeskoczyła z ganku karczmy, zapadając się po kostki. – Owca!

      Z trudem przeszła na drugą stronę ulicy, brnąc w błocie wciągającym jej buty. Chwyciła luźny koniec liny i ją napięła, a rudowłosy chłopak potknął się, gdy pętla zacisnęła mu się pod brodą. Jego opuchnięta twarz była otępiała, jakby jeszcze się nie domyślił, dokąd go prowadzą.

СКАЧАТЬ