Название: Czerwona kraina
Автор: Joe Abercrombie
Издательство: PDW
Жанр: Детективная фантастика
isbn: 9788366409873
isbn:
– Kurwa, kurwa – zajęczał Rudy, a Płoszka mocniej przycisnęła płaz noża do jego szyi i ponownie go uciszyła.
Wolną ręką wyjęła duże ostrze, prawie miecz, które miał za pasem. Po chwili Owca stanął nad skuloną parą, głową niemal dotykając krokwi, chwycił młodzieńca za koszulę i wyrwał go ze słabego uścisku Płoszki.
– Mów. – Uderzył chłopaka w twarz, otwartą dłonią, ale na tyle mocno, że przewróciłby go na ziemię, gdyby go nie przytrzymywał.
– Ja... – szepnął Rudy.
Owca ponownie go uderzył przy wtórze głośnego klaśnięcia, a handlarze w głębi pomieszczenia wzdrygnęli się, ale nie wstali.
– Mów.
– Co chcesz...
– Kto dowodził?
– Cantliss. Tak się nazywa. – Chłopak zaczął bełkotać; słowa plątały mu się w ustach, jakby nie nadążał z ich wypowiadaniem. – Grega Cantliss. Nie wiedziałem, jaka to paskudna kompania, po prostu chciałem się dostać z miejsca na miejsce i trochę zarobić. Pracowałem jako przewoźnik na promie na wschodzie. Pewnego dnia przyszła ulewa, woda zabrała prom i... – Cios. – Nie chcieliśmy tego, musisz nam uwierzyć... – Cios. – Jest z nimi kilku złych ludzi. Północny imieniem Czarny Grot, który zastrzelił staruszka z łuku. Śmiali się z tego.
– Widzisz, żebym ja się śmiał? – zapytał Owca i ponownie zdzielił go w twarz.
Rudowłosy chłopak uniósł bezużyteczną, drżącą dłoń.
– Ja się nie śmiałem! Nie chcieliśmy brać udziału w zabójstwach, więc się odłączyliśmy! Cantliss powiedział, że chodzi tylko o rabunek, ale okazało się, że porywaliśmy dzieci i...
Owca uciszył go kolejnym ciosem.
– Po co zabiera dzieci? – Zachęcił go do mówienia następnym uderzeniem.
Piegowata twarz młodzieńca z jednej strony była rozcięta i opuchnięta, nos pokrywały smugi krwi.
– Powiedział, że ma na nie kupca, i kiedy je do niego dostarczymy, wszyscy będziemy bogaci. Obiecał, że włos im z głowy nie spadnie. Miały odbyć podróż w idealnym stanie.
Owca ponownie go uderzył, rozcinając skórę w drugim miejscu.
– Podróż dokąd?
– Najpierw do Fałdy.
– To u źródeł Sokwayi – zauważyła Płoszka. – Po drugiej stronie Dalekiej Krainy.
– Na Cantlissa czeka łódź. Zabierze go w górę rzeki... w górę rzeki...
– Do Fałdy, a potem dokąd?
Rudowłosy chłopak obwisł, na wpół omdlały, trzepocząc powiekami. Owca ponownie go spoliczkował, z obu stron, po czym potrząsnął, trzymając za koszulę.
– Do Fałdy, a potem dokąd?
– Nie powiedział. Przynajmniej nie mnie. Może Oberżyście. – Popatrzył w stronę mężczyzny przyszpilonego do kontuaru, na rękojeść noża sterczącą mu z pleców.
Płoszka podejrzewała, że Oberżysta już niczego im nie opowie.
– Kto kupuje dzieci? – spytał Owca.
Oszołomiony Rudy pokręcił opuchniętą głową. Owca uderzył go jeszcze raz i jeszcze raz i jeszcze raz. Jedna z handlarek ukryła twarz w dłoniach. Druga tylko się przypatrywała, stojąc sztywno jak kołek. Jeden z jej towarzyszy pociągnął ją z powrotem na krzesło.
– Kto je kupuje?
– Nie wiem. – Splątane słowa i krwawa ślina zwisająca z rozbitej wargi.
– Zostań tutaj.
Owca puścił chłopaka i podszedł do Wysokiego Kapelusza, którego buty tonęły w krwawej kałuży, zabrał mu miecz i wyjął nóż spod jego płaszcza. Potem przetoczył butem Przystojniaka i pozostawił go wpatrzonego pustymi oczami w sufit. Mężczyzna wyglądał znacznie mniej atrakcyjnie z wnętrznościami na podłodze. Owca zabrał mu linę przypiętą do pasa, po czym podszedł do rudowłosego chłopaka i zaczął wiązać pętlę wokół jego szyi. Płoszka tylko się przyglądała, odrętwiała i bezsilna. Nie były to fachowe węzły, ale wystarczyły i po chwili Owca pociągnął młodzieńca w stronę drzwi, a ten podążył za nim pokornie jak zbity pies.
Nagle się zatrzymali. Karczmarz okrążył kontuar i stanął w progu. Oto dowód, że nigdy tak do końca nie wiadomo, do czego i kiedy jest zdolny człowiek. Kurczowo ściskał ścierkę, jakby to była tarcza przeciwko złu. Płoszka podejrzewała, że ścierka nie sprawdzi się w tej roli, ale musiała przyznać, że karczmarz ma jaja. Miała tylko nadzieję, że Owca nie rozprawi się z nimi tak samo jak z wnętrznościami Przystojniaka, które walały się na drewnianej podłodze.
– To nie w porządku – powiedział karczmarz.
– Czy twoja śmierć sprawi, że będzie inaczej? – odrzekł beznamiętnie i cicho Owca, jakby to nie była groźba, tylko zwykłe pytanie. Nie musiał krzyczeć. Dwa trupy czyniły to za niego.
Karczmarz szybko się rozejrzał, ale żaden bohater nie przyszedł mu z pomocą. Wszyscy sprawiali wrażenie wystraszonych, jakby Owca był wcieleniem samej śmierci. Nie licząc staruszki z ludu Duchów, która siedziała dumnie na swoim krześle i tylko patrzyła, oraz jej towarzysza w futrze, który cały czas miał skrzyżowane nogi i bez pośpiechu napełniał swój kubek.
– Nie w porządku. – Głos karczmarza był słaby jak rozwodnione piwo.
– Bardziej w porządku nie będzie – odparł Owca.
– Powinniśmy zwołać zgromadzenie i porządnie go osądzić, zapytać...
Owca pochylił się nad karczmarzem.
– Jedyne, o co musisz zapytać, to czy chcesz mi stać na drodze.
Karczmarz się skulił, a Owca ominął go, ciągnąc za sobą chłopaka. Płoszka nagle odzyskała władzę w nogach i szybko podążyła za nimi, przechodząc obok Leefa, który stał w progu z szeroko otwartymi ustami.
Deszcz osłabł do miarowej mżawki. Owca wlekł Rudego przez bagnistą ulicę w stronę wykrzywionego drewnianego łuku, z którego zwisał szyld. Łuk był na tyle wysoki, że mógł się pod nim zmieścić jeździec. Albo zawisnąć pieszy.
– Owca! – Płoszka zeskoczyła z ganku karczmy, zapadając się po kostki. – Owca!
Z trudem przeszła na drugą stronę ulicy, brnąc w błocie wciągającym jej buty. Chwyciła luźny koniec liny i ją napięła, a rudowłosy chłopak potknął się, gdy pętla zacisnęła mu się pod brodą. Jego opuchnięta twarz była otępiała, jakby jeszcze się nie domyślił, dokąd go prowadzą.
СКАЧАТЬ