Название: Czerwona kraina
Автор: Joe Abercrombie
Издательство: PDW
Жанр: Детективная фантастика
isbn: 9788366409873
isbn:
– Nie możemy przynajmniej pozwolić ludziom przenocować? Odpocząć, nacieszyć się gościnnością miejscowych...
– Wieści o naszym przybyciu nie mogą dotrzeć do buntowników. Szlachetni nie mogą sobie pozwolić na zwłokę. – Lorsenowi udało się to powiedzieć bez cienia ironii.
Cosca nadął policzki.
– Szlachetni ciężko pracują, prawda?
Sufeen poczuł porażającą bezsilność. Nagle ogarnęło go takie zmęczenie, że ledwie mógł podnieść ręce. Gdyby tylko w pobliżu znajdowali się jacyś szlachetni ludzie... Niestety, on był najbliżej tego zaszczytu. Był najlepszym człowiekiem w Kompanii, i wcale się tym nie chlubił. Nawet robak w stercie gnoju mógłby się uznać za lepszego. Sufeen jako jedyny miał chociaż strzęp sumienia. Może nie licząc Temple’a, ale ten spędzał każdą chwilę, próbując przekonać siebie i innych, że jest inaczej. Sufeen popatrzył na prawnika, który stał za Coscą, lekko przygarbiony, jakby się ukrywał, z niespokojnymi palcami, które usiłowały ukręcić guziki przy koszuli. Człowiek, który mógłby być kimkolwiek, starał się zostać nikim. Jednakże w samym środku tego szaleństwa i zniszczenia zmarnowany potencjał jednej osoby nie wydawał się wart komentarza. Czy Jubair może mieć rację? Czy Bóg jest mściwym zabójcą, który lubuje się w zniszczeniu? W tej chwili trudno było temu zaprzeczyć.
Potężny Północny stał na werandzie przed „Domem Mięsa u Stupfera” i patrzył, jak dosiadają koni. Zaciskał potężne dłonie na balustradzie, a popołudniowe słońce odbijało się od martwej metalowej kulki, która zastępowała mu oko.
– Jak to opiszesz? – spytał Temple.
Sworbreck popatrzył ze zmarszczonym czołem na swoje zapiski, trzymając ołówek nad kartką, po czym starannie zamknął notatnik.
– Być może zatuszuję ten epizod.
Sufeen parsknął.
– Mam nadzieję, że wziąłeś dużo tuszu.
Nie dało się ukryć, że Kompania Łaskawej Dłoni tego dnia zachowała się z nietypową powściągliwością. Opuścili Uczciwość, tylko lekko narzekając na niewystarczającą jakość rabunku. Pozostawili nagie ciało kupca wiszące na wieży strażniczej, a na szyi trupa umieścili tabliczkę, która ostrzegała, że jego los stanowi lekcję dla buntowników ukrywających się w Bliskiej Krainie. Sufeen nie potrafił przewidzieć, czy buntownicy dowiedzą się o tej lekcji, a jeśli tak, to czego ich ona nauczy. Obok kupca wisieli jeszcze dwaj mężczyźni.
– Kto to był? – spytał Temple, oglądając się ze zmarszczonym czołem.
– Młodego chyba zastrzelili podczas próby ucieczki. Co do drugiego nie jestem pewien.
Temple się skrzywił i zadrżał, bawiąc się postrzępionym rękawem.
– Cóż możemy począć?
– Tylko podążać za swoim sumieniem.
Temple zwrócił się w jego stronę ze złością.
– Jak na najemnika dużo gadasz o sumieniu!
– Więc po co przejmujesz się moimi słowami? Chyba że twoje sumienie nie daje ci spokoju?
– Z tego, co mi wiadomo, wciąż bierzesz pieniądze od Coski!
– Gdybym przestał, poszedłbyś w moje ślady?
Temple otworzył usta, po czym bezgłośnie je zamknął i ze wściekłym grymasem popatrzył w stronę horyzontu, skubiąc swój rękaw, skubiąc i skubiąc.
Sufeen westchnął.
– Bóg jeden wie, że nigdy nie uważałem się za dobrego człowieka.
Ktoś podpalił dwa najdalej wysunięte domy i Sufeen zapatrzył się na kolumny dymu unoszące się ku błękitowi.
– Jedynie za najlepszego w Kompanii.
Każdy ma przeszłość
Spadł rzęsisty deszcz. Wypełnił koleiny oraz głębokie odciski butów i kopyt taki, że ziemia zamieniła się w bagno, a głównej ulicy brakowało tylko nurtu, by móc ją ogłosić rzeką. Zaciągnął nad miastem szarą zasłonę, przez którą pojedyncze lampy przeświecały niczym przez mgłę, a pomarańczowe widmowe błyski tańczyły w setkach tysięcy kałuż. Rozchlapywał błoto, ściekając strumieniami z zatkanych rynien na dachach i dachów bez rynien oraz z krawędzi kapelusza Owcy, który moknął, przygarbiony i milczący, na siedzeniu wozu. Spływał żałosnymi kropelkami po znaku, który zwisał z powykrzywianego drewnianego łuku, oznajmiając, że te resztki miasteczka, do których wjeżdżają, to Averstock. Moczył ochlapane błotem boki Caldera, mocno utykającego na tylną nogę, oraz Szalki, który był w niewiele lepszym stanie. Padał na konie przywiązane do balustrady przed budą, która udawała karczmę. Trzy niezadowolone wierzchowce pociemniałe od wilgoci.
– To oni? – spytał Leef. – To ich konie?
– To oni – odrzekła Płoszka, przemoczona i lepka w przeciekającym płaszczu, jak kobieta pogrzebana żywcem.
– Co zrobimy? – Leef starał się ukryć napięcie, ale bezskutecznie.
Owca nie odpowiedział. Nie od razu. Zamiast tego nachylił się w stronę Płoszki.
– Wyobraź sobie, że złożyłaś dwie obietnice i nie możesz dotrzymać jednej bez złamania drugiej – rzekł cicho. – Co robisz?
Zważywszy na czekające ich zadanie, Płoszka uznała ten problem za wydumany. Wzruszyła ramionami, podrażniając skórę mokrą koszulą.
– Pewnie dotrzymałabym tej, która jest ważniejsza.
– Racja – szepnął, patrząc na drugą stronę bagnistej ulicy. – Jak liście niesione wodą, prawda? Żadnego wyboru. – Siedzieli jeszcze przez chwilę, nie robiąc niczego poza moknięciem, aż w końcu Owca obrócił się na siedzeniu. – Wejdę pierwszy. Zajmijcie się wołami, a potem pójdźcie za mną, tylko spokojnie. – Zeskoczył z wozu, rozchlapując błoto. – Chyba że chcecie zostać. Tak może być najlepiej.
– Zrobię, co do mnie należy – odburknął Leef.
– Zdajesz sobie sprawę, co to może oznaczać? Zabiłeś kiedyś człowieka?
– A ty?
– Po prostu nie wchodźcie mi w drogę. – Owca już się nie garbił. Był większy. Potężny. Deszcz bębnił o ramiona jego płaszcza, odrobina światła padała z boku na jego surową twarz, której druga połowa pozostawała w ciemności. – Trzymajcie się z daleka. Musicie mi to obiecać.
– W porządku – odrzekł Leef, posyłając Płoszce zdziwione spojrzenie.
– W porządku – powiedziała СКАЧАТЬ