Название: Wołanie grobu
Автор: Simon Beckett
Издательство: PDW
Жанр: Современные детективы
Серия: David Hunter
isbn: 9788381433013
isbn:
Domyśliłbym się nawet, gdybym nie rozpoznał głosu: władczego, oficjalnego, pewnego siebie. Jasne oczy przewierciły mnie na wylot; poczułem, że właśnie wystawiono mi – dobrą lub złą – ocenę.
– Miał pan być pół godziny temu – stwierdził i zniknął w namiocie.
„Mnie też jest bardzo miło”, pomyślałem.
Przewodnik przesunął się, żeby mnie przepuścić, zaciskając dłoń na psiej smyczy. Mimo to czułem na sobie niemiłe uporczywe spojrzenie ślepi, gdy wyminąłem funkcjonariusza z owczarkiem i wszedłem do środka.
Po krótkim spacerze wrzosowiskiem wnętrze wydało mi się ciasne i zatłoczone przez krzątające się postacie w kombinezonach. Światło rozproszone pod kopułą z niebieskiego brezentu sprawiało nieziemskie wrażenie, a powietrze było wilgotne i lepkie, z nutą stęchlizny charakterystycznej dla namiotów. Oprócz tego poczułem zapach świeżo skopanej ziemi i jeszcze inną, o wiele mniej miłą woń.
Miejsce pochówku znajdowało się pośrodku.
Dokoła rozstawiono reflektory, parujące lekko z powodu wilgotności. Prostokątną dziurę w pokładach czarnego torfu otoczono metalowymi podkładami i okolono linką. Nad dołem klęczał zapewne jeden z techników, barczysty mężczyzna trzymający uniesione dłonie w rękawiczkach, jak chirurg podczas operacji. Przed nim coś wystawało z ubłoconej ziemi. Na pierwszy rzut oka mogło to być cokolwiek – kamień, splątany korzeń – ale wystarczyło się bliżej przyjrzeć.
Ludzka ręka, której kości były wyraźnie widoczne z powodu zaawansowanego rozkładu tkanki.
– Przegapił pan spotkanie z patologiem, ale on wróci, gdy zwłoki będą gotowe do transportu – powiedział Simms, odciągając moją uwagę od miejsca pochówku. – Doktorze Hunter, to profesor Wainwright, nasz archeolog. Będzie nadzorował wydobycie szczątków. Zapewne słyszał pan o nim.
Przyjrzałem się uważniej klęczącej postaci. Wainwright? Poczułem ucisk w żołądku. Owszem, słyszałem. Wykładowca z Cambridge współpracujący z policją jako konsultant. Leonard Wainwright był jednym z czołowych specjalistów w zakresie medycyny sądowej w kraju, ważną personą, której nazwisko nadawało wiarygodność wszelkim ustaleniom w śledztwie. Lecz pod obliczem uczonego kryła się postać słynąca z bezwzględności wobec każdego, kto wydawał się konkurentem. Wainwright był głośnym krytykiem tak zwanych „modnych metod” w każdej dyscyplinie medycyny sądowej oprócz własnej. Większość swojego gniewu kierował przeciw antropologii sądowej, nowo powstałej dziedzinie ocierającej się o jego specjalność. Zaledwie rok wcześniej opublikował pracę w piśmie naukowym, w której ośmieszył określanie czasu zgonu na podstawie stopnia rozkładu ciała. Tytuł brzmiał: „Zupełna zgnilizna”. Przeczytałem ten tekst bardziej z rozbawieniem niż irytacją.
Wtedy nie miałem jednak pojęcia, że będę musiał współdziałać z jego autorem.
Stawy w kolanach strzyknęły głośno, gdy się wyprostował. Miał około sześćdziesięciu lat i był olbrzymem w ubłoconym kombinezonie opinającym jego rosłą sylwetkę. W białych lateksowych rękawiczkach palce przypominały pękate kiełbaski, gdy uniósł dłonie i zdjął maskę, odsłaniając głęboko pooraną twarz, którą w przypływie sympatii można by uznać za arystokratyczną.
Posłał mi nijaki uśmiech.
– Doktorze Hunter, jestem pewien, że będzie nam się dobrze współpracowało – odezwał się głębokim barytonem urodzonego mówcy.
– Ja też – odrzekłem, rewanżując się uśmiechem.
– Grupa turystów natknęła się na ten grób wczoraj po południu – oznajmił Simms, zerkając na rękę wystającą z ziemi. – Płytki, jak pan widzi. Sonda wskazuje, że pół metra pod powierzchnią jest już warstwa granitu. Nie najlepsze miejsce do zakopania zwłok, ale na szczęście zabójca wcześniej o tym nie wiedział.
Ukląkłem, żeby przyjrzeć się zmrożonej ciemnej glebie, z której sterczała dłoń.
– Torf to sprzyjająca dla nas okoliczność – stwierdziłem.
Wainwright skinął ostrożnie głową, ale nic nie powiedział. Jako archeolog lepiej niż ja znał się na sprawach związanych z pochówkami w torfowiskach.
– Wygląda na to, że deszcz zmył ziemię przykrywającą rękę, a reszty dokonały dzikie zwierzęta – kontynuował Simms. – Turyści zobaczyli ją wystającą z ziemi. Niestety z początku nie byli pewni, co to jest, więc zaczęli grzebać.
– Broń nas Boże przed amatorami – jęknął Wainwright.
Czy to przypadek, że akurat w tej chwili popatrzył na mnie?
Klęknąłem ponownie na jednej z metalowych podkładek i przyjrzałem się ręce. Była odsłonięta od nadgarstka. Większość tkanki miękkiej została obgryziona i brakowało dwóch pierwszych palców, które zapewne wystawały najbardziej. Nic dziwnego, drapieżniki takie jak lisy, a nawet większe ptaki w rodzaju kruków lub mew mogły bez trudu je oderwać. Zaintrygowało mnie jednak to, że tuż pod śladami kłów popękana powierzchnia paliczków wydawała się gładka.
– Czy któryś z turystów nadepnął na dłoń albo uszkodził ją w trakcie odkopywania? – spytałem.
– Twierdzą, że nie – odparł Simms z kamienną twarzą. – Bo?
– Może to nieważne, ale palce są równo ułamane. To nie jest raczej robota zwierzęcia.
– Właśnie, też to zauważyłem – wycedził Wainwright.
– Myśli pan, że to ma znaczenie? – spytał Simms.
Nie zdążyłem odpowiedzieć.
– Za wcześnie, żeby wyrokować – wtrącił znowu profesor. – Chyba że doktor Hunter już ma gotową hipotezę…
Nie chciałem wdawać się w spór.
– Nie, na razie nie mam – odparłem. – Znaleźliście tutaj coś jeszcze?
Wiedziałem, że teren wokół grobu został dokładnie przeszukany przez techników.
– Tylko dwie małe kości na powierzchni, podejrzewamy, że królika. Na pewno nie należą do człowieka, ale jeśli chce pan rzucić okiem… – Simms spojrzał na zegarek. – Skoro to wszystko, to idę, mam konferencję prasową. Profesor Wainwright udzieli panu wszelkich informacji. Będzie pan pracował pod jego bezpośrednim nadzorem.
Wainwright przyglądał mi się z lekką ciekawością. To do patologa należało ostateczne zdanie w sprawie szczątków, natomiast ekshumacja była jego zadaniem jako antropologa sądowego. Nie miałem z tym problemu, przynajmniej teoretycznie. Znałem jednak przypadki, kiedy zwłoki zostały uszkodzone w wyniku niefachowej lub pośpiesznej ekshumacji. Rozcięcie czaszki oskardem albo szpadlem nie ułatwiało mi zadania.
Nie zamierzałem też dać się traktować jak podwładny.
– Oczywiście jeśli chodzi СКАЧАТЬ