Название: Zaklinacz
Автор: Donato Carrisi
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Современные детективы
Серия: Mila Vasquez
isbn: 978-83-8125-988-0
isbn:
Doskonale widział policjantów stojących obok radiowozu. Jeden z nich trzymał w ręku jego dokumenty i sprawdzał je, dyktując drugiemu dane, które tamten przekazywał przez radio.
Niedługo przyjdą tu i każą mi otworzyć bagażnik, pomyślał.
Policjant, który go zatrzymał, był bardzo uprzejmy. Zapytał o burzę i okazał współczucie, mówiąc, że nie zazdrości mu jazdy w taką pogodę.
– Pan nie jest z tych stron – orzekł, rzuciwszy okiem na tablicę rejestracyjną.
– Rzeczywiście, nie – odparł Bermann. – Jadę z daleka.
Na tym rozmowa się zakończyła. Przez chwilę Bermann zamierzał nawet wszystko mu opowiedzieć, ale zmienił zamiar. Nie nadszedł jeszcze właściwy moment. Potem policjant poszedł do swojego kolegi. Alexander Bermann nie wiedział, co go czeka, ale po raz pierwszy puścił kierownicę. Dzięki temu krew zaczęła znowu krążyć w jego dłoniach, które odzyskały normalną barwę.
Przyłapał się na tym, że myśli o swoich „motylkach”.
Takie kruche, tak nieświadome swojego uroku. A on wstrzymywał upływający czas, umożliwiając im uświadomienie sobie sekretów ich czaru. Inni ograniczali się do okradania ich z urody, a on się o nie troszczył. W gruncie rzeczy o co mogą go oskarżyć?
Kiedy zobaczył, że policjant wraca, te myśli się ulotniły i powróciło napięcie. Pomyślał, że zajęło im to za dużo czasu. Zbliżając się, policjant trzymał rękę przy biodrze, na wysokości pasa. Bermann wiedział, co oznacza ten gest: że jest gotów wyciągnąć pistolet. Gdy wreszcie podszedł, wygłosił zdanie, którego Bermann się nie spodziewał.
– Panie Bermann, musi pan pojechać z nami na komendę. W dokumentach brakuje dowodu rejestracyjnego.
To dziwne, pomyślał. Jestem pewny, że go tam włożyłem. Ale potem zrozumiał: zabrał go człowiek w kominiarce, gdy Alexander leżał nieprzytomny… I teraz siedzi tu, w małej poczekalni, ciesząc się niezasłużonym ciepłem wietrzyku. Umieścili go tu po nałożeniu sekwestru na samochód, nie wiedząc, że zagrożenie sankcją administracyjną jest ostatnim z jego zmartwień. Nieświadomi niczego poznikali w swoich pokojach, żeby decydować o rzeczach, które dla niego nie miały już znaczenia. Zamyślił się nad swoim dziwnym położeniem i nad tym, jak zmienia się hierarchia spraw w oczach człowieka, który nie ma nic do stracenia. W tym momencie najbardziej zależało ma na tym, żeby nie ustała pieszczota wietrzyku.
Tymczasem coraz kierował spojrzenie na parking i kręcących się po nim policjantów. Jego auto nadal tam stało, na oczach wszystkich. Z tajemnicą zamkniętą w bagażniku. I nikt nie zauważał niczego niepokojącego.
Gdy tak rozmyślał o osobliwości sytuacji, dostrzegł małą grupkę policjantów wracających z baru, w którym spędzili przerwę na drugie śniadanie. Trzech mężczyzn i dwie kobiety w mundurach. Jeden z nich prawdopodobnie opowiadał jakiś dowcip i żywo gestykulował. Gdy skończył, pozostali wybuchnęli śmiechem. Bermann nie usłyszał ani słowa, ale ich śmiech był zaraźliwy i on też się uśmiechnął. Trwało to krótko. Grupka mijała jego auto. Jeden z nich, najbardziej rosły, zatrzymał się nagle, porzucając towarzystwo innych, którzy poszli dalej bez niego. Coś zwróciło jego uwagę.
Alexander Bermann natychmiast zauważył minę policjanta.
Zapach, pomyślał. Musiał poczuć zapach.
Nic nie mówiąc kolegom, policjant zaczął się rozglądać. Wciągał powietrze, jakby szukał słabego śladu, który na moment zaalarmował jego zmysły. Odnalazłszy go, odwrócił się w stronę auta, zrobił kilka kroków w jego kierunku, po czym znieruchomiał przed zamkniętym bagażnikiem.
Widząc to, Alexander Bermann odetchnął z ulgą. Poczuł wdzięczność. Wdzięczność za zbieg okoliczności, który sprowadził go tutaj, za wietrzyk, który otrzymał w darze, i za to, że nie on będzie musiał otworzyć ten przeklęty bagażnik.
Pieszczota wietrzyku ustała. Alexander Bermann podniósł się z krzesła stojącego koło okna i wyjął z kieszeni komórkę.
Nadszedł czas na wybranie pewnego numeru.
6
Debby. Anneke. Sabine. Melissa. Caroline.
Mila powtarzała w myślach te imiona, przyglądając się zza szyby rodzinom pięciu zidentyfikowanych ofiar, które spotkały się w prosektorium Instytutu Medycyny Sądowej. Znajdowało się ono w neogotyckim budynku z wielkimi oknami, otoczonym ogołoconym z liści parkiem.
Brakuje jeszcze dwojga, prześladowała Milę uporczywa myśl. Jednego ojca i jednej matki, których jeszcze nie odnaleźliśmy.
Musiała nadać imię ofierze, do której należała szósta lewa ręka. Nad tą dziewczynką Albert szczególnie się pastwił, aplikując jej mieszankę leków przedłużających cierpienie.
Chciał się cieszyć tym widokiem.
Przypomniał jej się ostatni rozwiązany przez nią przypadek, nauczyciela muzyki, kiedy to uwolniła Pabla i Elizę. „Ale za to uratowałaś troje”, powiedział sierżant Morexu, mając na myśli notatkę znalezioną w kalendarzyku faceta. To imię…
Priscilla.
Szef się nie mylił: dziewczynka miała szczęście. Mila zauważyła okrutny związek między nią i sześcioma ofiarami.
Priscilla została wybrana przez swego kata. Tylko za sprawą przypadku nie stała się jego zdobyczą. Gdzie jest teraz? Jakie prowadzi życie? Kto wie, może w jakimś głębokim i tajemnym zakątku jej jestestwa kryje się świadomość, że uniknęła straszliwego losu.
Mila uratowała ją z chwilą, gdy postawiła nogę w domu nauczyciela muzyki. A ona nigdy się o tym nie dowie. Nigdy nie doceni tego, że dostała drugie życie.
Priscilla, jak Debby, Anneke, Sabine, Melissa, Caroline. Dziewczynka, która została wybrana, ale której nie spotkał los pozostałych.
Priscilla jako numer szósty. Ofiara bez twarzy. Ale przynajmniej ma już imię.
Chang utrzymywał, że to tylko kwestia czasu, że prędzej czy później wyjdzie na jaw tożsamość szóstej dziewczynki. Ale Mila nie miała na to nadziei, a myśl, że być może dziewczynka znikła na zawsze, utrudniała jej rozważenie innych opcji.
Teraz jednak musi myśleć jasno. Kolej na mnie. Patrzyła przez szybę na rodziców dziewczynek, które mają już imię. Obserwowała ten rodzaj ludzkiego akwarium, scenę zaludnioną przygnębionymi, milczącymi istotami. Niebawem będzie musiała tam wejść, żeby porozmawiać z matką i ojcem Debby Gordon. I przypieczętuje przeżywany przez nich ból.
Korytarz prosektorium był długi i mroczny. Znajdowało się w suterenie budynku. Docierało się tam schodami albo niewygodną windą, która zazwyczaj nie działała. Po bokach znajdowały się wąskie okna, przez które wpadało niewiele światła. Pokryte białą emalią płytki na ścianach nie były w СКАЧАТЬ