Śledztwo kapitana Brethertona. Annie Burrows
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Śledztwo kapitana Brethertona - Annie Burrows страница 8

Название: Śledztwo kapitana Brethertona

Автор: Annie Burrows

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Остросюжетные любовные романы

Серия: Brides for Bachelors

isbn: 978-83-276-4693-4

isbn:

СКАЧАТЬ spotkała w życiu. Pewnie dlatego tak dobrze jej się z nim tańczyło. Po raz pierwszy nie czuła się za wielka, niezdarna i niekobieca. Wręcz przeciwnie. Czuła się…

      Jeśli się pojawi, zapyta, po co mu ta paskudna woda, skoro jest taki…

      Poczuła, że się rumieni, i nadała myślom inny bieg. Jeszcze tego brakowało, żeby ktoś zauważył jej słabość do kapitana Brethertona i zaczął ją wypytywać.

      A gdyby okazało się, że jednak jest, to będzie z nim rozmawiała normalnie, to znaczy bez jąkania, rumieńców i westchnień. Z samego rana, podczas nieskutecznego penetrowania szafy w poszukiwaniu odpowiedniej sukni, wpadła na pomysł, że zacznie od pytania, dlaczego lekarz skierował go do Bath i kazał pić wody. Tyle że ludzie, których dopadnie jakieś choróbsko, wprost uwielbiają opowiadać o swoich słabościach. I co wtedy? Przecież nie powie nic dowcipnego ani interesującego na temat bolesnych dolegliwości. Będzie mogła tylko słuchać. A kiedy kapitan opowie o swoich dolegliwościach, to przestanie jej się wydawać taki… boski. Co w sumie byłoby korzystne.

      Tyle że naprawdę był boski! Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że ilekroć przebywała z nim, to stawała się inną osobą? Dowcipniejszą i wdzięczniejszą panną Hutton, która na przykład potrafi tańczyć? To naprawdę pachniało cudem.

      – Ach! – Skrzywiła się z bólu, kiedy dziadek laską przywołał ją do porządku.

      – Proszę cię już trzeci raz! Co się z tobą dzieje, dziewczyno?!

      – Nic, dziadku – odparła ze skruchą. – Zamyśliłam się. Przepraszam. Ja…

      – Nie przepraszaj, tylko weź się w garść i przynieś mi wody. Przecież po to cię tu zabieram. No, już, biegiem!

      – Tak, dziadku. – Przedarła się przez zatłoczoną pijalnię wód i ustawiła w kolejce do ujęcia wody. Jeśli tylko kapitan przyjdzie, to tu ją na pewno znajdzie. Damie nie wypada szukać dżentelmena, nawet gdy wypatrzy go w tłumie. Choć ona z takim wzrokiem i tak go nie wypatrzy… A on na pewno nie będzie jej szukał, nawet mimo tego, co wczoraj powiedział. Że świetnie się bawił w jej towarzystwie. Nie powinna się czepiać tej myśli, bo dziś kapitan nie musi być w tym samym nastroju co wczoraj. Tacy mężczyźni jak on, obdarzeni boskimi atrybutami, z pewnością żadnej kobiecie nie poświęcą więcej czasu niż jeden wieczór. A może go już nawet nie ma w Bath. On…

      – Dzień dobry, panno Hutton.

      A jednak jest! Zgina się przed nią w ukłonie. Mówi coś do niej. Przynajmniej powiedział dzień dobry. A to znaczy… ale zaraz, przecież musi mu coś odpowiedzieć.

      – Ach, no tak, właśnie. – W rzeczy samej, było to bardzo błyskotliwe i zrobi na nim piorunujące wrażenie! Zarumieniła się ze wstydu.

      – Tu jest piekielnie gorąco, nie uważa pani? – zagadnął, a ona pomyślała, że przynajmniej ma na co zwalić ten rumieniec. – Nie wiem, po co palą w kominku, do tego te tłumy.

      – Dziadek zawsze zajmuje miejsce jak najbliżej ognia, a ja idę po wodę dla niego – wykrztusiła z trudem.

      – Cierpi na reumatyzm?

      To przypomniało Lizzie, że miała zapytać kapitana o zdrowie, zręcznie przerzucając na niego obowiązek prowadzenia rozmowy, a przy okazji strącając z piedestału.

      – Miał różne złamania, w bitwach odniósł kilka ran. Twierdzi, że szkodzą mu przeciągi. Czy pan też znalazł się tutaj z tego powodu? Był pan ranny? Bo pan służy w marynarce, prawda?

      – Owszem, też mnie to nie ominęło. – Zamilkł, a kolejka wolno się przesuwała.

      – Dlatego przyjechał pan do wód?

      Zanim zdążył odpowiedzieć, kolejka znów się posunęła. Lizzie zlękła się, że kapitan cierpi na jakąś paskudną chorobę, której nazwy nie śmie wymienić w damskim towarzystwie.

      No cóż, w tej sytuacji nie może już myśleć o nim tak dobrze jak na początku. Marynarze są znani z tego, że w każdym porcie szukają… rozrywki. Nie powinna o tym wiedzieć, ale…

      – To dość skomplikowane – przerwał wreszcie milczenie. – Będąc w tropikach, zachorowałem na żółtą febrę i z tego powodu… jak by to powiedzieć… nie jestem w najlepszej formie – zakończył z uśmiechem. – A potem dostałem się do francuskiej niewoli. – Szarpnął za przód żakietu, pokazując, jak luźno wisi na jego potężnej figurze. – Tak bardzo schudłem na ich gościnnej kuchni, że gdy wreszcie wróciłem do kraju, przyjaciele orzekli, że wyglądam jak strach na wróble. – Znaleźli się na czele kolejki i steward wręczył im kubki, a Harry dodał: – Mam nadzieję, panno Hutton, że tym razem nie wytrąci mi pani kubka z ręki.

      – Na pewno woda panu nie pomoże, jeśli pan jej nie wypije.

      – Przypuszczam, że jeśli wypiję, to mi też nie pomoże – odparł ponuro. – Szczerze mówiąc, woda najlepiej mi robi, kiedy w niej pływam, i to codziennie.

      A więc on pływa? Tak bardzo chciała, żeby dziadek jej na to pozwolił. Ale ona nie była chora, więc taka terapia nie jest jej potrzebna.

      Nagle poraziła ją straszna myśl. Kapitan przygotowuje ją na to, że już go więcej nie zobaczy.

      – Czy chce pan powiedzieć, że już się nie spotkamy w pijalni wód?

      – Co takiego? Nie. Chodzi o to, że… – Nachylił się, jakby chciał się przyjrzeć kubkowi, który trzymał w ręce, po czym szybkim ruchem podniósł go do ust i opróżnił jednym haustem, a na koniec wzdrygnął się. – I pomyśleć, że ludzie piją to z własnej woli!

      – Przecież właśnie pan to zrobił.

      – Tak, ale… to… – skrzywił się – za karę.

      – Za co?

      – Za grzechy zbyt liczne, żeby je wymieniać. Lepiej porozmawiajmy o pani.

      – O mnie? – zapiała.

      – Tak, chcę o pani wiedzieć wszystko – oświadczył zdecydowanym tonem.

      – To nie zajmie wiele czasu. Jestem mało interesująca.

      – Nie dla mnie. Czy zdaje sobie pani sprawę z tego, jaka to przyjemność tańczyć z partnerką… że tak to ujmę… dobrze dopasowaną? Przy większości kobiet czuję się za duży, za ciężki i niezdarny. Ale nie przy pani.

      – Och. – Lizzie poczuła, że znów się rumieni. Ale zanim zdążyła zapanować nad niesfornym językiem, dobiegły ją jej własne słowa: – Ze mną jest tak samo! Przy mężczyznach zwykle czuję się za duża, za ciężka i niezdarna.

      – Czy zatem dziwi się pani, że chciałbym ją lepiej poznać?

      – Ja… ja…

      Tymczasem przywykłe do rutynowej usługi nogi zaniosły ją do dziadka. A kapitan ruszył za nią.

      – СКАЧАТЬ