Название: Śledztwo kapitana Brethertona
Автор: Annie Burrows
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Остросюжетные любовные романы
Серия: Brides for Bachelors
isbn: 978-83-276-4693-4
isbn:
– Jest tu pewien dżentelmen, którego chciałbym zarekomendować pannie Hutton jako partnera do tańca.
– Mnie? – Lizzie nie byłaby bardziej zdziwiona, gdyby zawiadomił ją, że wygrała na loterii. Zwłaszcza że nigdy nie kupowała losów.
– Pozwoli pani, że jej przedstawię kapitana Brethertona z Marynarki Królewskiej – powiedział mistrz ceremonii, nie zwracając uwagi na niezbyt zachęcającą reakcję Lizzie, i skinął na kogoś stojącego za nim.
– Kapitana Brethertona? Z Marynarki Królewskiej? – Lizzie wytężała wzrok, usiłując sięgnąć nim gdzieś poza ramię pana Kinga. Ze złocistej mgły blasku świec wyłaniała się potężna sylwetka. Zamarło w niej serce. Był to ten sam dżentelmen, którego spotkała rano w pijalni. Tak, to on. Na pewno nie było w Bath drugiego takiego mężczyzny.
– Panna Hutton. – Od razu poznała go po głosie, który sprawił, że przejął ją dreszcz jak królika wytropionego przez myśliwskiego psa. – Jestem szczęśliwy, że mogę panią poznać.
– Ach! – Był to okrzyk, który wyrwał się lady Mainwaring, kiedy kapitan Bretherton pochylił się nad jej dłonią.
I który wyrażał także uczucia Lizzie.
– Kapitan Bretherton. – Dygnęła przed nim, przy okazji potrącając łokciem lady Mainwaring, która zachwiała się niebezpiecznie.
Stanowczo powinna częściej ćwiczyć ukłon, bo nie panuje nad łokciami. Już samo ugięcie kolan bez utraty równowagi jest sztuką. Doszła do wniosku, że pomaga jej w tym szerokie rozstawienie łokci. A lady Buntingford, która serwowała jej nauki na temat: „co dama wiedzieć powinna”, powiedziała, że wreszcie potrafi wykonać te ruchy na tyle gładko, żeby nikt w pobliżu nie ucierpiał.
– Pani pozwoli, że ją poprowadzę na salę balową – powiedział kapitan Bretherton, podając dużą dłoń w rękawiczce.
Lizzie odebrała ją, szczęśliwa, że nie widzi jego twarzy. Teraz, kiedy już zobaczył, że jest niezdarna, na pewno żałuje, że ją poprosił do tańca.
– Jest pan bardzo odważny – wyrwało jej się i zaraz potem oblała się pąsem. Nie należało mówić czegoś takiego mężczyźnie jeszcze przed tańcem.
Ale jakie to miało znaczenie? Jak przez pół godziny będzie musiał omijać ciała jej ofiar na parkiecie, to się już więcej nie pojawi.
O Boże, sny na jawie wywołane ich porannym spotkaniem wydawały jej się takie rozkoszne. Chwilami była w rozmowie nawet błyskotliwa. Ale myśląc o tym, co przyniesie najbliższe pół godziny, czuła się zażenowana.
Jego ramię, na którym w stosowny sposób oparła rękę, zesztywniało.
– Odważny? Jak mam to rozumieć?
– Że pan mnie zaprosił do tańca – wyznała smętnie.
– Rozumiem. Ale tylko w ten sposób mogłem być pani przedstawiony. Cały dzień męczyło mnie pytanie, jak pani ma na imię.
– Och, jeżeli tylko o to chodzi, to przecież mogliśmy po prostu pójść na herbatę…
– Herbatę podadzą dopiero za jakąś godzinę – odparł szybko. – W pokoju… hm… karcianym.
– Nie lubi pan kart? Ja też nie. Dziadek poskąpiłby grosza nawet za samo wejście do pokoju karcianego w celach towarzyskich. Twierdzi, że to strata pieniędzy. A już sama gra…
– To prawda, gra w karty to strata pieniędzy – powiedział ponuro kapitan.
Posłała mu zdziwione spojrzenie. A ponieważ w zatłoczonym pomieszczeniu musieli trzymać się blisko siebie, dostrzegła jego zaciętą minę.
– Poza tym, panno Hutton, zdecydowanie wolę z panią potańczyć.
– Naprawdę? A ja myślałam…
– Co pani myślała, jeśli można wiedzieć?
– Chciałam powiedzieć, że dziś rano robił pan wrażenie całkiem rozsądnego dżentelmena.
Kapitan Bretherton parsknął śmiechem, a następnie spojrzał na nią.
– Rozsądny i odważny, no, no. Dwa komplementy jeden po drugim. Żeby mi się tylko w głowie nie przewróciło, panno Hutton.
– Nie, nie o to mi chodziło… to znaczy… – Lizzie poczuła, że jej policzki płoną, a język się plącze. Żałowała, że nie ma większego doświadczenia w rozmowach z mężczyznami. To znaczy z wolnymi mężczyznami, którzy by ją zapraszali do tańca. Wtedy by się tak nie ośmieszała przed tym dżentelmenem.
– Muszę pani coś wyznać – powiedział kapitan, nachylając się do jej ucha, a jego głos spłynął na nią jak pieszczota.
– Wyznać? Mnie? – Poczuła, że ma kłopot z oddychaniem. A także z myśleniem.
– Kiedy zajrzałem na salę balową i zobaczyłem, że niewiele osób tańczy, a dużo im się przygląda, wystraszyłem się nie na żarty.
– To dlatego, że niewiele osób umie tańczyć. Wolą patrzeć, jak robią to inni i…
– I oceniać – dokończył za nią.
– No właśnie. Bardzo mi przykro, ale…
– O nie – powiedział stanowczym tonem – w żadnym razie nie może się pani wycofać. Jesteśmy już prawie na parkiecie. Czy wyobraża sobie pani te plotki i komentarze, gdyby pani odwróciła się na pięcie i mnie tu zostawiła?
– Że w ostatniej chwili uniknął pan nieszczęścia?
– Że uniknąłem… – Ujął ją za ręce. – Panno Hutton, czy chce mnie pani ostrzec, że nie jest biegła w tańcu?
Lizzie skinęła i zwiesiła głowę.
Poczuła, jak dłoń w rękawiczce delikatnie unosi jej podbródek, i zobaczyła, że kapitan się do niej uśmiecha. Po prostu promieniał, jakby właśnie przekazała mu jakąś wspaniałą wiadomość.
– Czy to znaczy, że nie zbeszta mnie pan, jeśli zdarzy mi się nadepnąć panu na palce?
– Ja… A czy pani partnerzy do tańca tak się zachowują? – Kiedy przytaknęła, kapitan Bretherton skwitował: – To bardzo ordynarne z ich strony.
– Pozwolę sobie uświadomić panu, że mówi to pan już po tym, gdy tego ranka doświadczył pan czegoś podobnego z mojej strony. A także obawiam się, że po powtórnym stratowaniu, tym razem w tańcu, będzie pan zbyt zajęty opłakiwaniem doznanego szwanku, by pamiętać, że ostrzegałam pana.
– СКАЧАТЬ