Niegrzeczne. Jacek Hołub
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Niegrzeczne - Jacek Hołub страница 6

Название: Niegrzeczne

Автор: Jacek Hołub

Издательство: PDW

Жанр: Языкознание

Серия: Reportaż

isbn: 9788380499683

isbn:

СКАЧАТЬ na rehabilitację do prywatnej poradni, na basen, na naukę pływania. Cały czas kombinujemy, co jeszcze może jej pomóc.

      Ale mamy dylemat. Dyrektorka szkoły powiedziała mi, że Marta nie nadaje się do placówki integracyjnej, gdzie będzie miała w klasie dwadzieścioro dzieci, ani nie do końca pasuje do szkoły specjalnej, w której jest teraz. W integracyjnej miałaby za dużo bodźców, nie dałaby sobie rady, a na specjalną jest za inteligentna.

      Teraz uczy się w pięcioosobowej klasie. Szkoła jest fajna, nauczyciele są super, mają tam różne zajęcia, terapie są spoko. Dyrektorka wspominała mi o nauczaniu indywidualnym. Sama nie wiem, co byłoby dla niej najlepsze.

      Marta nie nawiązuje kontaktu z kolegami z klasy, woli porozmawiać z nauczycielami. Raz panie mnie wezwały, tłumacząc, że „dziwnie się zachowuje”. Obejrzała na komputerze film dla dorosłych i się tym przechwalała.

      W szkole obowiązuje kontrakt z dziećmi – polega on na tym, że Marta i inni uczniowie za każde dobre zachowanie, na przykład jak ładnie odrobią zadanie czy są grzeczni na lekcji, dostają żeton. Gdy uzbierają trzy, wymieniają je na symboliczną nagrodę. Najważniejsze, żeby nagrodę dostali od razu, nie za dwa dni czy za tydzień. Z kolei gdy coś zbroją, muszą oddać żeton. Kiedyś stosowaliśmy ten kontrakt z Piotrkiem w domu, ale Marta bardzo źle reagowała na odbieranie żetonów. Strasznie! Burzyła się, obiecywała, że już nie będzie, przysięgała, zaklinała się, więc dałam sobie spokój.

      Ale nauczycielka przekonała mnie, że w szkole kontrakt się super sprawdza. Uznałam, że może za szybko zrezygnowałam z tej umowy, teraz do niej wróciliśmy. Marta pyta mnie, ile zebrała żetonów, stara się dobrze zachowywać. Za trzy żetony może sobie kupić batonik albo gumę do żucia. Pewnie, że ma swoje wyskoki, ale doceniam jej postępy.

      Kiedy chodziłam na własną terapię, psycholog powiedział mi, że niektóre dzieci mają bardzo niskie ciśnienie i gdy chcą się pobudzić, robią się agresywne, zaczynają zaczepiać wszystkich wokół, żeby wywołać awanturę. Jak się nakręcą, to czują się lepiej.

      Widzę to często u mojej Marty. Gdy robi się śpiąca, zaczyna zaczepiać innych. Potrafi tak umilić życie, że szkoda gadać.

      Wrzeszczy na mnie: „Ty debilko, jesteś głupia!”.

      Do taty: „Jesteś pojebany!”.

      Do babci: „Spierdalaj!”.

      Żeby tylko znaleźć czuły punkt, dotknąć i zahaczyć, żeby zaczęła się afera. Tak jakby chciała nas sprowokować. A potem jest bardzo zadowolona.

      Cały czas się uczę. Marta jest dla mnie świetnym nauczycielem. Ma dopiero dziewięć lat, a potrafi powiedzieć coś tak, żeby strasznie zabolało. Odkrywa wszystkie moje czułe punkty i lęki i pokazuje mi je jak na tacy. Tylko że ja jestem słabym uczniem. Nie do końca umiem ją zrozumieć. Wiem, co to jest autyzm, wiem, jaka jest Marta, ale wciąż daję się wkręcać. Jej słowa mnie bolą. Nie potrafię reagować bez emocji. Trudno się do tego przyzwyczaić.

      Czuję wstyd. Żal. Wiem, że te dzieci takie są, to nie ich wina. Kiedyś zachowanie córki bolało mnie bardziej, teraz mniej, ale wciąż nie jest mi z tym łatwo.

      Gdy coś jest nie po jej myśli, od razu reaguje agresją. Krzyk, szarpanina, okładanie się pięściami po głowie. Czasami uderza rękami w ścianę. No i bije mnie i tatę. Ma wtedy takie przerażające maniakalne oczy. Jakby była opętana. Zupełnie nad sobą nie panuje.

      Potrafi wydrzeć się na mnie przy ludziach w sklepie: „Debilko, co ty sobie wyobrażasz! Kup mi to! Daj mi to!”. Ludzie patrzą, wiadomo. Próbuję się tym nie przejmować. Co mam zrobić? Przecież nic nie zrobię.

      Wciąż nie wiem, jak reagować na jej przeklinanie. Wymyśliłam, że za każde wulgarne słowo, które powiemy – bo mnie czasami też się zdarza – wkładamy po złotówce do słoika. Kiedy ja coś powiem, ona od razu woła: „Mamo, pieniądze!”. Leci do mojej sakiewki, wyciąga monetę i wrzuca. Ale jak ona ma włożyć, to już jest problem. Bo ona nie chciała tego powiedzieć, powiedziała to już ostatni raz, bo ją sprowokowałam… Zawsze ma milion wymówek.

      Zaproponowała, żebyśmy przeliczyły, ile uzbierałyśmy pieniędzy. Wyszło czternaście złotych. I mówi tak:

      – Jakie to szczęście mamo, że znamy takie słowa.

      – Jakie szczęście?

      – Bo gdybyśmy nie znały, tobyśmy nie miały żadnych oszczędności.

      Rozwaliła mnie tym. To miała być kara, a ona się cieszy, że oszczędzamy. Im więcej będziemy przeklinać, tym więcej będziemy miały pieniędzy!

      Jej sposób myślenia czasem doprowadza mnie do szału. Idziemy do sklepu i Marta chce, żebym jej kupiła grę planszową. A planszówkami się nie bawi. Więc mówię jej, że ma swoje pieniądze, jak chce mieć grę, to niech zapłaci ze swoich.

      – Kup mi! Proszę cię! Błagam! – męczy.

      – Nie, Marta, masz swoje pieniądze.

      – Ale ja tu nie mam, oddam ci. Obiecuję, przysięgam!

      – Ale ja nie mam przy sobie tylu pieniędzy. Rozumiesz?

      – Mamo, proszę cię! Oddam ci!

      No dobra. Idę do kasy, kupuję tę grę, płacę. Bierze ją zadowolona. Wracamy do domu.

      – To teraz oddaj mi pieniądze – mówię.

      – Nie oddam.

      – Dlaczego?

      – Bo ty jesteś jedną wielką kłamczuchą!

      – Ja jestem kłamczuchą?

      – Tak, bo powiedziałaś, że nie masz przy sobie pieniędzy, a miałaś. Okłamałaś mnie i nie oddam ci tych pieniędzy.

      – Marta, ale my się umówiłyśmy, że oddasz.

      – A dlaczego powiedziałaś, że nie masz pieniędzy, jak miałaś?

      Mogłaby się tak ze mną kłócić do końca świata. Nie odpuści. Zawsze ma swoje argumenty. Ona może zmieniać zasady w każdej chwili, ale jak ja powiem „nie”, dzieje się jej straszliwa krzywda.

      Albo jesteśmy na zakupach w Biedronce i zaczyna na cały głos śpiewać. Na cały sklep! Wszyscy na nas patrzą. Może gdyby miała trzy lata, toby nie zwracali uwagi, ale to nie jest mała dziewczynka, ma dziewięć lat. Wydaje mi się, że w neuronach mózgowych gdzieś jej się coś zapala i tak jak w zespole Tourette’a ma niepohamowane wybuchy i nagle zaczyna coś krzyczeć.

      Kiedyś przez to dostanę zawału. Siedzę sobie w pokoju, cisza i naraz wrzaśnie: „Łaa!” albo jakieś jedno słowo piosenki. I znowu spokój. Albo wieczorem leży w łóżku i nagle coś wrzaśnie. Nie wiem, czym to jest spowodowane, Marta nie do końca zdaje sobie sprawę, że tak robi, jakby to było poza nią.

      Rok temu wybrałyśmy się do moich rodziców; mieszkają pod Gliwicami. Siedziała z przodu, bo jak każę jej pójść do tyłu, to jest obrażona, uważa to za karę. Jechałam autostradą sto czterdzieści na godzinę. Nagle, СКАЧАТЬ