Pogrzebani. Jeffery Deaver
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pogrzebani - Jeffery Deaver страница 14

Название: Pogrzebani

Автор: Jeffery Deaver

Издательство: PDW

Жанр: Контркультура

Серия:

isbn: 9788381695381

isbn:

СКАЧАТЬ się podejrzanie – poinformował go szpakowaty mężczyzna. – Tego jestem pewien. – Wniosek, jak domyślał się Ercole, który robotnik wyciągnął jedynie na potrzeby rozmowy z funkcjonariuszem policji. Sam w podobny sposób mógłby rozmawiać z gliną, kiedy był młody i kręcił się po Spaccanapoli albo którymś z pobliskich placów Neapolu, i karabinier zapytałby go znudzonym głosem, czy widział bandytę, który uciekł z ukradzioną torebką albo zręcznie zsunął z przegubu nieuważnego przechodnia zegarek Omega.

      Bez względu na to, czy intruz zachowywał się podejrzanie, czy nie, spostrzeżenie robotnika warto było sprawdzić, i Ercole poświęcił sporo czasu na obserwację domu. Jego przełożony uważał, że badanie niepewnych tropów zajmowało mu za dużo czasu. Policjant musiał jednak tak postąpić. Ścigał Albiniego równie nieustępliwie, jak prawdopodobnie tropiłby Potwora z Florencji, gdyby przed laty pracował w toskańskiej policji.

      Przestępstwa nie mogły ujść Albiniemu płazem.

      Znowu mignął cień.

      Odezwała się żaba, w nadziei, że zrobi wrażenie na partnerze.

      Łan wysokiej, zapomnianej pszenicy pokłonił się na wietrze jak parafianie przed księdzem.

      A w oknie pojawiła się głowa. Tak jest! To był drań, któremu poświęcił mnóstwo ciężkiej pracy. Okrągły, przypominający wieprza Antonio Albini. Ercole widział gęsty wianuszek włosów okalający łysą czaszkę. Odruchowo chciał zrobić unik, by uciec przed demonicznym spojrzeniem spod brwi czarownika. Podejrzany nie wyglądał jednak na zewnątrz. Patrzył gdzieś w dół.

      Lampy w środku zgasły.

      A serce Ercolego zamarło ze zgrozy.

      Nie, nie! Już wychodzi? Przed nocą? Może odludzie dodało mu pewności siebie i przekonało, że nikt go nie zobaczy. Ercole sądził, że po sprawdzeniu tożsamości lokatora domu będzie miał mnóstwo czasu na wezwanie wsparcia.

      Musiał zatem odpowiedzieć na pytanie: czy powinien zatrzymać tego człowieka sam?

      Zdał sobie jednak sprawę, że nie miał innego wyjścia. Jego obowiązkiem było aresztowanie Albiniego bez względu na ryzyko. Był gotowy na wszystko, aby go dorwać.

      Jego dłoń powędrowała na spoczywającą na biodrze berettę kalibru 9 milimetrów. Nabrał głęboko powietrza w płuca i ruszył przez pole, uważnie stawiając kroki. Ercole Benelli regularnie studiował podręczniki procedur Korpusu Karabinierów, a także Policji Państwowej i Gwardii Finansowej – nie mówiąc o procedurach organów ścigania w innych krajach oraz Europolu i Interpolu. Mimo że miał niewiele okazji samodzielnie kogoś aresztować, znał urzędowo zatwierdzone techniki zatrzymywania i stosowania środków przymusu wobec podejrzanych.

      Przystanął przy szczątkach kombajnu, po czym ukrył się wśród stalowych beczek ustawionych jak Stonehenge. Słuchał głuchego dudnienia, które dobiegało z dobudowanego garażu. Wiedział, co jest źródłem niepokojących odgłosów, i ogarnęła go jeszcze większa wściekłość na Albiniego za wszystkie popełnione przez niego przestępstwa.

      Rusz się!

      Wybiegł na podjazd przed domem.

      W tym momencie z garażu wypadł minifurgon, czterokołowy piaggio poker, i pędził prosto na niego.

      Młody policjant nie cofnął się nawet o krok.

      Niektórzy wytrawni kryminaliści dobrze by się zastanowili, czy zabić funkcjonariusza policji. We Włoszech bandyci jeszcze czasem mieli honor. Ale Albini?

      Pojazd się nie zatrzymał. Czy tego człowieka potrafi przekonać broń? Ercole uniósł duży, czarny pistolet. Dyszał i serce mu waliło, ale uważnie wycelował jak na strzelnicy i zsunął palec na spust. Beretta była bardzo czuła i starał się jeszcze nie naciskać, ale lekko muskał palcem metalową krzywiznę.

      Chyba właśnie to, nie honor, przyniosło pożądany skutek.

      Furgonik zwolnił i zatrzymał się niezgrabnie z piskiem hamulców. Albini przymrużył oczy, a po chwili wytoczył cielsko z kabiny. Zrobił ciężki krok naprzód i stanął z rękami na biodrach.

      – Co pan wyprawia? – zapytał zdumiony, jak gdyby naprawdę nie rozumiał.

      – Proszę trzymać ręce na widoku.

      – Kim pan jest?

      – Aresztuję pana, Albini.

      – Za co?

      – Doskonale pan wie. Za handel fałszywymi truflami.

      Włochy oczywiście słynęły z trufli: najdelikatniejszych i najbardziej poszukiwanych białych z Piemontu oraz mniej wyszukanych, czarnych z Toskanii. Ale Kampania też szczyciła się prężnym rynkiem truflowym – z okolic miasteczka Bagnoli Irpino w pobliżu parku Monti Picentini pochodziła ich czarna odmiana, ceniona za bogaty smak. W odróżnieniu od swoich jasnych kuzynów z północnych i środkowych Włoch, które podawano z prostymi potrawami, takimi jak jajka albo makaron, grzyby z Kampanii miały odpowiedni potencjał, by sprostać bardziej wyrafinowanym daniom i sosom.

      Przypuszczano, że Albini kupuje chińskie trufle – znacznie tańsze i gorsze od włoskich – które następnie wciska jako miejscowe dystrybutorom i restauratorom w całej Kampanii i Kalabrii na południu. Posunął się nawet do tego, że kupił – a może ukradł – dwa drogie psy rasy lagotto romagnolo, których tradycyjnie używano do poszukiwania trufli. Zwierzęta siedziały na pace samochodu, zerkając wesoło na Ercolego. Ale Albini trzymał je tylko na pokaz, ponieważ poszukiwania trufli prowadził w porcie, aby ustalić, w którym magazynie składuje się transporty z Guangdongu.

      Mierząc do Albiniego z broni, Ercole podszedł do piaggio pokera i zajrzał pod brezentową plandekę zasłaniającą część platformy, gdzie zobaczył kilkanaście pustych kartonów z chińskimi znakami na boku i na listach przewozowych. Obok nich stały wiadra z ziemią, w której tkwiły szaroczarne trufle: kiedy Albini przed chwilą ładował je na pakę, Ercole słyszał głuchy łomot.

      – To potwarz! Nie zrobiłem nic niezgodnego z prawem, panie… – Urwał i przechylił głowę.

      – Benelli.

      – Ach, Benelli! Jest pan może spadkobiercą właścicieli tej firmy motocyklowej? – Albini rozpromienił się w uśmiechu. – Albo rodziny producentów broni myśliwskiej?

      Policjant nie odpowiedział, chociaż zachodził w głowę, jak przestępca zamierzał obrócić na swoją korzyść jego koligacje ze słynnymi rodzinami, gdyby takie miał, a nie miał.

      Albini spoważniał.

      – Ale mówię serio. Sprzedaję tylko towar, na który jest popyt, za uczciwą cenę. Nigdy nie twierdziłem, że pochodzą z Kampanii. Czy ktoś kiedykolwiek powiedział, że tak twierdziłem?

      – Tak.

      – W takim razie kłamał.

      – Kilkadziesiąt osób mówi to samo.

      – Czyli też kłamali. Co do jednego.

      – Jeżeli nawet, to nie ma pan koncesji na import.

СКАЧАТЬ