Herezje i prawdy. Stanisław Cat-Mackiewicz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Herezje i prawdy - Stanisław Cat-Mackiewicz страница 11

Название: Herezje i prawdy

Автор: Stanisław Cat-Mackiewicz

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Эссе

Серия: PISMA WYBRANE STANISŁAWA CATA-MACKIEWICZA

isbn: 978-83-242-1865-3

isbn:

СКАЧАТЬ ten hymn w tłumaczeniu Mirandoli:

      Najwyższy, Wszechpotężny, Dobry Panie, Tobie hołd, cześć i błogosławieństwo wszelakie! Tobie jedynemu Wszechmocny należą się one! Tobie, którego imienia wyrzec jesteśmy niegodni! Bądź pochwalony wraz ze wszystkimi stworzeniami Twymi, A przede wszystkim bądź uwielbiony w bracie naszym, Słońcu. Czyni ono dzień i światłość sieje. Jest piękne i błyszczy z wielką wspaniałością, Będąc przejawem Twojej, o Boże, jasności. Bądź uwielbiany, Panie, przez Księżyc i Gwiazdy – brata i siostry nasze. Zawiesiłeś wszystko to na niebie, by lśniło, hołd oddając Tobie. Bądźże uwielbion także przez Wiatr. Niechaj Ci chwałę głosi Powietrze pogodne czy burzą miotane. Pory roku sprzyjające stworzeniu niech świadczą o mocy Twojej. Niechaj Ci będą dzięki za siostrę Wodę, czystą, korną i użyteczną. Bądź uwielbion w Ogniu-bracie, który rozprasza ciemnię nocy. Jest piękny, dzielny i potężny. Niechaj Ci chwała będzie przez Ziemię – siostrę i przyjaciółkę naszą. Przy życiu nas utrzymuje ona, dając owoce i kwiaty barwiste. Bądźże przez tych pochwalony, Panie, którzy przebaczają dla miłości ku Tobie, którzy znoszą cicho ułomności i prześladowania. Szczęśliwi cierpiący w milczeniu. Przez Ciebie, o Najwyższy, zostaną oni nagrodzeni koroną. Chwalmyż Pana, dziękujmy Mu i błogosławmy Go z wielką pokorą.

      Nie będę tu powtarzał nawet w skrócie życiorysu św. Franciszka, a tylko polemicznie wystąpię przeciwko tym, którzy osładzają, ogłupiają i banalizują tego jednego z największych ludzi w historii. Zwłaszcza słodyczkowatość, z którą się o nim pisze, przyprawia mnie o mdłości.

      Jest rzeczą niepomyślną, że hipnoza, magia słowa utrudnia nam przekazanie wielkości św. Franciszka. Są pewne imiona, na przykład: Michał, które po włosku lub po angielsku brzmią bardzo ładnie, nawet ślicznie, a po polsku kojarzą się z żartami: „Michał, Michał, trzy razy kichał”. Do takich nieszczęśliwych imion należy też Franciszek. „Franciszek, kiszki ciskał” – powiadali uczniowie wileńscy, kiedy byłem w gimnazjum. I trudno tym ulicznikom odmówić racji, ten „ciszek” w wyrazie: braciszek, jest miękki i puszysty jak królicze futerko, tutaj w połączeniu z „fran” jest nieprzyjemny. Doprawdy, to imię jest trudne po polsku do uwielbiania.

      Matka św. Franciszka miała lepszy pomysł, nadając swemu synkowi na chrzcie świętym imię Jan. Toteż powinien się on nazywać Jan, a nie używać przezwiska, które mu było nadane przez wesołych kolegów. Bo „Franciszek” to nie imię, lecz przezwisko, oznacza tyle samo, co Francuz lub Francuzik. Syn zamożnego kupca z Asyżu był rozmiłowany w poezji trubadurów. Śpiewał i deklamował ciągle miłosną poezję prowansalską. Stąd to przezwisko.

      Jan Bernardone, przezywany Franciszkiem, był chłopcem zgrabnym, przystojnym i odważnym, choć bardzo gwałtownym. Ta ostatnia cecha będzie mu towarzyszyła przez życie całe. Matce jego na imię było Pika. Podobnie jak matka św. Dominika, miała przed urodzeniem syna sen proroczy. Tylko że matka św. Dominika, szlachcianka hiszpańska wysokiego rodu, śniła psa, który biegał z płonącą pochodnią w pysku. Żona kupca włoskiego, Pika Bernardone, śniła pielgrzyma, który jej powiedział:

      „Narodzi się dwoje dzieci: jedno wyrośnie na jednego z najlepszych ludzi świata, drugie zaś będzie człowiekiem najgorszym spośród wielu”.

      Czyli nowo narodzony Jan Bernardone miał być predestynowany na bohatera z powieści Dostojewskiego, wewnątrz którego dobre skłonności walczą ze złymi.

      Św. Franciszek i św. Dominik – Włoch i Hiszpan. Włoskość i hiszpańskość to są dwa anielskie skrzydła średniowiecza, głową którego była Francja.

      Włoch był wielbicielem poezji francuskiej, tych chansons de geste i chansons de trille, później, w czasie wojny Asyżu z Perugią, był rycerzem i trafił do niewoli, w której traktują go ze szlacheckimi honorami, chociaż nie był szlachcicem. W każdej okazji i sytuacji, począwszy od dzieciństwa, św. Franciszek narzucał respekt dla swej osoby. Zawsze był także gwałtowny i porywczy. Po powrocie z niewoli obejmuje i całuje trędowatego. Jest to akt odwagi niesłychanej, bo każdy boi się wtedy trądu bardziej niż śmierci na polu bitwy.

      Raz sprzedaje w sklepie swego ojca sukna i brokaty. Wszedł żebrak. Św. Franciszek zajęty klientem nie zwraca na niego uwagi. Potem chce mu dać jałmużnę, ale żebrak już był wyszedł. Wybiega za nim jak szalony, szuka go po całym Asyżu, wreszcie odnajduje, i szczęśliwy, że go odnalazł, obdarowuje bardzo hojnie.

      To dość rozumiemy. Pamiętam z dzieciństwa nowelę, bodajże Anatola France’a, o tym, jak do kogoś ktoś zapukał delikatnie i potem chciał mu sprzedać jakieś drobiazgi. Ten mu odmówił brutalnie i zatrzasnął drzwi, lecz przedtem zobaczył wzrok pełen rozpaczy, prośby o litość i wyrzutu, że mu się tej litości odmówiło. Opowiadającego wspomnienie tego wzroku prześladowało przez całe życie i całe życie miał wyrzut sumienia, że nie pomógł wtedy biednemu temu człowiekowi.

      Jedno jeszcze wspomnienie osobiste: w latach międzywojennych jechałem wagonem restauracyjnym z Florencji do Rzymu. Śnieg wtedy niespodziewanie spadł we Włoszech i był wieczór, i za szybami wagonu widać było tylko śnieg, jak u nas w Polsce. Czytałem książkę Jørgensena o św. Franciszku, o tym, jak on wracał kiedyś w towarzystwie innego mnicha do klasztoru i był wówczas taki sam zimowy, śnieżny wieczór, i św. Franciszek powiedział: „Co by to było za szczęście, gdyby brat odźwierny nas nie poznał, wytargał za kaptury i kazał spać na śniegu, bez kromki chleba, bez szklanki wina”.

      Moim przygodnym towarzyszem kolacji był zbiegiem okoliczności także franciszkanin, ubrany w bury habit i trepy. Był to jedyny człowiek w całym wagonie restauracyjnym, który kazał sobie do kawy podać kieliszek likieru.

      O stosunku św. Franciszka do ptaków i zwierząt zapisano dużą ilość faktów, które dziś są opowiadane jako legendy. Jak kazał wilkowi, żeby przestał dusić jagnięta, ale by chodził do ludzi, którzy będą go karmić. Jak uciszył ptaszęcy chór, wołając, że teraz on będzie do nich mówił, i ptaki go usłuchały, i słuchały, i wiele podobnych.

      Ależ jestem przekonany, że to nie żadne legendy, lecz najprawdziwsze na świecie fakty! Przecież hipnotyzowanie zwierząt istniało we wszystkich epokach, praktykowane jest w Indiach. Zjawisko hipnozy nie jest dotychczas naukowo zbadane i wyjaśnione, ale nierozwiązana jest także zagadka mózgu i jego emanacji. Dopiero przyszłość nam te tajemnice wyjaśni. Nie wynika jednak z tego, aby św. Franciszek nie mógł mieć takiego wpływu na ptaki i zwierzęta, jak to nam przekazywali ludzie mu współcześni.

      Niech nikt mi nie poczyta za bluźnierstwo, że zestawię św. Franciszka z Hitlerem. Wskażę na przeciwieństwo tych dwóch ludzi. Hitler miał także siłę hipnotyczną; popychał nią ludzi do zła, zbrodni, zbójectwa i mordów. Św. Franciszek miał równie silny wpływ na ludzi, którego używał dla szerzenia uczuć miłości bliźniego, dobroci dla zwierząt, unikania wojen.

      Toteż i nie rozumiem, i drażnią mnie te wszystkie opowieści o poverello, „biedaczynie Bożym”, „pętaczynie”, o tym, że ludzie pogardzali św. Franciszkiem, śmiali się z niego, wzruszali na niego ramionami.

      Św. Franciszek istotnie wyczyniał wiele demonstracji, które mogłyby obudzić śmiech i pogardę ludzi gruboskórnych. Ale istotne jest właśnie to, że św. Franciszek mimo tych wyczynów nie tracił szacunku ludzi. To właśnie, a nie co innego stanowi zagadkę św. Franciszka i istotę tego zjawiska, СКАЧАТЬ