Grzechy młodości. Edyta Świętek
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Grzechy młodości - Edyta Świętek страница 9

Название: Grzechy młodości

Автор: Edyta Świętek

Издательство: PDW

Жанр: Современные любовные романы

Серия:

isbn: 9788366217997

isbn:

СКАЧАТЬ nieprzytomną kobietę.

      – Ano nie. Taka mi się trafiła.

      – Tak, tak! Nasz Nieustraszony Keny!

      – Bohater! Jak zwykle przybył w odpowiednim momencie!

      – Trzeba mu dać medal za tych wszystkich, których uratował do tej pory.

      – I puścić wzmiankę w Dzienniku Telewizyjnym. Zasługuje na to jak mało kto!

      – Ludzie! A niech ktoś z was leci zadzwonić po pogotowie! – krzyknął zniecierpliwiony ratownik.

      Wraz z pomocnikiem ułożyli nieszczęśnicę na trawie i przystąpili do udrażniania dróg oddechowych. Nim nadjechała karetka, kobieta, pobudzona kilkunastoma uciśnięciami w klatkę piersiową, odkrztusiła wodę i zaczęła samodzielnie oddychać.

      – No już dobrze, dobrze. Będzie pani żyć. – Dryblas pogłaskał ją po policzku, a ona, zaskoczona takim gestem ze strony zupełnie obcego człowieka, załkała cichutko, lecz żałośnie. – Nie ma o co płakać. Zaraz przyjedzie doktor. Lepiej będzie, jeśli panią przebada – stwierdził.

      Jakby w odpowiedzi dobiegł ich przeciągły jęk sanitarki.

      Elżbieta Trzeciak leżała na trawie, spoglądając w przymglone, różowiejące niebo. Promienie słońca prześwitywały znad koron drzew. Przyjemnie było poczuć ich ciepło na twarzy. Wchłonąć w płuca zapach nadbrzeżnej łąki. Usłyszeć świergot ptaków, brzęczenie owadów, plusk przepływającej w pobliżu Brdy.

      A jednak serce Elżuni ściskała straszna żałość. Bo choć w chwili, gdy wydawało jej się, że za moment wyzionie ducha, pożałowała swego desperackiego kroku, to jednak wciąż pamiętała, że ma tylko cztery powody, by żyć i nieskończenie wiele, by umrzeć.

      Wiesław, Maria, Jan, Hanna – wyliczyła kolejno w myślach imiona swoich dzieci.

      A potem przez jej ciało przepłynęła fala nieprzyjemnych spazmów przechodzących w ból brzucha. Było jej zimno, a do skóry przywierało mokre ubranie, lecz mimo to poczuła świeżą wilgoć między udami – znacznie cieplejszą.

      – Ojej! Ma pani tutaj krew! – przejął się człowiek zwany Nieustraszonym Kenym. Z przestrachem spoglądał na podomkę, która była zadarta na tyle nieprzyzwoicie, że odsłaniała sporą część nóg uratowanej. – Uderzyła pani o coś pod wodą?

      – Nie… Nie wiem – odparła Trzeciakowa, dla której to wszystko przebiegło jakoś tak szybko, że niewiele zarejestrowała w pamięci. Przypuszczała, co może być przyczyną krwawienia.

      Boże! Co ja najlepszego narobiłam!

      Zaczęła żałośnie łkać, zaciskając dłonie na przemoczonej do cna odzieży. Wierzgała niezdarnie, ryjąc ziemię piętami. W jej gardle narastał krzyk rozpaczy.

      – Boli? – dociekał zmartwiony Henryk. – Proszę się nie ruszać, by nie pogarszać sytuacji. Niech pani wytrzyma, niech pani będzie dzielna. Pogotowie już przyjechało. Już idą ratownicy. Wszystko będzie dobrze, żabciu. Wszystko będzie dobrze – pocieszał Elżbietę, głaszcząc jej dłoń.

      – No i co my tutaj mamy? – zapytał sanitariusz z karetki, który jako pierwszy dotarł na miejsce. A widząc, że niedoszła ofiara Brdy jest przytomna, choć mocno rozhisteryzowana, odetchnął nieznacznie i zapytał: – Kogoś tym razem uratował, Keny?

      – Ano wyłowiłem kobitkę, ale ona cosik krwawi.

      – Tak, widzę. Pakujemy panią na nosze – oznajmił mężczyzna. – Coś panią boli? Może się pani ruszać?

      – Brzuch – jęknęła Elżunia.

      Nie chciała przy tych wszystkich obcych gapiach wspominać o tym, że prawdopodobnie nieumyślnie doprowadziła do poronienia.

      ROZDZIAŁ 2

      Mówiły mu, że łotr, mówiły mu, że drań,

      Bezsilność

      – Ale jak ty to sobie wyobrażasz, Tymku? – oburzyła się Franciszka, gdy syn poprosił ją, by zamieszkała u niego na czas pobytu żony w szpitalu. – A co mam zrobić z Piotrusiem i Beatką? Zostawić ich samych?

      – No przecież Beata chodzi do przedszkola. Agata może ją zaprowadzać i przyprowadzać. A Piotrka zabierz po prostu ze sobą. Jakoś to przeżyjemy. Mamo, bardzo cię proszę… Nie mogę wziąć sobie wolnego! Nie teraz, gdy mamy urwanie głowy z nowym oddziałem! Awans kosztował mnie zbyt wiele zachodu, bym mógł go ot tak zaprzepaścić. No… Zrozum mnie. To naprawdę wyjątkowa sytuacja… – jęczał mężczyzna, na którego dwie godziny wcześniej niczym grom z jasnego nieba spadła nowina, że Elżbieta trafiła na pogotowie.

      Trudno było mu uwierzyć w to, co usłyszał przez telefon, więc mimo późnej pory poszedł na ulicę Szpitalną, by zasięgnąć informacji na miejscu. Oczywiście nikt nie wpuścił go do chorej, ale już wiedział, że tonącą żonę wyłowił z Brdy jakiś śmiałek. Niestety na skutek szoku, a może wręcz uderzenia o coś, kobieta straciła dziecko.

      Nie mógł pojąć, jak to wszystko było możliwe. Wszak nic nie wiedział o kolejnej ciąży, choć owszem, coś mu świtało, że Elżunia wspominała o kiepskim samopoczuciu. Ale ona wciąż na coś narzekała, więc kto by tam zwracał uwagę na jej słowa? Problemem było to, skąd wzięła się w wodzie. Byłaby aż taką ofiarą losu, by na oślep wleźć do Brdy? To wszystko zaprzątało jego uwagę tylko trochę mniej niż problem w postaci opieki nad dziećmi w czasie СКАЧАТЬ