Grzechy młodości. Edyta Świętek
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Grzechy młodości - Edyta Świętek страница 8

Название: Grzechy młodości

Автор: Edyta Świętek

Издательство: PDW

Жанр: Современные любовные романы

Серия:

isbn: 9788366217997

isbn:

СКАЧАТЬ portkach? – zżymał się w duchu Tymoteusz. Synowi nie zamierzał prawić kazań, bo od dopilnowania jego wyglądu była Elżunia.

      – Jesteśmy głodni – oznajmił chłopak.

      – No to zróbcie sobie kolację – burknął. – Jesteście już chyba wystarczająco duzi z Marysią – zauważył.

      Młody pokręcił głową.

      – Nie umiem kroić chleba.

      – Ja też nie – oświadczyła ośmiolatka. – Zawsze mama robiła kolację. I nigdy nie pozwalała nam podchodzić do ognia.

      – Nie wierzę! – jęknął mężczyzna. – Ja w waszym wieku obierałem ziemniaki, kroiłem chleb, potrafiłem napalić w piecu i zrobić wiele innych rzeczy. Usmażyć jajecznicę na przykład. Mama z tatą szli do fabryki, a ja zostawałem sam z Kazikiem i jakoś dawaliśmy sobie radę, choć była wojna!

      – Tato! – żachnął się syn. – Teraz jest inaczej. A mama nie pracuje, tylko siedzi w domu, więc na wszystko ma czas. Nie potrzebuje naszej pomocy, bo jak sama mówi, więcej z nas szkody niż pożytku.

      – Ale powinniście umieć sobie ukroić kromkę chleba. To żadna filozofia – zrzędził mężczyzna. – Maria, Wiesiek! Marsz do kuchni. Zaraz wam pokażę, jak to się robi – oświadczył. – Ależ sobie porozmawiam z waszą matką! Żeby nie nauczyła was tak prostych rzeczy?

      Całe stadko, łącznie z Hanią i Jankiem, powędrowało za ojcem. W ciasnym pomieszczeniu stłoczyli się przy niedużym stole i obserwowali, jak Tymek szuka chleba – ten na szczęście leżał w chlebaku, i noża – z tym było trudniej, na sztućce mężczyzna natrafił dopiero po wysunięciu trzeciej szuflady.

      – No to patrzcie – powiedział, przytulając do piersi bochenek.

      Nóż był tępawy, trudno było odkroić nim pierwszą kromkę. Z pieczywa poleciały okruchy, a pajda wyszła krzywo.

      – Ja tak nie będę kroiła – zaprotestowała Maria. – Jeszcze mogłabym sobie poderżnąć gardło. – A mama kroi chleb na desce – dodała tonem osoby wszystkowiedzącej. Przewróciła przy tym oczami w irytujący sposób.

      – Dobra, dawaj tę deskę. Zaraz nauczę was innego sposobu – oznajmił tato, zezując na niestarannie postrzępioną, nierówną skibkę.

      Na desce było łatwiej, choć też niesporo mu szło.

      – Za grubo. – Domorosła krytykantka wydęła pogardliwie usta. – Mama kroi równo i cienko.

      – Bo mama robi to kilka razy dziennie, więc ma wprawę. Nie kręć nosem, tylko weź drugi nóż i smaruj chleb.

      – Ale masło się nie rozgrzało. Jest zimne i twarde. Mama wyciąga je z lodówki na długo przed użyciem.

      – Aa! Maryśka, jeszcze słowo na ten temat, a pójdziesz do kąta!

      – A gdzie jest mama? – zapytał, nie pierwszy raz tego popołudnia, Wiesław.

      – Też chciałbym wiedzieć. No dobra. Dzisiaj wam odpuszczę naukę – stwierdził.

      Skoro sam ledwo sobie radził, to lepiej było nie ryzykować i nie dawać dzieciom ostrego noża do ręki. Niech ich Elka uczy, ona ma na to dość czasu. Zamierzał jak najszybciej przygotować potomstwu kolację, a potem lecieć do Kazika. Może brat poradzi mu, gdzie szukać żony. Nie przypuszczał, by coś jej się stało i trafiła na pogotowie, wszak stanowiła okaz zdrowia, choć ostatnio narzekała na jakieś dolegliwości trawienne. Ale to nie było chyba nic wielkiego, skoro nie poszła do doktora – przynajmniej on nic na ten temat nie wiedział. Tak więc najpierw Kazik. A w razie gdyby ta idiotka przepadła na dłużej, trzeba będzie pomyśleć o opiece nad dzieciakami na rano. Mama na pewno przyjdzie z pomocą, jak usłyszy, że Elżunię diabli dokądś ponieśli.

      A jeśli coś jej się przydarzyło? – Zaczął odczuwać niepokój, ponieważ w rzeczy samej takie zachowania nie były podobne do żony. Może powinienem zadzwonić do szpitala jakiegoś czy co?

      Poważnie zafrasowany, nieudolnie przyrządził prosty posiłek. Zaparzył dzieciom dzbanek herbaty. Liczył na to, że poradzą sobie bez niego, lecz gdy już chciał odejść, usłyszał, że Hania wieczorem jada zwykle mannę. I że nie potrafi jeść samodzielnie, lecz trzeba ją karmić. Zajrzał do lodówki, gdzie ku swej radości odkrył rondelek z zupą mleczną, która zapewne została od śniadania. Postawił go więc na piecyku, a tymczasem dał małej kawałeczek chleba z dżemem okrojony ze skórki. Oczywiście dziewczynka upaprała wszystko naokoło.

      Elżbieta posprząta. Niech no tylko ją znajdę!

      Wściekłość z wolna ustępowała miejsca niepokojowi.

      Kurczę, no… A jeśli faktycznie przydarzyło jej się coś złego? Przecież nie zostawiłaby dzieci ot tak!

      Z zadumy wyrwał go syk kipiącej potrawy i swąd przypalonego mleka.

      – Psiakrew! – wrzasnął, zdejmując garnek z ognia.

      – Nieładnie tak mówić – pouczyła go Maria.

      Spojrzał na nią wilkiem.

      W kuchni panowała przygnębiająca cisza. Nawet Hania przestała chwilowo marudzić.

      – Marysiu, nakarm siostrę kanapkami. Potem tutaj trochę ogarnijcie z Wieśkiem. Ja muszę teraz wyjść. Wrócę niebawem.

      – Dokąd idziesz? I gdzie jest mama? – dociekała jego ulubienica.

      – Idę zadzwonić. Może będę musiał jechać do wujka Kazimierza albo do którejś babci. Macie więc być grzeczni. Najlepiej idźcie wszyscy spać.

      – Ja ciem do mamy! – zawył nagle Jasiek.

      – Mama zaraz wróci. Mario, zajmij się nimi. – Wskazał córce dwójkę najmłodszych dzieciaków. – Połóż ich do łóżek. A ty posprzątaj – polecił naburmuszonemu Wieśkowi.

      Zanim zdążyli podnieść protest, wyszedł do przedpokoju. Narzucił wiatrówkę, wsunął mokasyny i opuścił mieszkanie.

      Trochę wcześniej

      – O matuchno! – jęknął mężczyzna, który z wielkim mozołem holował do brzegu nieprzytomną kobietę.

      Miał nadzieję, że topielica przeżyje. Widział tę desperatkę, zanim jeszcze weszła na most Pomorski. Szła pochylona, powłócząc nogami, jakby prócz masywnego ciała wlokła za sobą jeszcze jedno, niezwykle ciężkie brzemię. Z miejsca wydała mu się i dziwna, i podejrzana. Coś do siebie mówiła, jej wzrok był błędny, a i wygląd świadczył o jakiejś chwilowej niepoczytalności, bo kto to widział, by wyjść na ulicę w zniszczonej, poplamionej podomce z oberwaną kieszenią i z pieluchą tetrową przewieszoną przez ramię. Już wtedy tknęło go jakieś przeczucie, więc przystanął, choć zmierzał w przeciwnym kierunku, i powędrował za nią wzrokiem. Gdy się zatrzymała, a chwilę później zaczęła włazić na barierkę, bezzwłocznie ruszył biegiem na most. Niewiele myśląc, przesadził balustradę. Nawet nie zdjął butów, tylko tak jak stał, chlupnął do Brdy w СКАЧАТЬ