W grobie ci do twarzy. Andrzej F. Paczkowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу W grobie ci do twarzy - Andrzej F. Paczkowski страница 3

Название: W grobie ci do twarzy

Автор: Andrzej F. Paczkowski

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия:

isbn: 978-83-66229-31-0

isbn:

СКАЧАТЬ masz, moja droga, tyle razy ci pokazywałam.

      Czułam, jak mnie powoli zalewa krew.

      – Więc i ty musisz mieć taką szczękę! – odpaliłam.

      – Nie, bo we mnie się nie wdałaś. Podobna jesteś do ojca!

      Doktor machnął ręką, opadły mu ramiona.

      – Rozsądźcie panie same. Dla mnie jesteście podobne jak dwie krople wody. Dosłownie. Przyjrzę się pani i uciekam.

      Chciałam się podnieść, żeby mu przypomnieć, że nie mogę być podobna do tej kobiety, ale pociemniało mi w oczach i musiałam się położyć.

      – Niech pani nie wstaje, to może zaszkodzić – upomniał mnie.

      Czułam, jak pot spływa mi po czole. Boże, taki mały wysiłek, a byłam wycieńczona jak po parogodzinnym maratonie.

      Doktor poświecił mi latarką w oczy, zapytał, jak się czuję, czy czegoś nie potrzebuję, sprawdził gorączkę, jakbym przechodziła grypę, a potem zapytał:

      – Odruchy wymiotne?

      – Nie.

      – Ból w okolicach głowy?

      – Nie.

      – Zawroty?

      – Nie.

      Przyjrzał mi się uważnie.

      – Chirurdzy wykonali kawał dobrej roboty. Nóż przeszedł przez kilka nerwów i ważnych naczyń krwionośnych, oczywiście są to struktury, które po naruszeniu mogą spowodować śmierć pacjenta, ale jak widzę, bardzo szybko wraca pani do zdrowia.

      – Ma końskie zdrowie – dorzuciła swoje matka. – Po ojcu!

      Lekarz nie zareagował.

      – To w takim razie zostawiam panie same. Jeszcze się zobaczymy – powiedział i czmychnął.

      – Co on ma z tym nosem? – zapytała matka, mrużąc oczy. – Wielki taki jakiś jak klamka od zakrystii.

      – Chodzisz do kościoła?

      – No coś ty! – oburzyła się. – Przecież wiesz, że nie, po tamtym skandalu.

      – Nie wiem. Nic nie pamiętam, jakbyś nie zauważyła.

      – O Boże, może to i lepiej. Wiesz, czasem pewnych rzeczy lepiej nie pamiętać. Zresztą klecha do teraz tego nie potrafi przeboleć. Tyle mi problemów narobiłaś i całe miasto na głowie. Jezus Maria…

      – Ale o co chodzi? – zapytałam, bo to, co mówiła, wydało mi się jakieś podejrzane.

      – O nic. – Odpowiedziała za szybko, więc już byłam pewna, że coś ukrywa. Jednocześnie wyciągnęła z torebki jakąś buteleczkę, wzięła stojącą na stoliku szklankę i przelała do niej zawartość. – Wypij to, jak wyjdę. To ci dobrze zrobi, przepis od prababci, każdego postawi na nogi.

      Zignorowałam to, aczkolwiek zauważyłam, że jej głos zaczął lekko drżeć.

      – Powiedz mi.

      – Nie! – pokręciła głową.

      Zacięła się. Zrozumiałam, że nic z niej nie wyciągnę. Będę musiała znaleźć na nią sposób, ale jeszcze nie wiedziałam jaki, ponieważ właśnie teraz musiałam dostać tej głupiej amnezji.

      Spróbowałam jeszcze raz.

      – Powiedz. Jeżeli to ma coś wspólnego ze mną, to chyba mam prawo wiedzieć?

      Mamusia skierowała wzrok w stronę drzwi. Nagle zaczęła się niecierpliwić.

      – To ja już jednak pójdę, kochaniutka. Wieczór jest, a do domu dojechać trzeba. Twój brat jest w mieszkaniu sam, a jak on zostaje bez dozoru, to pożal się Boże. Jeszcze co sprzeda, jak ostatnim razem.

      Czyli że nic mi nie powie, okej. Zobaczymy.

      – Jak daleko mieszkamy?

      Matka zachłysnęła się powietrzem.

      – Ja mieszkam niedaleko. – Powiedziała wymijająco, grzebiąc w torebce.

      – Jak daleko? – byłam nieustępliwa.

      – No właściwie nie tak daleko… To znaczy… Tylko parę minut drogi pieszo.

      – Dlaczego nie mieszkam z tobą?

      Mama spojrzała na zegarek.

      – Muszę iść, naprawdę nie mam czasu.

      – Mamo! – krzyknęłam. – Poczekaj! Nigdzie nie pójdziesz, dopóki mi nie powiesz, gdzie mieszkam! Jak stąd wyjdziesz, to zacznę krzyczeć, rozboli mnie głowa, krew mi się może wyleje do mózgu, a jeśli umrę, to będzie twoja WINA!

      Matka już stała przy drzwiach z ręką na klamce. Odwróciła się powoli.

      – Ja… Właściwie nie wiem, jak to powiedzieć, ponieważ… Nie wiem, nie rozumiem i…

      – Po prostu powiedz. Prosto z mostu. Okej?

      Wciągnęła w płuca powietrze.

      – Ostatnio mieszkałaś na cmentarzu.

      Pociemniało mi w oczach, a kiedy je otworzyłam, mamy już nie było.

      ROZDZIAŁ 2

      Znaki zapytania

      Ona chyba upadła na głowę! Jak mogłam mieszkać na cmentarzu? Przecież nikt nie mieszka w takim miejscu! Nikt. I nagle jakaś lampka zapaliła się w mojej głowie. Ktoś jednak mieszka. Martwi. Jęknęłam. Czyżbym była martwa? Teraz? Wtedy? Ale przecież nie mogłabym cudownie ożyć, aż taka głupia to ja nie jestem – nie trzeba posiadać pamięci, by wiedzieć, że to niemożliwe. Więc o co tu chodziło?

      Wyciągnęłam rękę, żeby wypić mieszankę prababci, na nieszczęście niezgrabnie o nią zawadziłam i szklanka spadła, a zawartość wylała się na podłogę. Od razu też, przywołana odgłosem rozbijanego szkła, do pokoju wkroczyła salowa i zabrała się za sprzątanie, mrucząc coś pod nosem.

      Dzień upłynął mi na spaniu. Przebudziłam się dopiero późnym wieczorem.

      Wydawało mi się, że nie zasnę tej nocy, ale kiedy światła zgasły, raz-dwa odpłynęłam i przebudziłam się dopiero rankiem.

      Kim ja właściwie jestem? Podniosłam rękę i delikatnie zaczęłam dotykać swojej twarzy, najpierw szczęki, bo mamusia mówiła, że jest w stylu habsburskim, a oni przecież mieli je tak nieładnie wysunięte do przodu. Czyżby i moja taka była? Po dotyku jakoś nie mogłam dojść, СКАЧАТЬ