Gwiazdy Oriona. Aleksander Sowa
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Gwiazdy Oriona - Aleksander Sowa страница 3

Название: Gwiazdy Oriona

Автор: Aleksander Sowa

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Классические детективы

Серия:

isbn: 978-83-66229-24-2

isbn:

СКАЧАТЬ target="_blank" rel="nofollow" href="#litres_trial_promo">109

       110

       111

       112

       113

       114

       115

       116

      Wszystko jest Tobą.

      Ty jesteś wszystkim.

      Mojej kochanej żonie

      1

      Dwudziestego dziewiątego października 1989 roku niebo nad Śląskiem się rozjaśniło. Zegary wybiły dwudziestą drugą i pracownice koksowni ruszyły po pracy na brudne ulice. Niebo pachniało dymem.

      Jadwiga Przybylok wracała do domu. Zziębnięta i zmęczona chciała odpocząć. Wsłuchiwał się w odgłos jej kroków przy akompaniamencie dźwięków Bytomia. Kiedy się zbliżyła, spadł na nią gruby na cal żebrowany pręt.

      – Jezusie! – jęknęła.

      Usiadła na pokrytej szronem trawie, trzymając się rękami za głowę. On patrzył. Wyglądał jak przedszkolak, który się wstydzi, bo zmoczył majtki.

      – Ty giździe pieroński! – syknęła, patrząc na dłoń. – Maryjo świynto!

      Cienka strużka spłynęła po jej czole, zalewając oczodół. Druga sunęła po skroni na żuchwę i niżej, na szyję. Pomiędzy palcami ciemniała ciepła, parująca krew.

      – Chrystusie!

      – Bolało?

      – Ożeż ty... Czamuś mnie maznoł?

      – Bo chciałem. Bolało czy nie?

      – Coś nie rychtyg z tobą czy żeś asi je pofyrtany?

      Uśmiechał się słabo. To, że się podniosła, zaskoczyło go. Jednak nie wszystko wziął pod uwagę. Kobieta tymczasem, otrząsnąwszy się z szoku, zaczynała rozumieć.

      – Ubić mnie chcesz?

      Gdyby nie to, że byli poza zasięgiem światła latarni, zobaczyłby przerażenie w jej oczach. Oblizał wargi, rejestrując, że się instynktownie cofnęła.

      – To nic nie da – szepnął.

      – Coś pedzioł?

      – To nic nie da. Nie utrudniaj – dodał, ściskając pręt. – Lepiej powiedz, jakie to uczucie. Jak to jest wiedzieć, że zaraz się umrze?

      – Jezder – wydusiła. – Ty naprowde chcesz mnie ubić, ja?

      Księżyc wyłonił się zza chmur, lecz w nowiu nie mógł oświetlić niczego. Wokół panowała ciemność i cisza.

      – Dej mi pokój – powiedziała błagalnie.

      Podszedł na wyciągnięcie ręki. Uniósł podbródek i spojrzał jej w oczy. Wiedział, że wystarczy jeden ruch. Miał nad nią kontrolę. Patrzył, jak cofa się na plecach. Zrobił jeszcze jeden krok.

      – Jezderkusie, jezderyjo, nie! Ludziskaaaa! Milicjaaaa!

      Trafił ją w prawą skroń. Upadła na twarz, strącając szron ze zmrożonych źdźbeł.

      2

      Jego sercem targnęło nieprzyjemne uczucie. Wiedział, że za chwilę coś się wydarzy, wypadki potoczą się w innym kierunku. Znał ten stan, towarzyszył mu, odkąd pamiętał. Przypominał trwające milisekundę porażenie prądem i choć nieczęsto się pojawiał, zawsze zwiastował coś istotnego.

      – Tu policja! Apeluję o nierzucanie w kierunku policjantów niebezpiecznych przedmiotów!

      Łoskot łopat śmigłowca narasta. Powietrze wibruje, gaz drażni nozdrza i oczy.

      – Policja wzywa dziennikarzy i przedstawicieli mediów o opuszczenie terenu działań – słyszy urywany komunikat pomiędzy wybuchami petard i wyciem syren.

      Trzy metry dalej roztrzaskuje się butelka. Kałuża benzyny staje w płomieniach. Czarny, gryzący dym kieruje się na nich. Kilka kamieni trafia w tarcze.

      – Zawsze i wszędzie policja jebana będzie! – niesie się z gardeł. – Policja jebana będzie! Policja jebana będzie!

      – Trzymaj szyk!

      – Zawsze i wszędzie...

      – Trzymaj szyk!

      – ...jebana będzie.

      Huk jest potężny. Bliski. Uderzenie kostki brukowej w tarczę niemal przewraca Emila. Policjant cofa się o krok.

      – Kurwa, co z tobą! – Ktoś go popycha. – Trzymaj szyk!

      Znowu huk. Tarcza z prawej rozsypuje się od uderzenia metalowej śruby. Drugi kawałek stali odbija się od bruku i trafia młodego policjanta w nagolennik. Ból jest nagły, ale do zniesienia.

      – Przygotuj broń gładkolufową!

      Za plecami słyszy metaliczny trzask przeładowania.

      – Naprzód! – krzyczy ktoś za Emilem. – Tarcza w górze! Trzymaj szyk!

      Maska ogranicza widzenie, komunikaty w radiu zlewają się z hukiem petard, łoskotem łopat śmigłowca i rykiem syren. Każdy oddech sprawia trudność. Gaz szczypie w oczy, pali spoconą skórę. Szybki zaparowują. Za tarczą faluje tłum, młody policjant walczy ze sobą, żeby nie zerwać maski. Reflektor śmigłowca wychwytuje postacie z kapturami na głowach i szalikami na twarzach. Płonąca benzyna oświetla tłum na pomarańczowo. Masa napiera, zbliża się niczym rozjuszone wielkie zwierzę. Wrogie cienie ruszają się, podnoszą kamienie, rzucają, wybiegają i znikają.

      – Tarcza w górę! Trzymaj szyk! – pada zza pleców. – Trzymaj szyk!

      Kolejny kamień trafia Emila w ochraniacz goleni.

      – Salwą ostrzegawczą! Ogniaaa!

      Huk go ogłusza. Policjant rozpoznaje pod nogami stalową kulkę z łożyska. Zapach kordytu miesza się z dymem i wciskającym się pod maskę gazem.

      – СКАЧАТЬ