Boznańska. Non finito. Angelika Kuźniak
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Boznańska. Non finito - Angelika Kuźniak страница 4

Название: Boznańska. Non finito

Автор: Angelika Kuźniak

Издательство: PDW

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 9788308071113

isbn:

СКАЧАТЬ opowiadał. Zgoda. Jego zeznania są barwne i sugestywne.

      [Aby uprościć relację, niektórzy świadkowie zostali pozbawieni imienia i nazwiska].

      Olga Boznańska w swojej paryskiej pracowni. Boulevard Montparnasse 49, 1936

      Początek lat trzydziestych ubiegłego wieku.

      Pracownia. Mrok

      Wystarczało lekkie szarpnięcie klamki, by drzwi ustąpiły. Pierwszym, co uderzało po ich otwarciu, był słodkawy, duszący zapach półzwiędłych kwiatów. I ostry papierosowego dymu. Według wiarygodnych zeznań świadków (świadek Adam Gerżabek, świadek Jerzy Waldorff oraz świadek Marcin Samlicki) zapach stawał się bardziej intensywny, kiedy po pokonaniu trzech schodków przechodziło się z pierwszego, pozbawionego okien pomieszczenia, do pracowni.

      Mrok zacierał kontury przedmiotów. Ustawione gęsto, bezładnie, pokryte warstwą kurzu i pajęczyn („zwisały szarymi girlandami” – Waldorff), sprawiały, że ogromna pracownia wydawała się niewielką norą.

      W ciemnościach krzątała się drobna postać. Z „sinoczarnym wałem włosów wysoko w kok zaczesanym” (zeznanie Zofii Stryjeńskiej), z jakimś „accroche-cœur (zalotny loczek) przy uszach” (świadek anonimowy) oraz „gunią na szczupłych ramionach klamrą spiętą” (Konstancja Dygatowa), co chwilę znikała za stosem rupieci. Świadkowie (Stryjeńska, Gerżabek) są zgodni: kobieta „niczym posąg wyjęty na chwilę z ciemności piramidy” przypominała „któregoś z Ramzesów”.

      Twarz miała bladą, pokrytą „zielonkawym makijażem” (zeznanie Alicji Halickiej, malarki), przesadnie upudrowaną, „co czyniło ją – zdaniem Artura Rubinsteina – podobną do pierrota”. Zmęczoną nieco. „Trochę mysią” (Jarosław Iwaszkiewicz, pisarz), ze śladami egzemy i skórą delikatnie napiętą na chudych kościach policzkowych. Czoło kobiety – według świadków – „fałdowało się w coraz dalsze, półkoliste kręgi, jak obręcze na wodzie po wrzuceniu do niej kamieni”. Oczy miała nieduże, głęboko osadzone. Nad nimi „wyraziste brwi, jak półksiężyce” (Bertha Fenberg, dziennikarka amerykańska). Malowała je „węglem lub czymś w tym rodzaju”.

      W kąciku jej ust tlił się papieros. Według Jana Szymańskiego paliła „nerwowo, namiętnie”. Około trzydziestu papierosów dziennie. Właściwie powinna trzymać obok siebie wiadro z wodą na niedopałki. Rzadko – a wtedy było to dość powszechne – używała lufki. Głęboko się zaciągała.

      Zgięta wpół, może nie z trudnością, ale jednak z niejakim wysiłkiem, wygarniała popiół z żelaznego pieca, który stał na środku pracowni. Świadek Gerżabek zauważył, że jeśli piec „źle się rozpalał, normalnie spokojna i opanowana, potrafiła […] w irytacji bić piec pogrzebaczem i kopać nogą”.

      Zmęczona siadała na krześle, na którym zazwyczaj, z cygarem, siadywał jej świętej pamięci ojciec. Przy oknie.

      Naftowa lampa rzucała liche światło.

      Na stole obok stał „maleńki czarny pieseczek, brzydki” (świadek Marcin Samlicki). Dokładniejsze oględziny potwierdziłyby, że to Boby la Beaute, jej ukochany ratler. „Nieforemny”, „podobny do legendarnego Taraska”. Tkwi w tym porównaniu pewna przesada. Smok z Tarascon miał bowiem głowę lwa, sześć niedźwiedzich łap, tułów wołu pokryty skorupą żółwia. Oraz długi ogon z żądłem skorpiona.

      Boby, „chory na sklerozę”, „gruby jak salceson”, według świadków za życia „tylko szczekał, wylegiwał się i robił nieporządek”. Nawet w omnibusie. Kiedy wzywano policjanta, kobieta tłumaczyła, że „bilet wizytowy”, który Boby właśnie zostawił, jest potrzebą „najnaturalniejszą w świecie i odczuwają ją wszyscy bez wyjątku”, „nawet i pan, panie policjancie”.

      Po śmierci Boby’ego kazała go wypchać. Teraz, w pracowni, czule głaszcze te „żałosne szczątki” (Jan Szymański).

      Z uwagi na rzeczowość pozostaje jeszcze tylko podać kilka szczegółów dotyczących ubioru kobiety. Świadek Artur Rubinstein jest pewny: wokół szyi nosiła boa, „prawdopodobnie aby ukryć podwójny podbródek”. Natomiast świadek Józef Czapski twierdzi, że „miała na piersiach takie długie waty, które jej wisiały, bo wypadały z podszywanego stroju”. Rozłażący się materiał spinała dodatkowo agrafkami. A ponieważ na brzegach i plecach można było zauważyć ślady butelkowej zieleni, należy przyjąć, że wyblakła już suknia dawniej miała ten właśnie kolor. Jest rzeczą niemal pewną (zgodne zeznania świadków): to ta część garderoby, do której kobieta była szczególnie przywiązana. Bo to suknia od „szanownego taty”. Podobno powiedziała nawet, że chciałaby, „kiedy nadejdzie pora”, zostać w niej pochowana.

      Jest jeszcze coś, co potwierdzają świadkowie: kobieta miała na sobie malarski fartuch.

      

      

      Wnętrza krakowskiej i paryskiej pracowni Olgi Boznańskiej utrwalone przez nią na obrazach

      Rodzina Boznańskich: Adam i Eugenia z córkami – Olgą (stoi z lewej) i Izą. Kraków ok. 1872

      KRAKÓW

      1865 I PÓŹNIEJ

      Dowód

      W tym miejscu może powstać wrażenie, że bohaterką opowieści jest anonimowa, dotknięta artretyzmem dziwaczka.

      Żeby tego uniknąć, warto cofnąć się o kilkadziesiąt lat.

      Do Krakowa 1865 roku.

      To tu 15 kwietnia, w sobotę, rodzi się dziewczynka. Na chrzcie 6 czerwca otrzymuje imiona Olga Helena Carolina.

      Mamy na to dowód: metrykę wystawioną przez parafię kościoła Świętego Floriana w Krakowie. Po śmierci Olgi znaleziono ją w pracowni.

      Pewności nie mamy natomiast co do miejsca urodzenia. Wszyscy powtarzają, że dziecko przyszło na świat w należącym do hrabiego Piotra Myczkowskiego (w zeznaniach pojawia się też nazwisko Moszyński) Domu pod Pawikami.

      Autorce mimo usilnych starań nie udało się potwierdzić istnienia takiej kamienicy. A sama Olga po latach mówiła, że chodzi o inną, Pod Pawiem, przy ulicy Świętego Jana. Kamienica stoi do dziś. Może więc trzeba przyjąć tę wersję.

      Rodzice

      Eugenia СКАЧАТЬ