Zapach śmierci. Simon Beckett
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zapach śmierci - Simon Beckett страница 16

Название: Zapach śmierci

Автор: Simon Beckett

Издательство: PDW

Жанр: Ужасы и Мистика

Серия: Dr David Hunter

isbn: 9788381432863

isbn:

СКАЧАТЬ się mniej więcej w owalny pierścień. Środek był niemal zupełnie pusty, potem kropki się zagęszczały, a następnie zanikały na zewnętrznych krawędziach.

      Podniosłem jedną z nich i przyjrzałem się uważnie, obracając ją ostrożnie w obciągniętych rękawiczką palcach. Sucha, jakby papierowa łupinka była pęknięta na pół, zamieszkujące ją niegdyś stworzonko dawno się wyprowadziło. Większość pozostałych wyglądała tak samo, chociaż zauważyłem też trochę powłoczek zachowanych w całości – niektóre poczwarki nie zdołały się wykluć. Calliphoridae to moje stare znajome. Wściekłe bzyczenie dorosłych much stanowiło podkład muzyczny na wielu miejscach zbrodni, przy których pracowałem. Chociaż nie żywiłem do nich najcieplejszych uczuć, szanowałem rolę, jaką odgrywały – nie tylko w procesie rozkładu materii organicznej, lecz także w ustalaniu, ile czasu minęło od zgonu. Plujki działały jak naturalny stoper, a cykl ich życia – od jaja przez larwę po dojrzałego osobnika – stanowił nieocenioną pomoc w szacowaniu czasu śmierci.

      Tutaj jednak zegar stanął już dawno temu – zbyt dawno, żeby mógł się do czegoś przydać. To oczywiście nie znaczyło, że puste powłoczki nie miały nam zupełnie nic do powiedzenia.

      – Poprosiłbym o konsultację entomologa sądowego, żeby się upewnić, ale mamy tu do czynienia głównie z plujkami burczało i pospolitymi – stwierdziłem, badając pustą łuskę. – Nie widzę żadnych larw, ale po takim czasie to normalne.

      Larwy albo się przepoczwarzyły i wykluły, albo zdechły i rozłożyły, pozbawione źródła pokarmu. Choć jednak nie było już ciała, które kiedyś tu leżało, pozostały wyraźne ślady jego obecności. Wełna szklana była poplamiona i zmatowiała w miejscach, gdzie płyny z rozkładających się zwłok wsiąkły w izolację, a równy wzór porzuconych powłoczek został zakłócony. Miejscami łupinki były zmiażdżone i pokruszone.

      – Wygląda na to, że mieliście rację – powiedział Whelan. – Ciało leżało tutaj, aż uległo mumifikacji, a potem przeniesiono je dalej na strych.

      – Znaleźliście coś na tej płachcie, w którą była zawinięta? – spytałem.

      – Może – odparł wymijająco. – Są na niej włosy, wyglądają na psią sierść, a w jednym z oczek plandeki zaczepił się ludzki włos. Innego koloru niż u ofiary, więc nie należy do niej. Sprawdzimy w bazie DNA, może kogoś znajdziemy, ale trochę to potrwa. Taką plandekę można znaleźć w każdym sklepie remontowym czy na budowie. Ten pył, który ją pokrywał, to mieszanka cementu i gipsu, tak jak podejrzewaliśmy, a niebieska farba jest dość pospolita, więc nie możemy dopasować jej do żadnej konkretnej marki. Moim zdaniem ten, kto przenosił ciało, złapał to, co miał pod ręką, nie kupował nowej plandeki. Chociaż to nie tłumaczy, dlaczego w ogóle tak długo czekali.

      – Czekali?

      Powiódł dłonią dookoła.

      – To ze dwadzieścia, trzydzieści metrów od miejsca, w którym ją znaleźliśmy. O ile ktoś nie bawił się w kładzenie desek na dziurach w podłodze, musiał nieść zwłoki. Po zawinięciu w plandekę było na pewno łatwiej, ale nie wyobrażam sobie, żeby jedna osoba sobie poradziła. Nie chodzi nawet o sam ciężar, ale o utrzymanie równowagi na legarach, żeby nie spaść przez dziurę w suficie.

      Słuszna obserwacja. Zresztą jeśli ciało byłoby ciągnięte, zostałby ślad naruszonego materiału izolacyjnego, a także znaczne uszkodzenie delikatnych szczątków. Nie zauważyłem zaś żadnych tego typu urazów pośmiertnych.

      Jeszcze raz spojrzałem na miejsce, gdzie wcześniej leżały zwłoki. Oprócz odbarwień powstałych w wyniku rozkładu na wełnie izolacyjnej widniał jeszcze inny, jaśniejszy zaciek, jakby wysechł tam jakiś inny płyn.

      – Co to?

      Jedna z techniczek pokręciła głową.

      – Nie jesteśmy pewni. Na krew za jasne. Znaleźliśmy rozbryzgi prawdopodobnie tego samego płynu na tych drewnianych schodach, więc może to w ogóle nie pochodzić z ciała. Może komuś się po prostu coś wylało. Wysłaliśmy próbki do analizy, ale plama jest zbyt stara i sucha, żeby można się było czegokolwiek dowiedzieć.

      – Ale znaleźliśmy coś jeszcze – powiedział Whelan. Wskazał na wewnętrzną część framugi. – Widzi pan?

      Najeżone drzazgami bruzdy w niepomalowanym drewnie, jaśniejsze od reszty futryny.

      Zadrapania.

      – To by tłumaczyło urazy dłoni tamtej kobiety – wyjaśnił Whelan. – Wydłubaliśmy ze stolarki jeden paznokieć. Drzwi były zamknięte od zewnątrz, są dość solidne. Za ciężkie, żeby podważyć albo wyłamać, ale ewidentnie próbowała.

      Boże, pomyślałem, widząc tę scenę oczami wyobraźni. Myśleliśmy, że kobietę gdzieś zamordowano, a potem zaniesiono ciało na strych. Myliliśmy się.

      Ktoś ją tu zamknął i zaczekał, aż umrze.

      – Nie mogę zrozumieć tylko jednego: dlaczego nie wydostała się stąd przez inne wyjście – powiedział drugi z techników, starszy mężczyzna. W jego widocznych nad maską oczach malowała się troska. – Przecież to niejedyne drzwi.

      – A jak ty byś się czuł, gdybyś musiał się tu czołgać w zaawansowanej ciąży? Nawet z tym mięśniem piwnym nie było ci łatwo – zaoponowała jego koleżanka. – No i skąd miałaby wiedzieć, gdzie ich szukać? Było tu ciemno jak w grobie, a nie znaleźliśmy ani telefonu, ani zapalniczki, niczego, czym mogłaby sobie poświecić. Jeden nieostrożny krok i spadłaby piętro niżej.

      – Tak tylko mówiłem – wymamrotał z nutką urazy w głosie.

      Ciągle nie mogłem do końca zrozumieć, co tu właściwie zaszło.

      – Po co ktoś miałby ją tu zamykać, a potem zostawić?

      Whelan wzruszył ramionami.

      – Niewykluczone, że to nie było celowe, głupi dowcip tragiczny w skutkach. Ludzie wyrabiają najdziwniejsze rzeczy po pijaku albo na haju, a już wiemy, że bywali tu narkomani. Ale nie bardzo sobie wyobrażam, żeby ciężarna chciała się dla żartu schować na strychu, niezależnie od stopnia odurzenia. Moim zdaniem albo ktoś ją tu wepchnął siłą, albo przed kimś uciekała i chciała się ukryć. Tak czy inaczej, ktoś ją zamknął od zewnątrz i zostawił. Co najmniej na wiele miesięcy, a może i lat. Może jak się dowiedział o planowanej rozbiórce szpitala, postanowił przenieść ciało gdzieś, gdzie trudniej by je było znaleźć.

      Całkiem rozsądna i przekonująca teoria. Jednak wzmianka o ciężarnej uciekającej przed pogonią skojarzyła mi się z czymś, o czym wcześniej wspomniała techniczka.

      – Co do tych jasnych plam na izolacji – zagaiłem, przyglądając się zmatowiałej wełnie szklanej. – Mówiła pani, że znaleźliście podobne ślady na schodach. Czy to mogłyby być wody płodowe?

      Techniczka usiadła na piętach i zastanowiła się nad odpowiedzią.

      – Tak, sądzę, że to możliwe. Ale obawiam się, że plamy są zbyt stare, żeby móc to jednoznacznie stwierdzić.

      – Myśli pan, że odeszły jej wody? СКАЧАТЬ