Dobry omen. Терри Пратчетт
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dobry omen - Терри Пратчетт страница 23

Название: Dobry omen

Автор: Терри Пратчетт

Издательство: PDW

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 9788381696753

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      – Co zrobić? – zapytał Azirafal tonem winowajcy.

      – Uaa… – Głos był wyraźnie ogłupiały. – Chyba się uderzyłam w głowę…

      Crowley wpatrzył się w zadrapanie na lśniącym lakierze i lekko wgnieciony zderzak. Po chwili po uszkodzeniach nie było śladu.

      – Proszę wstać, młoda damo – powiedział Azirafal, wyciągając Anathemę z kępy paproci. – Żadnych złamań – dodał stanowczo, raczej stwierdzając fakt, niż wyrażając nadzieję.

      Prawdę mówiąc, powstał jeden niewielki odprysk kostny, ale Azirafal nie mógł się powstrzymać od czynienia dobra.

      – Jechaliście bez świateł – zaczęła.

      – Pani również. Szczerość za szczerość – odparł z miną winowajcy Crowley.

      – Zapatrzyliśmy się na gwiazdy, prawda? – powiedział Azirafal, podnosząc rower. Z koszyka na kierownicy wysypały się różne sprzęty. Wśród nich pogięty teodolit.

      – Nie, skądże. A właściwie tak. Zobaczcie, jak wygląda biedny stary Bucefał.

      – Przepraszam, kto taki?

      – Mój rower. Cały pogięty w…

      – Te stare modele są zdumiewająco sprężyste – stwierdził pogodnie Azirafal, popychając ku niej rower. Przednie koło połyskiwało w świetle księżyca. Było doskonale okrągłe, jak jeden z kręgów Piekieł.

      Patrzyła szeroko otwartymi oczami.

      – Skoro już załatwione, to może ruszymy dalej na poszukiwanie… ee. Tak, hm. Czy przypadkiem nie wie pani, jak dojechać do Lower Tadfield? – zapytał Crowley.

      Anathema nie odrywała oczu od roweru. Była prawie pewna, że gdy wyjeżdżała z domu, przy siodełku nie było przybornika z kluczami.

      – Prosto z górki. To mój rower, prawda? – zapytała niepewnie.

      – Ależ naturalnie – zapewnił Azirafal, zastanawiając się, czy znowu nie przedobrzył.

      – Tylko że Bucefał nigdy nie miał pompki.

      Anioł znów patrzył z miną winowajcy.

      – Ale tu jest miejsce – powiedział bezradnie – o, te dwa haczyki.

      – Mówi pani, że prosto z górki? – zapytał Crowley, wymierzając Azirafalowi sójkę w bok.

      – Chyba musiałam mocno uderzyć – stwierdziła Anathema.

      – Podwieźlibyśmy panią – szybko zaoferował Crowley – ale rower się nie zmieści.

      – Chyba że włożymy go na bagażnik – wtrącił Azirafal.

      – W moim bentleyu nie ma… O! No tak…

      Anioł pozbierał zawartość koszyka, położył na tylnym siedzeniu i pomógł wsiąść wciąż oszołomionej kobiecie.

      – Nie można ciągle przechodzić obok – powiedział do Crowleya.

      – Jak chcesz, to nie przechodź. Zapomniałeś, że mamy poważniejsze sprawy na głowie? – zripostował Crowley, oglądając nowy bagażnik na dachu. Bagażnik miał tartanowe paski.

      Rower podniósł się i ułożył na dachu. Gdy paski same się zapięły, Crowley usiadł.

      – Gdzie pani mieszka? – zapytał słodko anioł.

      – W moim rowerze lampa była zepsuta. To znaczy nie całkiem zepsuta, tylko baterie się wylały i nie mogłam dostać nowych – powiedziała Anathema i wpatrując się w Crowleya, dodała: – Miałam tu gdzieś taki duży nóż…

      – Ależ zapewniam panią, że… – Azirafal był urażony insynuacją.

      Crowley włączył światła. Wprawdzie wcale nie były mu potrzebne, ale chciał oszczędzić nerwów innym użytkownikom dróg. Wrzucił bieg i samochód sennie potoczył się w dół. Wkrótce drzewa skończyły się, a po dalszych stu metrach jazdy znaleźli się na skraju niedużej wsi.

      Crowley poczuł, ze atmosfera tego miejsca nie zmieniła się mimo upływu jedenastu lat.

      – Czy jest tu szpital? – zapytał – prowadzony przez zakonnice?

      Anathema wzruszyła ramionami.

      – Raczej nie. Jedyny większy budynek to Tadfield Manor. Nie wiem, co tam jest.

      – Boskie planowanie. Boskie, nie ma co – mruknął diabeł pod nosem.

      – No i przerzutka. W moim rowerze nie było przerzutki. Na pewno nie – oświadczyła Anathema.

      Crowley pochylił się i szepnął drwiąco do ucha aniołowi:

      – Na miłość boską, ulecz ten rower.

      – Przepraszam, troszkę mnie poniosło – wysyczał w odpowiedzi anioł.

      – Paski z tartanu?

      – Tartan jest bardzo modny.

      Crowley warknął. Ilekroć umysł anioła szczęśliwie odnalazł się w dwudziestym wieku, zawsze było to około roku 1950.

      – Tu mogę wysiąść – usłyszeli z tylnego siedzenia.

      – Ależ oczywiście – rozpromienił się anioł. Gdy tylko samochód zatrzymał się, Azirafal otworzył tylne drzwi i zaczął giąć się w ukłonach niczym stary Murzyn witający białego pana, który właśnie raczył powrócić na plantację.

      Anathema pośpiesznie zebrała rzeczy i wysiadła.

      Nie miała wątpliwości, że żaden z tych dwu nie obszedł samochodu i nie odczepił roweru. Rower jednak stał oparty o tylny błotnik.

      Uznała, że ci dwaj mężczyźni są wyjątkowymi dziwakami.

      – Było nam bardzo miło, że przydaliśmy się na coś – powiedział Azirafal, gnąc się wytrwale w ukłonach.

      – Dziękuję – lodowato odparła Anathema.

      – Możemy już jechać? – zapytał kąśliwie Crowley. – Dobranoc, panienko. Wsiadaj, aniele.

      Teraz wszystko jasne, stwierdziła. Nic jej nie groziło od samego początku.

      Patrzyła, aż samochód zniknął we wsi, po czym popychając rower, skręciła w alejkę prowadzącą do jej domku. Drzwi były otwarte. Nie zadawała sobie trudu, żeby je zamknąć. Była przekonana, że Agnes przepowiedziałaby dzień i godzinę ewentualnej wizyty włamywaczy, gdyby takowa miała nastąpić. W sprawach osobistych Agnes była wyjątkowo dokładna.

      Wynajęła СКАЧАТЬ