Shitshow!. Charlie LeDuff
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Shitshow! - Charlie LeDuff страница 3

Название: Shitshow!

Автор: Charlie LeDuff

Издательство: PDW

Жанр: Документальная литература

Серия: Amerykańska

isbn: 9788380498624

isbn:

СКАЧАТЬ mediów byli w jakiejś sprawie tak jednomyślni.

      Nie zamierzałem startować razem z nim w wyborach, to miał być performance z kandydatem na prezydenta, ot, widowisko na marginesie amerykańskiego cyrku, który gościł na ekranach waszych telewizorów. Uważałem, że do tego, żeby uprawiać dziennikarstwo XXI wieku, potrzebne są nie tylko głowa (dosłownie) i jaja (w przenośni), ale także styl i prezencja, hiperbola i humor, ostentacja i oburzenie. Ale przede wszystkim potrzebna jest rzetelność.

      Nie wiem, czy istnieje bardziej powierzchowna forma dziennikarstwa niż wiadomości telewizyjne. Hunter Thompson opisał je pięćdziesiąt lat temu jako długi, plastikowy korytarz, po którym biegają swobodnie złodzieje i alfonsi, a dobrzy ludzie idą na śmierć. Mogę z całą pewnością stwierdzić, że poza twarzami na ekranie niewiele się od tego czasu zmieniło.

      Na kolejnych stronach znajdziecie historie o kobietach i mężczyznach w Ameryce, i to im właśnie dedykuję tę książkę. To o nich piszę – o gliniarzach, komandosach, kowbojach, Indianach, imigrantach, robotnikach fabrycznych, fryzjerach, hodowcach świń, gospodyniach domowych, wdowach, przemytnikach, kieszonkowcach, politykach i innych złodziejach oraz o latynoskim ogrodniku, który kosi trawnik u Wielkiego Smoka Ku Klux Klanu, a także o wielu innych, przygniecionych ciężarem długów i brakiem sensownej pracy, o ludziach, którzy zbyt długo byli ignorowani, którzy musieli dokonywać niełatwych wyborów, żeby wyżywić dzieci. Im wszystkim dedykuję tę książkę – z wyjątkiem Wielkiego Smoka. On akurat może mnie pocałować w dupę.

      Załatwiliśmy interesy i Rog przeszedł płynnie do rozmowy o broni palnej:

      – Lubisz strzelać?

      – Pewnie – powiedziałem. – Jak ktoś mi wejdzie do domu bez pozwolenia, to go rozwalę. Proste.

      Spodobało mu się to podejście. Uśmiechnął się szeroko i pokazał mi swoje pozwolenie na noszenie ukrytej broni (obaj dyrektorzy natychmiast zabronili mi wrzucać zdjęcie na Twittera). Zapytałem go, czy podpisałby mi się na butach we wzór z amerykańskiej flagi, bo proszę o to każdego świra, na jakiego się natknę, od kongresmena po zaćpaną dziwkę z Frisco i mistrza świata wagi średniej. Rog wziął ode mnie pisak i sięgnął po lewy but.

      – Lepiej na prawym, Rog – powiedziałem. Skrajnie prawym. Właśnie tak. Tak jest, proszę pana.

      Zakręciłem pisak, dyrektorzy ruszyli przodem, żeby mnie wyprowadzić z gabinetu, a Rog wrócił za swoje puste biurko. Po drodze zatrzymałem się i złapałem za klamkę drzwi po lewej. To była osobista toaleta Roga, a mnie strasznie chciało się srać. Za dużo kawy. Miałem zostać korespondentem krajowym – i to dla lokalnych wiadomości, czyli najgorszej formy komunikacji, jaką kiedykolwiek wynaleziono (choć w osiemnastu różnych miastach) – i planowałem zacząć od zdeponowania dwójeczki w fortecy Jedynki. A co tam, mogłem nawet wrzucić to na Twittera. Nawet nie zdążyłem rozpiąć spodni, kiedy powstrzymała mnie uprzejmie sekretarka.

      – Bardzo pana przepraszam – wyszeptała – ale pan Ailes ma swoje zasady, jeśli chodzi o jego prywatną toaletę. Nikomu nie wolno z niej korzystać bez jego pozwolenia. Z pewnością pan to rozumie.

      – Tak, tak, oczywiście. Z pewnością rozumiem. Pozwolenie. Tak, dziękuję.

      Może i byłem za mało seksowny, żeby Rog mnie wpuścił do swojego prestiżowego klozetu, ale za to miałem własny show – nadszedł czas, by ruszyć w drogę.

      2014

      Pomyślałem sobie, że nasza pierwsza historia powinna dotyczyć pracy. Globalny kryzys trwał od ponad pięciu lat, a ludzie w Stanach Zjednoczonych nadal mieli problem ze znalezieniem zatrudnienia. Całe rzesze kierowały się w miejsce, które okrzyknięto stolicą współczesnej gorączki złota: na pola naftowe w Dakocie Północnej.

      W epicentrum boomu znalazło się miasto Williston, położone nad rzeką Missouri w północno-zachodniej części stanu.

      Na tych terenach mieszkali przodkowie Szoszonki Sakakawei, a z historycznych zapisków prowadzonych od dnia, w którym w czółnie przypłynął tu pierwszy biały człowiek, wyłania się obraz przekupstwa, nieporozumień, urażonych uczuć i doskwierającego braku kobiecego towarzystwa. Wystarczy zajrzeć do relacji Williama Clarka, kapitana wyprawy, którą dowodził wspólnie z Lewisem.

      22 listopada 1804 roku, w czasie pobytu w obozie na północ od miejsca, gdzie dziś znajduje się miejscowość Bismarck, Clark zanotował w dzienniku, że do obozu przybyła Indianka, którą pobił i ugodził nożem mąż. Wszystko wskazywało, że niemal ją zabił za to, że bez jego zgody przespała się z jednym z sierżantów ekspedycji.

      „Poszedłem tam i rozmówiłem się z mężem na temat nieroztropnego czynu, któren ów gotowił się popełnić – pisał Clark – i zabroniłem wszelkich czynów tego rodzaju w bliskości fortu. […] Nakazaliśmy, ażeby nikt z naszej partii zbliżyć się do owej niewiasty nie poważył pod groźbą surowej kary. […] Poleciliśmy, ażeby sierżant ów dał [mężowi] nieco towarów, poczem powiedziałem Indianinowi, że wedle mej wiedzy żaden inny mężczyzna z naszej partii nie tknął był jego żony, z wyjątkiem tego, któremu [wcześniej] sam ją był ofiarował, ażeby z niej na jedną noc zrobił użytek w jego własnem łożu […] i poradziłem mu, ażeby zabrał swą squaw do domu i żył z nią dalej szczęśliwie. Naonczas przybył wielki wódz plemienia i bardzo go o czemś pouczał, poczem obaj odeszli, a widać było, że wielce są niezadowoleni”.

      Przekupstwo i brak kobiecego towarzystwa. Równie dobrze mogłaby to być współczesna relacja z pól naftowych Dakoty Północnej. Spakowaliśmy się i pojechaliśmy sprawdzić, jak dzisiaj wygląda poszukiwanie amerykańskiego snu. Czekało na nas miasto boomu.

      Czarne złoto

Dakota PółnocnaZima

      Obskurny pokój w okolicy Fortu Berthold, w pół drogi między miastami Minot a Williston, kosztował co najmniej dwieście pięćdziesiąt dolców za noc. Za dodatkową osobę trzeba było wybulić jeszcze pięć dych. Ale i tak wszystko pękało w szwach i ciężko było w ogóle cokolwiek znaleźć. Razem z Bobem i Mattem, moimi kamerzystami, dorwaliśmy ostatnie wolne lokum. Oni zajęli łóżka, a ja rozłożyłem śpiwór na lepkiej, cuchnącej szambem i szlaką podłodze. Rudera ledwo się trzymała kupy, po sam dach wypchana białasami z Alabamy, Missisipi, Teksasu i Idaho, którzy przybyli tu w poszukiwaniu ostatniej szansy. Sami bezrobotni mężczyźni, usiłujący ratować małżeństwo przed rozpadem albo dom przed licytacją. Ktoś im powiedział, że znajdą tu pracę na polach naftowych: głęboko pod zamarzniętą równiną Dakoty dziesięć miliardów baryłek czeka na wydobycie z łupków.

      Krążyły plotki, że można tu nieźle zarobić, ponoć niektórzy wyciągali sto koła rocznie. Brali wszystkich jak leci, no to nazjeżdżało się tu rozmaitych zawodników z całego kraju.

      – Sto koła! Ale by się stara ucieszyła – powiedział wieczorem jeden taki typek, zaciągając się dymem z mentola i siorbiąc bud lighta na oblodzonym parkingu przed syfiastym motelem. Może by to wystarczyło, żeby nie odeszła w siną dal z dziećmi albo, co gorsza, bez dzieci, zostawiając mu je na głowie.

      Typek nie СКАЧАТЬ