Rodzanice. Katarzyna Puzyńska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Rodzanice - Katarzyna Puzyńska страница 14

Название: Rodzanice

Автор: Katarzyna Puzyńska

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия: Lipowo

isbn: 9788381695534

isbn:

СКАЧАТЬ przeszkadzali.

      Może dlatego, że Nowakowska miała wobec Joanny dług wdzięczności. Kilka dni temu dziennikarka przyłapała bowiem Podgórskiego pijanego na drodze.

*

      To był czysty zbieg okoliczności. Joanna jechała któregoś mglistego wieczora z Sierpca. Zazwyczaj wjeżdżała do Lipowa od strony Jajkowa, ale tym razem, dla jakiegoś kaprysu, pojechała leśną drogą z drugiej strony wsi. Subaru Podgórskiego stało w poprzek drogi. O mało w nie nie wjechała. Mgła była gęsta jak mleko i się nie spodziewała, że ktoś mógłby zaparkować w ten sposób.

      Wysiadła ze starego wysłużonego mustanga i podbiegła do auta policjanta. Daniel leżał oparty o kierownicę i najwyraźniej drzemał.

      – Halo! – zawołała, pukając w szybę.

      Drzwi subaru otworzyły się po drugiej stronie. Z samochodu wysiadła Weronika. Dziennikarka spojrzała na nią zaskoczona.

      – Wszystko w porządku? – zapytała.

      – Tak. Mieliśmy mały wypadek – odparła nerwowo Nowakowska. – Ale już wszystko w porządku. Już przestawiamy samochód. Jedź dalej.

      Brzmiało to tak, jakby Weronika miała się rozpłakać. Joanna otworzyła drzwi kierowcy. Zapach przetrawionego alkoholu mieszał się z papierosowym dymem. Podgórski uniósł lekko głowę. Bełkotał coś bez sensu.

      – On jest zalany w trupa. Mógł kogoś zabić. Mógł zabić ciebie. Dlaczego do cholery pozwoliłaś mu prowadzić?

      – Nie pozwoliłam. Przed chwilą go tu znalazłam!

      Teraz Weronika faktycznie płakała.

      – Pojechał gdzieś po pracy. Nie wiedziałam, że wypije. Jak długo nie wracał, to zadzwoniłam. Wtedy już wiedziałam, że się upił, ale nie chciał powiedzieć, gdzie jest. Twierdził, że wypił tylko jedno piwo i…

      – I mu uwierzyłaś?

      – A co miałam zrobić?!

      Teraz obie krzyczały, ale ich głosy niknęły w ciemności i gęstej mgle.

      – Nie mogłaś po niego pojechać?

      – Skąd mogłam wiedzieć, gdzie on jest?! I tak dobrze, że tu dojechał.

      Weronika uderzyła pięścią w dach samochodu. Policjant znów coś wymamrotał. Dopiero teraz Joanna zauważyła, że na kolanach ma służbowy pistolet.

      – On ma broń, do jasnej cholery!

      – Przed chwilą wyjęłam magazynek.

      Dziennikarka nie wierzyła własnym uszom.

      – Czy wy powariowaliście?! – krzyknęła. – Napisałam tekst o Kamińskim, a, zdaje się, nie powinnam była pomijać Daniela.

      Weronika okrążyła samochód i podeszła do niej. Kontrolki z tablicy rozdzielczej subaru rozjaśniały jej twarz. Przez chwilę ciszę przerywało tylko głośne pikanie sygnalizacji niezapiętych pasów. Podgórski próbował wysiąść z samochodu, ale efekt był taki, jakby usiłował wdrapać się na Mount Everest.

      – Proszę cię, Joanna – szepnęła Weronika. – To się nie powtórzy. Jak się wyda, to on wyleci z hukiem. Już miał kłopoty wcześniej. Teraz się dużo dzieje. Są nerwy. Minie niebezpieczeństwo związane z listami, to dopilnuję, żeby definitywnie z tym skończył. Proszę cię. On jest dobrym policjantem i dobrym człowiekiem.

      Joanna pokręciła głową. Wszystkie tak mówią.

      – On mógł kogoś zabić – powiedziała twardo.

      – Proszę – szepnęła Weronika. – Obiecuję, że pomogę mu z tego wyjść. Uwierz mi. On da radę to zrobić.

*

      Tamtej nocy Joanna po raz pierwszy poszła na ustępstwo. Chyba dlatego, że Weronika pomogła Agnieszce Mróz i Grażynie Kamińskiej. Być może to był błąd. Dziennikarka miała nadzieję, że nie będzie musiała wkrótce pisać o pijanym policjancie, który kogoś przejechał albo zastrzelił. Tego by sobie nie darowała.

      – Lepiej zostańcie u twoich rodziców co najmniej dwa dni – poradziła. Grażyna z dziećmi i Agnieszką Mróz chciały na czas ewentualnego ataku przenieść się do rodziców Kamińskiej do Nowego Miasta Lubawskiego. – Kiedy na pewno będzie wiadomo, że nic się nie stało.

      – Nie chcę robić problemu – powiedziała zawstydzona Agnieszka.

      – Ty? Robić problem? Nam? – zaśmiała się Kamińska. Wreszcie reagowała głośno i prawie wesoło. Przerażenie, które wybudował w niej przez lata mąż, gdzieś stopniowo znikało. – Dałaś mnie i dzieciom dach nad głową. Mamy u ciebie taki dług, że…

      Grażyna podeszła do Agnieszki i ją uścisnęła. Jej życzliwość była warta więcej niż słowa.

      – Mam coś dla was – zakomunikowała Joanna. Wyciągnęła naszyjniki z kieszeni. – To lunule, symbol kobiecej siły. Bo przecież księżyc zawsze był związany z kobietą. Z jej płodnością, cyklem menstruacyjnym. Nie ma nic piękniejszego niż możliwość daru życia. Jak kiedyś zwątpicie we własną moc, po prostu jej dotknijcie. Doda wam siły w każdej trudnej sytuacji.

      Wręczyła naszyjniki Grażynie i Agnieszce. Podziękowały nieco zmieszane. Joanna podarowała wczoraj lunulę Weronice. Po tym, co zrobił Podgórski, miała wątpliwości, czy postąpiła słusznie. W końcu uznała, że Nowakowska też będzie potrzebowała siły i wzmocnienia. Zwłaszcza jeśli chciała dotrzymać obietnicy.

      – A my? – zapytała jedna z dziewczynek.

      – Wy jesteście jeszcze za małe – zaśmiała się Joanna. – Bierzcie rzeczy i do samochodu. Już was tu nie powinno być.

      – A ciocia zostaje?

      Dziennikarka potwierdziła. Zamierzała być dziś w Lipowie cały dzień. Musiała dopilnować, żeby nie doszło do zamachu.

      – Nie chcę, żeby ciocia umarła – rozpłakała się Zosia.

      – Nie umrę – zapewniła ją Joanna. – Chodźcie.

      Przed sklepem panowało zamieszanie. Samochody tarasowały drogę. Kierowcy trąbili, jakby oszaleli. Narastała panika. Joanna poczuła lekkie wyrzuty sumienia. Może faktycznie przesadziła, pisząc tak ostro. Lepsze jednak to, niżby wszyscy mieli siedzieć w domu na dupie i zginąć z rąk szaleńca.

      – Junior Kojarski próbował uciec – krzyknął ktoś. – Próbował się wymknąć z rezydencji!

      Joanna zaśmiała się pod nosem. Od dłuższego czasu ludzie zastanawiali się, gdzie autor listu mógłby umieścić bomby. Większość przypuszczała, że na pewno niektóre znajdą się przy rezydencji Kojarskich. Junior próbował zaprzeczać, ale coraz bardziej niemrawo. Najwyraźniej i on przestał wierzyć we własne kłamstwa, że listu nigdy nie było. Bał się. Bał się jak pozostali.

СКАЧАТЬ