Posłuszna żona. Kerry Fisher
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Posłuszna żona - Kerry Fisher страница 20

Название: Posłuszna żona

Автор: Kerry Fisher

Издательство: PDW

Жанр: Современная зарубежная литература

Серия:

isbn: 9788308066836

isbn:

СКАЧАТЬ w ogrodzie i tak dalej. A Massimo wciskał im gadki o tresurze z gwizdkiem i niezniszczalnych psich posłaniach, wysłuchując historyjek z cyklu „myślałam, że zapadnę się pod ziemię, kiedy…”.

      Jakoś nie wspomniał o tym, że nigdy nie otworzył ani jednej puszki psiego żarcia, nie sprzątnął kupy i nie wytarł kałuży sików, kiedy Lupo za bardzo się podniecił jego powrotem do domu.

      Było jednak coś, czym interesował się wyjątkowo: tym mianowicie, że miałam teraz „czym się zająć”. W rezultacie wykorzystał pojawienie się w naszym domu psa jako ostateczny argument kończący wszelkie dyskusje o moim powrocie do pracy, mówiąc: „Musiałabyś zostawić Lupo na cały dzień w zamknięciu, to byłoby nie fair”.

      Kiedy miałam kiepski dzień, żałowałam, że rzuciłam pracę, żeby zostać w domu z Sandrem, przekonana, że gdybym powierzyła jego wychowanie niani albo żłobkowi, byłby bardziej pewny siebie. I może ja też. Praca w księgowości mi odpowiadała. Czerpałam dumę z bycia „tą, na którą trzeba uważać”. Tą, o której wszyscy mówili, drocząc się z Massimem, że niedługo go prześcignę. Na naszym weselu padł niejeden żart o „żenieniu się z konkurencją”. Jednak kiedy urodził się Sandro, Massimo przestał rozmawiać ze mną o pracy i zachęcał mnie, żebym przez jakiś czas została w domu i się nie przemęczała.

      W mojej grupie wsparcia dla świeżo upieczonych matek tak wiele kobiet gorączkowo kombinowało, jak wygospodarować jeden dzień w tygodniu i spędzić go z dzieckiem, stresowało się opłatami za żłobek i sporządzało skomplikowane harmonogramy opieki, z udziałem teściów i opiekunek, że upieranie się przy powrocie do pracy wydawało się bezzasadne. A jednak i tak tego pragnęłam – pracy dwa, trzy dni w tygodniu, schronienia się w uporządkowanych kolumnach cyfr, przewidywalności racjonalnego rezultatu, poczucia dobrze wykonanej roboty.

      Tymczasem tkwiłam zamknięta w pułapce z dzieckiem, które nie chciało spać, tak pełnym złości na cały świat, że odmawiało pokarmu, zaciskając z wściekłości piąstki, podczas gdy ja nosiłam, kołysałam, śpiewałam, uspokajałam – na próżno.

      Za każdym razem, kiedy poruszałam temat powrotu do pracy, Massimo obejmował mnie i mówił: „Dopiero co zaczęłaś spać po więcej niż pięć godzin. Nie chcę, żebyś się wykończyła, bo masz za dużo na głowie. A Sandro ciągle ma trochę niedowagi. Może poczekasz, aż skończy roczek?”. A potem: „Sandro nadal często łapie zapalenie oskrzeli. Nie ma sensu wracać do pracy, skoro musiałabyś tak często brać zwolnienie”.

      I tak to się ciągnęło, aż do momentu, kiedy Sandro poszedł do szkoły. Wtedy nie byłam już pewna, czy potrafię załadować zmywarkę tak, żeby Massimo był zadowolony, nie mówiąc już o wyjaśnianiu dyrektorom, dlaczego dana firma nie przeszła audytu.

      A teraz, dzięki „hojnemu i trafionemu” prezentowi Massima, nie tylko mój powrót do zawodu stawał się mało prawdopodobny, ale jeszcze w dodatku musiałam bardziej uważać, żeby dni nie zmieniły się w serię pełnych napięcia wzajemnych oskarżeń.

      Dzisiaj nie udało mi się zapanować nad sytuacją. Lupo zsikał się na podłogę, gdy ja akurat byłam zajęta przygotowywaniem jajek w koszulkach. Kiedy wycierałam kałużę, obserwowana uważnie przez Massima i pod jego dyktando – ręcznik papierowy, torebka foliowa, dezynfekujący płyn do czyszczenia podłogi, kubeł na śmieci przed domem, szorowanie dłoni szczoteczką do rąk – Lupo miotał się wokół mnie, usiłując polizać moją twarz. Wyobraziłam go sobie w napadzie furii, jak wpija mi się zębami w policzek, gryzie mnie w nos, oszpeca na zawsze. Trzęsły mi się ręce, więc byłam niezdarna i powolna, do tego zapomniałam o cholernych jajkach, które powinny gotować się dokładnie trzy i pół minuty, żeby uzyskać wymagane przez Massima półpłynne żółtka.

      Zajrzałam do garnka, zastanawiając się, co będzie gorszym początkiem dnia: podanie jajek ze ściętymi żółtkami czy wyrzucenie ich do kosza i przygotowanie nowej porcji, tyle że z opóźnieniem. Straciłam cenne sekundy na to wahanie. I już było za późno. Massimo zapytał:

      – Jajka gotowe?

      – Za momencik. Jeszcze kawy?

      Skinął głową i sięgnął po „The Timesa”, leniwie drapiąc psa za uszami. Modliłam się w duchu, żeby woda w czajniku szybciej się gotowała.

      Na szczęście uwagę Massima zaprzątnął felieton o równości płci w pracy.

      – Co za bzdury. Zachęcają kobiety, żeby myślały, że mogą wykonywać tę samą pracę co mężczyźni, za te same pieniądze. Baby u mnie w pracy zawsze muszą wyjść wcześniej, bo ich dzieciaka boli ucho albo ma jakiś cholerny koncert.

      Kiwałam głową, jakbym się zgadzała z jego przestarzałymi poglądami, tłumiąc uśmiech na myśl o dużym, grubym krzyżyku, który postawiłam obok nazwiska kandydatki Zielonych w lokalnych wyborach. Małe bunciki ratowały mnie przed totalnym obłędem.

      Udało mi się przełożyć idealne jajka w koszulkach na szpinak, dodać kleks śmietany i odrobinę startego czosnku, dokładnie tak jak lubił, zanim zdążył się zorientować, że trwało to dosyć długo.

      W tym momencie do kuchni wślizgnął się Sandro, zerkając najpierw na Lupo, który teraz leżał pod stołem, a potem na Massima, żeby sprawdzić, czy jest pochłonięty czytaniem. Pokazał mi rysunki, które zrobił za pomocą spirografu. Kiwnęłam głową, uśmiechnęłam się i pocałowałam go w policzek, po czym powiedziałam głośno:

      – No dobrze, lepiej już schowaj pracę domową i chodź na śniadanie.

      – Ale ja nie chcę śniadania. Chcę rysować.

      Massimo spojrzał na syna.

      – Lepiej się pośpiesz. Idziesz dzisiaj rano na próbne zajęcia z dżudo w ośrodku sportowym.

      Sandrowi zrzedła mina. Spuścił głowę i wbił wzrok w podłogę.

      – Nie wiedziałem, że to w tym tygodniu.

      Odwróciłam się i zaczęłam wycierać blat kuchenny, czując narastający, promieniujący niepokój. Zmobilizowałam się jednak i rzuciłam wesoło:

      – Na pewno ci się spodoba, jak już tam będziesz. Może zrobię ci jajecznicę, żebyś miał więcej energii?

      Sandro usiadł przy stole. Przygarbił się i posyłał mi błagalne spojrzenia, żebym coś zrobiła, jakoś go wyratowała.

      – A po południu może wyjmiemy te farby, które dostałeś na urodziny?

      Nie o taką pomoc mu chodziło, ale tylko tyle wolno mi było zrobić.

      Powłócząc nogami, Sandro poszedł do pokoju zabaw.

      Massimo z irytacją odłożył sztućce.

      – Czyli chętnie się poobija, sam ze swoimi farbami, ale nie chce mu się trochę wysilić i pobawić z chłopcami w jego wieku? Pójdę z nim porozmawiać.

      Serce zabiło mi gwałtownie na dźwięk odsuwanego krzesła, po którym, jakże przewidywalnie, nastąpił ryk:

      – Sandro!

СКАЧАТЬ