Название: Zamęt
Автор: Vincent V. Severski
Издательство: PDW
Жанр: Криминальные боевики
Серия: Zamęt
isbn: 9788380157187
isbn:
Henryk uznał za oczywiste, że zostali uprowadzeni w określonym celu i że porywacze będą pewnie domagać się w zamian uwolnienia swoich ludzi, a może stawiać inne żądania. Tygrys sprawiał wrażenie, jakby niczego się nie bał, i ani trochę się nie spieszył. Czyżby miał świadomość, że czas gra na jego korzyść?
Żeby uzyskać za zakładników wysoką cenę, najpierw trzeba nagłośnić sprawę na Zachodzie – kalkulował Henryk. Ich cierpienie musi dotrzeć do każdego domu i być obecne przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Już w drodze zaczął się zastanawiać, czy to porwanie na pewno było przypadkowe. Ale najbardziej niepokoiła go myśl, co będzie, kiedy talibowie się zorientują, że mają oficera polskiego wywiadu. Zdał sobie sprawę, że stanie się monetą przetargową i nie będzie miał nic do powiedzenia w swojej sprawie.
Do tego czasu mam dwie możliwości – pomyślał. Rozejrzeć się za sposobem ucieczki, chociaż nie wiem nawet, gdzie jestem, albo… rozpracować Tygrysa. Nie trać nadziei, Heniu… nie trać nadziei… ja pierdolę… uff… Na tych facetów nie ma co liczyć… obsrani ze strachu… zrobią wszystko. I pewnie jeszcze myślą, że władze wyciągną ich z tego gówna. Naiwniaki… chyba nawet nigdy nie trzymali broni w ręce. Może lepiej będzie działać samemu.
Odetchnął głęboko.
Sam jesteś naiwniak, Heniu… Wiesz, kto siedzi w Warszawie, więc może warto się dogadać z tymi talibami. W końcu Tygrys chce ubić jakiś interes…
I nagle w tej gonitwie myśli, burzy strachu i nadziei przypomniał sobie, że w Warszawie zostawił żonę i córkę, że ma mieszkanie na Kabatach, które wymaga remontu, i że za tydzień miał lecieć na ślub brata.
To jakiś absurd… ja śnię… to się nie może dziać naprawdę.
Poczuł, jakby dostał pięścią w brzuch, i łzy napłynęły mu do oczu, więc schował głowę między kolanami.
Szybko jednak się opanował. Wytarł twarz dłonią, rozmazując brud, podniósł się i jako ostatni, popychany leniwie lufą kałacha, wyszedł na zewnątrz.
Był rześki słoneczny poranek w górach Waziristanu.
Muszę mieć jakiś plan… jakiś plan, pomysł… jakiś plan.
Chlusnął sobie zimną wodą w twarz.
20
Nikt nie wiedział, jak liczna jest stacja CIA w Islamabadzie ani kto z personelu ambasady jest agentem. Zwykłym ludziom się wydawało, że świat amerykańskich szpiegów w Pakistanie wygląda jak w serialu Homeland, a superagentem musi być ktoś taki jak psychopatyczna Carrie Mathison.
Jednak Wiktor Braun nie zastanawiał się nad tym, bo filmu nie oglądał. Wiedział jedynie, że to największa stacja CIA na świecie od czasów Sajgonu.
Znał jankesa o nazwisku Steve Sinster, który bardziej przypominał praktykanta z Wall Street na wakacjach w Las Vegas niż oficera wywiadu. Przez trzy lata pracował w rezydenturze CIA w Warszawie. Zawsze chodził w spodniach chino, koszulce polo od Ralfa Laurena i czarnych butach na grubej podeszwie.
Współpracę z Wiktorem Braunem, którego Langley – w ramach współpracy z Agencją Wywiadu – wyznaczyło na jego służbowy kontakt, traktował jako nudne i uciążliwe zajęcie, zabierające mu cenny czas przeznaczony na ważniejsze sprawy. Cały Pakistan, a szczególnie Islamabad, stanowił bajoro brudów zalewające wirusami świat, był zatem idealnym miejscem na robienie szpiegowskiej kariery. Tak uważał Steve, ale nie Wiktor, chociaż pułkownik Pański go przekonywał, że jest inaczej, a przynajmniej będzie, musi się tylko uzbroić w cierpliwość.
Na polecenie Miłobędzkiej Braun zadzwonił do Sinstera zaraz po wyjściu od pułkownika Amina.
– Bardzo mi przykro, Wiktor, ale jestem teraz bardzo zajęty… – usłyszał w odpowiedzi. – Kwadrans po siódmej? U mnie? Wiesz… jest ciężko – zakończył tajemniczo Steve.
Wiktor nawet nie próbował umówić spotkania w mieście, bo Amerykanin podobno nigdy nie wychodził. Tak się przynajmniej mówiło w środowisku łączników. Wizyta w ambasadzie, strzeżonej jak forteca, też nie należała do przyjemnych. Na jej teren nie można było wjechać samochodem, a każdy wizytujący musiał zostać zarejestrowany przez pakistańskie służby. Po likwidacji Bin Ladena nikt tak naprawdę nie wiedział, czy ISI jest sojusznikiem, czy wrogiem.
Braun czekał w pokoju przyjęć już piętnaście minut i wypił całą butelkę mountain valley spring water.
Wszystko sprowadzają ze Stanów – pomyślał. Jak mają zrozumieć ten kraj, skoro nie znają nawet smaku tutejszej wody?
Jasne było, że Sinster zostawił sobie to spotkanie na koniec dnia, pokazując ostentacyjnie, że nie przywiązuje do niego wagi, a spóźniając się tyle czasu, powiedział to niemal wprost. Będzie kiwał głową, uśmiechał się albo robił zatroskaną minę, ale Braun jako oficer wywiadu powinien umieć takie gesty odczytać. Wiedział też dobrze, że nie jest to sprawa osobista – po prostu Sinster dostał z Langley instrukcję, że ma się uśmiechać, bo Polacy to lubią, ale nic nie obiecywać.
– Cześć, Wiktor! – usłyszał za sobą i jednocześnie poczuł mocne klepnięcie w plecy. – Co za nieszczęście! – Steve zaczął ostro, robiąc zbolałą minę. – Jak mogę ci pomóc? – Usiadł na fotelu. – Dostałem informację z Waszyngtonu i jesteśmy gotowi do pomocy. Jak mogę pomóc? – powtórzył.
– Nie jesteśmy przekonani co do skuteczności tutejszych służb… – zaczął niepewnie Braun. – No i nie mamy z nimi doświadczenia, więc Warszawa liczy, że pomożecie na nie wpłynąć albo przynajmniej wesprzecie nas dobrą radą. Porwanie polskiego obywatela to duży problem dla naszego rządu. Oczywiście nasi… tam na górze, wiedzą, co trzeba robić, ale może my, tu na dole, damy radę coś razem…
– Hm… – przerwał mu Steve w idealnym momencie, bo zauważył, że Polak nie tylko nie ma nic do powiedzenia, ale jeszcze się męczy, i zrobiło mu się go żal, potrafił wczuć się w jego rolę.
Wszyscy myślą, że CIA to tajna służba Pana Boga i może wszystko. Jak mają problem, to do nas, a jak trzeba nam pomóc, to zaraz nachodzą ich wątpliwości – pomyślał Sinster, patrząc na zafrasowaną twarz Brauna. Sympatyczny chłopak i dobrze wie, że popierdzimy sobie tutaj razem, ale to wszystko. Polak jest już trup i nic mu nie pomoże.
Pokiwał głową i powtórzył:
– Hm…
– A pozostali… Brytyjczycy, Niemcy… Japończycy? – zapytał niepewnie Braun. – Czy też zwrócili się o pomoc?
– Nie СКАЧАТЬ