Osiedle marzeń. Wojciech Chmielarz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Osiedle marzeń - Wojciech Chmielarz страница 14

Название: Osiedle marzeń

Автор: Wojciech Chmielarz

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия: Jakub Mortka

isbn: 9788380493827

isbn:

СКАЧАТЬ najczęściej młodych, którzy skakali przed nim, pokazywali obsceniczne gesty, robiąc głupie miny, pewni, że ktoś ważny obserwuje ich z drugiej strony.

      Na szczęście Lorenz siedział spokojnie z opuszczoną głową, poruszając dłońmi, jakby je właśnie mył pod niewidzialnym strumieniem wody.

      Mortka umiejscowił się po drugiej stronie stołu. Kiedy tylko to zrobił, Lorenz nagle się wyprostował, a jego twarz zmieniła kolor. Prawdopodobnie dla lepszego efektu powinna być szkarłatna lub chociaż wściekle czerwona, a zamiast tego przybrała przyjemny różowy odcień. Jak u niemowlaka.

      – To jest skandal – wydusił z siebie Lorenz. – Pożałuje pan. Złożę skargę, zaciągnę pana do sądu…

      – Proszę się uspokoić.

      – Nie! Nie uspokoję się! Nic mi nie możecie zrobić! Nic!

      Lorenz uderzył pięścią w stół i zrobiłby to po raz drugi, gdyby Mortka nie chwycił go za przegub.

      – Ależ możemy – oznajmił pogodnie komisarz. – Nie wiem, czy pan zdaje sobie sprawę, ale my naprawdę dużo możemy. Zapewne pan o tym nie wie, bo rzadko korzystamy z tych możliwości. A to dlatego, że, proszę się nie śmiać, wierzymy, a przynajmniej większość z nas wierzy, że policja jest po to, żeby pomagać ludziom. Taką mamy misję. Zmieniać świat na lepsze. I to staramy się właśnie robić. Pomagać. Ale jak trzeba kogoś udupić, to cóż, udupimy.

      Mortka puścił przegub mężczyzny. Odsunął się od Lorenza i przechylił lekko głowę, przyglądając się mężczyźnie, jakby ten był jakimś ciekawym okazem motyla.

      – Na początek proponuję trzymiesięczny areszt. Proszę się nie martwić, sędzia pewnie tego nie klepnie, ale samo rozpatrzenie wniosku zajmie mu tydzień, może dwa, jeśli będzie bardzo obciążony. Albo trzy, jeśli dokumenty zawieruszą się gdzieś po drodze. A tak też się zdarza. Potem zarzuty. Zacznijmy od utrudniania śledztwa, złamanie artykułu 239 Kodeksu karnego skutkuje sankcją od trzech miesięcy do pięciu lat pozbawienia wolności. Do tego dorzucimy naruszenie nietykalności funkcjonariusza…

      – To ona mnie zaatakowała!

      Mortka skrzywił się teatralnie.

      – Ja to widziałem inaczej. Aspirantka broniła się przed pańską napaścią. Sama pewnie się ze mną zgodzi. Pozostaje więc pańskie słowo przeciwko naszym.

      – Tam był jeszcze ochroniarz.

      – A właśnie. Pan Bartosz! Ciekawe, co on widział? Pan oczywiście wie, że właściciele firm ochroniarskich starają się mieć dobre kontakty z policją? Z powodu koncesji chociażby. Albo tego, że oni też robią interwencje. I potem przyjeżdża policja i mamy, niech pan sobie wyobrazi, bardzo podobną sytuację jak w naszym przypadku. Ochroniarze mówią, że chronili, druga strona, że to oni zostali zaatakowani, i trzeba się zdecydować, komu wierzyć. Ale wróćmy do ataku na funkcjonariusza, tutaj sankcja wynosi od roku do trzech lat.

      Lorenz teraz dla odmiany pobladł. Mortka odnotował to z pewną satysfakcją, chociaż miał też świadomość, że administrator nie jest wymagającym przeciwnikiem. A to całe przedstawienie zaczęło już męczyć komisarza. Postanowił jednak dociągnąć je do końca.

      – Będę z panem szczery – kontynuował – bardzo bym się zdziwił, gdyby pan poszedł do więzienia. Ale już zawiasy przy dobrym prokuratorze są jak najbardziej możliwe. A wyrok to wyrok. Do tego sam proces jest mało przyjemny. I żeby skończyć, rzecz nie dotyczy wyłącznie pana. Sprawa może być szersza. Zahaczać o tło finansowe. W tym momencie wypadałoby zadzwonić do kolegów ze skarbówki, poprosić ich o solidne przetrzepanie firmy, w której pan pracuje, i finansów wspólnoty, którą pan reprezentuje. Jak pan myśli, jak zareagują wasi klienci na takie wydarzenia? Co się stanie z pańską firmą, kiedy pójdzie fama, że coś jest z wami nie tak?

      Administrator przełknął ślinę.

      – Mogę zdjąć marynarkę? – zapytał.

      Mortka przyzwalająco kiwnął głową. Mężczyzna wstał, ściągnął wierzchnie okrycie. Na białej koszuli pod pachami doskonale widoczne były dwie wielkie plamy potu. Lorenz zajął z powrotem swoje miejsce. Odetchnął głęboko.

      – Mieliśmy na osiedlu problemy z bezpieczeństwem – oznajmił cicho, jakby przyznawał się do wstydliwej choroby.

      – To znaczy?

      – Mamy za mało miejsc parkingowych. Zresztą sam pan widział.

      – Nie do końca rozumiem. Co to znaczy „za mało miejsc”? I jaki to ma związek z bezpieczeństwem?

      – Za mało, bo norma jest taka, że ma być jedno miejsce na mieszkanie. I tyle ich mamy, tylko że w garażu podziemnym, ale to są miejsca, za które trzeba dodatkowo płacić.

      – I ludzie nie płacą? – domyślił się Mortka.

      – Nie płacą.

      – One nie są przypisane do mieszkań?

      – Są, ale nie było obowiązku ich kupna. Jakby był, to cena metra kwadratowego automatycznie by wzrosła. A na to nie może sobie pozwolić żaden deweloper. Dlatego mieszkania sprzedaje się osobno i miejsca parkingowe osobno. W rezultacie mamy garaż podziemny zapełniony może w połowie i mnóstwo samochodów parkujących na dziedzińcu. Tylko że dziedziniec nigdy nie był przeznaczony do tego celu. Nie ma siły, żeby tam wszystkich zmieścić!

      – Co to ma wspólnego z bezpieczeństwem?

      Lorenz westchnął.

      – Ludziom odbija. I to ludziom wykonującym poważne zawody, z pieniędzmi. Stać by ich było na ten parking podziemny, ale żal im paru stówek miesięcznie. Początkowo parkowali do góry na dziko. Były protesty. Jedni mówili, że to psuje wygląd dziedzińca, drudzy argumentowali, że trzeba przygotować jakieś miejsca parkingowe, bo niektórzy mają dwa samochody, a i jak goście przyjeżdżają, to powinni mieć się gdzie zatrzymać. Po konsultacjach przygotowaliśmy miejsca do parkowania. Ale to tylko pogorszyło sytuację. Kiedy ludzie zobaczyli, że można parkować na dziedzińcu legalnie, to zaczęli na wyścigi rezygnować z miejsc na parkingu podziemnym. Wypowiadali nam umowy. A ponieważ miejsc było za mało, to zaczęły się parkingowe wojny.

      – To znaczy?

      – Zastawianie, kłótnie o miejsca, pretensje, potem karne kutasy nalepiane na szybach. Pan wie, takie nalepki w kształcie penisa. Przykleja się je niby za karę na samochodach, które stoją w nieprzepisowych miejscach.

      – Wiem.

      – Do tego inne obraźliwe akcje. Ostatnio mieszkańcy zaczęli sobie spuszczać powietrze z kół.

      – Pan żartuje?

      – Nie. Zresztą niech pan spyta kogokolwiek. Sprzedaż pompek do opon skoczyła w okolicy o dwieście procent. Nikt się bez takiej do samochodu nie zbliża. Gorzej, że przy tej całej akcji pojawił się na osiedlu jakiś strażnik moralności. To najpierw on przyklejał karne kutasy. Chyba on zaczął też spuszczać СКАЧАТЬ