Название: Osiedle marzeń
Автор: Wojciech Chmielarz
Издательство: PDW
Жанр: Современные детективы
Серия: Jakub Mortka
isbn: 9788380493827
isbn:
– Gdzie dzieciaki? – zapytał.
– W swoich pokojach.
– Powiedziałaś im?
– Zosia i Franek chyba sami się domyślili.
– A Sylwia? – dopytał o najmłodszą córkę.
– Nie wiem.
– I dobrze – uznał. Pewnie uda mu się uniknąć trudnej rozmowy ze starszą dwójką. Sylwia była na tyle mała, że może wystarczyłoby jej powiedzieć, że Zuza wyjechała.
Nalał sobie kolejną szklankę wody. Magda wciąż stała przy framudze, przestępując z nogi na nogę.
– Powinniśmy sobie przygotować jakieś wersje.
– Chryste – jęknął – jakie wersje?
– Zeznań! W razie gdyby zaczęli drążyć i się do czegoś dokopali.
– A dlaczego mieliby się dokopać?
– Bo to policja!
– Polska policja, do kurwy nędzy!
– Prosiłam, żebyś nie przeklinał.
Poczerwieniał na twarzy i rozłożył szeroko ręce, jakby chciał objąć całą przestrzeń kuchni. A potem opuścił je, klepiąc się z hukiem po udach.
– Nic się nie stanie. Do niczego się nie dokopią. Wszystko się dobrze skończy – powiedział, próbując ją uspokoić.
Jej pierś uniosła się, zastygła, a później Magda westchnęła, wypuszczając z siebie powietrze.
– Wiem – odparła po chwili. – Wiem. Masz rację. Przepraszam. Po prostu… Sądzę, że musimy uważać.
– Musimy – zgodził się.
– Nie jest tak jak jeszcze kilka lat temu. Media teraz nie są grzeczne. Nie załatwisz niczego przez telefon. Damy im pretekst, to rzucą się na nas i rozszarpią – kontynuowała. – Wszystko nam zabiorą. Na nic nie będą zważali. Ani na ciebie, ani na mnie, ani na dzieci. Będziemy skończeni.
Patrzyła na niego wnikliwie, jakby chciała się upewnić, że wszystko zrozumiał. Kiedyś to była jej jedyna wada (teraz miała ich więcej) – uważała się za mądrzejszą od niego. A teraz, pomijając protekcjonalny ton, wymierzyła mu policzek. Wiedziała przecież doskonale, że nie ma już w mediach tak dobrych układów jak kiedyś. Że wielu dziennikarzy z jego notatnika zmieniło pracę, a pozostali rozglądali się za nową robotą, gdzie nie będą im groziły zwolnienia z dnia na dzień. I ważniejsze dla nich będzie zachowanie etatu niż wyświadczenie mu przysługi.
– Wiem. Nie musisz się niczym martwić.
– Oczywiście, że muszę. Ktoś… – zawiesiła głos – musi.
Prawie rzucił w nią trzymaną w dłoni szklanką.
– Czego ode mnie oczekujesz?
– Żebyś przestał udawać, że nic się nie stało – odpowiedziała.
Postanowił nie ciągnąć tej rozmowy. Zdenerwował się, a potrzebował chwili spokoju, żeby zastanowić się nad tym, co powinien zrobić. Irytujące było to, że Magda dobrze o tym wiedziała, a mimo to wciągnęła go w tę bezsensowną wymianę zdań. Zamiast go wesprzeć, pomóc, tylko dodała mu zmartwień. Teraz będzie się zadręczał przez resztę dnia, czy żona nie pęknie, nie palnie czegoś głupiego. Pożałował, że Magda nie jest taka jak Ania. Dziewczynie nie trzeba było niczego tłumaczyć. Wszystko łapała w lot i można było na niej polegać.
Wyszedł z kuchni.
– Piotrek?! – zawołała Magda.
– Jestem zajęty.
Schował się w gabinecie. Dla pewności zamknął drzwi na klucz. Usiadł za biurkiem. Otworzył dolną szufladę. W środku znalazł butelkę whisky i szklankę. Nalał sobie glenfiddicha i od razu wypił duży łyk. Bez smakowania, rozkoszowania się, pozwolił, żeby alkohol spłynął prosto do gardła i żołądka.
A może to jest szansa, pomyślał nagle. Od lat miał wrażenie, że wszystko i wszyscy sprzysięgli się przeciwko niemu. Był czołowym graczem, aż nagle znalazł się na marginesie. Zuzanna o mało co nie odebrała mu resztek dawnego życia i, co gorsza, nadziei na powrót. Prześladował go pech. Starożytne ludy, przypomniał sobie, ci wszyscy Rzymianie, Grecy, a nawet Żydzi przed nadejściem Chrystusa, składali krwawe ofiary, by odwrócić zły los. Może właśnie to go spotkało. Może Zuza była właśnie taką ofiarą. Krwią, która musiała zostać przelana, żeby zasłużyć na szczęście. Aby pokazać, że ciągle w nim jest siła, moc i zdecydowanie. Że ciągle ma w sobie to coś. Że ciągle trzeba się go bać. Należało to tylko uświadomić innym.
Podekscytowany, poderwał się z krzesła. Dopił jednym haustem whisky i popędził do drzwi. Zapomniał, że je zamknął. Szarpał się z nimi przez moment, przeklinając pod nosem, i dopiero po chwili przekręcił klucz. Minął zaskoczoną Magdę, pokoje dzieci i wpadł do sypialni. Chwycił za leżącą na stoliku nocnym komórkę. Z pamięci wybrał numer i przyłożył aparat do ucha. Tak mocno, że aż zapiekło.
Oddychał szybko i gwałtownie, podekscytowany i zaczerwieniony. Widział swoje odbicie w okiennej szybie. Oczy mu lśniły jak złemu psu.
– Tak? – odezwał się głos po drugiej stronie słuchawki.
– Piotrek Celtycki dzwoni.
– Przecież wiem.
Za oknem sypialni rozpościerał się osiedlowy dziedziniec. A na nim jak granatowy kwiat rozkwitł policyjny parawan oddzielający wzrok ciekawskich od ciała Zuzi. Ale Celtycki wiedział, że ono tam jest. Kruche, zimne i puste.
– Ta nasza sprawa…
– Tak?
Zuzia. Szkoda dziewczyny. Była ładna i mądra. Trochę zbyt idealistyczna, używała zbyt wielkich słów, ale czy on też taki nie był w jej wieku? To normalne. Z wiekiem człowiek mądrzeje. Ale teraz młodzież jest jakaś dziwna. Od razu skurwiona. Jakby z taśmy ich wypuścili z wadą fabryczną. I dlatego Zuzia mogła zajść daleko. Była inna. Silniejsza. Szkoda jej.
– Zająłem się nią – powiedział do telefonu. – Nie będzie już żadnych problemów.
Chciał jeszcze coś СКАЧАТЬ