Название: Powiedział mi wróżbita. Lądowe podróże po Dalekim Wschodzie
Автор: Tiziano Terzani
Издательство: PDW
Жанр: Документальная литература
Серия: Naokoło świata
isbn: 9788377856215
isbn:
Chciałem wyjechać do Indii w roku 1984, gdy Chińczycy podjęli za mnie decyzję, na którą sam nigdy bym się nie zdobył: aresztowali mnie i wyrzucili ze swego kraju. Nie wyjechałem jednak i upłynęło potem wiele lat. Do pierwotnej racji, aby udać się do Indii, dołączyła się nowa, bardziej istotna: chciałem zobaczyć, czy Indie ze swą duchowością i swym szaleństwem są w stanie przeciwstawić się przygnębiającej fali materializmu, która zalewała świat. Chciałem zobaczyć, czy Indie potrafią rozwiązać ten dylemat i zachować swą odmienność. Chciałem sprawdzić, czy w Indiach dalej żyje to nasienie człowieczeństwa, którego aspiracje sięgały poza łapczywą pogoń za nowoczesnością Zachodu.
Żyjąc w Azji, niezmiennie powtarzałem sobie, że nie ma takiej kultury, która potrafiłaby się przeciwstawić i wyrazić siebie z nową kreatywnością. Chińska kultura umierała co najmniej od stulecia, a Mao w swojej próbie znalezienia nowych Chin zamordował tę odrobinę starych, która jeszcze pozostała.
Nie mając w co wierzyć, Chińczycy marzą już tylko, by stać się Amerykanami. Studenci wkroczyli na plan Tiananmen z kopią Statuy Wolności, a starsi władcy marksistowsko-leninowscy wymazali pamięć o swych zbrodniach i swej żądzy władzy, pozwalając ludziom karmić się iluzjami zachodniego bogactwa.
Która z azjatyckich kultur zachowała żywe źródła swej twórczości? Która jest w stanie regenerować się, zbudować własne modele, rozwinąć własne alternatywy? Khmerska, która wraz z Angkor umarła osiem wieków temu, a raz jeszcze została zabita przez Pol Pota i Czerwonych Khmerów w ich absurdalnej próbie odżywienia jej? Wietnamska, która jest w stanie określić się jedynie w kategoriach politycznej niezależności? Balinezyjska opakowywana właśnie dla turystycznej konsumpcji?
"Indie, Indie", powtarzałem sobie, karmiąc się nadzieją – czy iluzją – że to ostatnia enklawa duchowości. Indie, gdzie nadal pod dostatkiem jest szaleństwa. Indie, które udzieliły gościny dalajlamie. Indie, gdzie dolar nadal jeszcze nie jest jedyną miarą wielkości. Właśnie dlatego planowałem pojechać do Indii i spotkać się z mym przyjacielem, florentyńskim uciekinierem, Changiem Choubem.
Odwiedziła mnie bogata kobieta z Hongkongu. Przyjechała do Bangkoku, aby spotkać się ze swym guru, tybetańskim mnichem, zwolennikiem dalajlamy i "bardzo zaawansowanym nauczycielem". W istocie nauczyciel ten jest nieustannie w podróżach, równie zadomowiony w Nowym Jorku, co Paryżu i Londynie, otaczany czcią przez tego typu kobiety, najczęściej bogate i piękne. On odgrywa guru, a one płacą jego rachunki, kupują mu bilety lotnicze i organizują życie. "To reinkarnacja wielkiego nauczyciela, nie może się zajmować takimi drobiazgami", oznajmiła dama, chętna ofiara – czy podobnie jak Chang Choub? – wielkiej, subtelnej, historycznej zemsty Tybetu.
Tybet: cóż to za niezwykły przypadek! Przez całe wieki zamknięty, niedostępny dla reszty świata, przez całe wieki odcinający się od wszelkiej innej niż praktykowana tu "nauka wewnętrzna". Potem pojawili się pierwsi badacze. Na początku dwudziestego wieku do Lhasy wkroczyli Brytyjczycy; pięćdziesiąt lat później kraj zajęły Chiny i uczyniły swego rodzaju kolonią. Uciekły setki tysięcy Tybetańczyków, ale to właśnie ta diaspora odpaliła bombę zemsty.
Tybetański buddyzm, zrazu uprawiany tylko w Himalajach i Mongolii, upowszechnił się w całym świecie. Tybetańscy guru osiedlili się po całym globie, od Szwajcarii po Kalifornię, na drugi plan spychając joginów, którzy wcześniej urzekli Europę tęskniącą za egzotyką. Ich dogmaty, dawniej sekretne, teraz stały się bestsellerami. Młodzi guru, ogłaszający się reinkarnacjami starych tybetańskich nauczycieli, stali się teraz wyroczniami w kwestiach tej pradawnej wiedzy. Mają tysiące zwolenników na całym świecie, ale opiekuje się nimi niewielkie grono bogatych świeckich zakonnic. Doradcą Bernarda Bertolucciego przy kręceniu Małego Buddy był właśnie jeden z tych młodych guru, wprawdzie urodzony i wychowany poza Tybetem, ale za to będący reinkarnacją wielkiego nauczyciela. Stolica dalajlamy na wygnaniu, miasto Dharamsala na północ od Delhi, stało się miejscem pielgrzymek tysięcy młodych ludzi z Zachodu, on sam zaś zyskał status drugiego papieża: nie tylko duchowego przywódcy, ale także głowy tybetańskiego rządu na wygnaniu.
Zajmując Tybet, Chińczycy pośrednio przyczynili się do rozsiania ziaren tybetańskiego buddyzmu po całym świecie, w efekcie praktycznie umieszczając bombę u siebie w domu. Wzrasta sympatia dla sprawy Tybetu, a zainteresowania duchowe nabierają charakteru politycznego. Dalajlama jest z szacunkiem przyjmowany w największych stolicach świata; stał się symbolem walki z totalitarnymi rządami Pekinu.
Druga strona medalu wygląda tak, że owi guru z mitycznymi korzeniami między himalajskimi szczytami, uznawani za reprezentantów uciśnionego ludu i nośników duchowości, stali się znakomitym alibi dla tych wszystkich, którzy bez reszty pogrążeni w materializmie, zarazem starają się coś robić dla swego zbawienia. Powszechna dezorientacja, która nawiedziła naszą kulturę, sprawiła, że ludzie zatracili naturalny sceptycyzm. Dziś każdy szarlatan może sprzedawać swe duchowe eliksiry, jeśli tylko nada im odpowiednio egzotyczną nazwę.
Czy i ja jestem ofiarą tego zjawiska? Czy to dlatego kilka dni spędziłem z Changiem Choubem, posłuchałem przestrogi wróżbity, aby nie latać, i powiedziałem "tak", kiedy zaproponowano mi wizytę u kolejnego znawcy przeszłości i przyszłości?
Tłumaczka podczas wizyty u ślepego wróżbity umówiła mnie z własnym mnichem astrologiem. Pewnego zatem popołudnia, znowu udając, że jestem w Bangkoku tylko przejazdem, spotkałem się z nią i jej przyjaciółką w holu hotelu Oriental.
Przyjaciółka jeździła volvo, z pochodzenia była Chinką i importowała sprzęt medyczny dla tajlandzkich szpitali. Dobiegała pięćdziesiątki; ongiś urodziwa, teraz pozwoliła sobie utyć. Z braku miłości? Coś takiego sugerowała obserwacja. Zaczynałem się zastanawiać z niejakim rozbawieniem, czy czasami i ja nie mógłbym wystąpić jako wróżbita, który opowie jej przeszłość i wyjawi przyszłość.
Po jednym z licznych mostów Bangkoku przejechaliśmy na drugi brzeg Chao Paya. W dzielnicy Bang Khun Non z brudnej, betonowej drogi, po której obu stronach ciągnęły się sterty śmieci i małe domki bez wyrazu, zjechaliśmy w wąską bocznicę. Po jakichś dwustu metrach dotarliśmy do przyczajonej, cichej świątyni buddyjskiej. Była prosta i surowa, zbudowana z drewna, z długimi sypialniami, pięknymi płytkami pod okapami i dużymi oknami, w których wywieszono do wyschnięcia pomarańczowe szaty mnichów. Panował duszący upał, ale dwa wielkie drzewa nadawały świątyni atmosferę świeżości.
Mnich, którego przybyliśmy odwiedzić, siedział na tekowej podłodze otoczony dzbanuszkami kawy, czajniczkami z herbatą, filiżankami i tackami, rolkami papieru toaletowego, paczkami papierosów i dwoma wentylatorami. Obsługiwało go dwoje młodszych kuzynów, którzy od czasu do czasu z gestami najwyższego szacunku podawali mu tę lub ową wskazaną rzecz. Między tymi czynnościami wachlowali swe kilkumiesięczne dziecko, które spało spokojnie, a jego butelka spoczywała między dwiema grubymi księgami astrologicznymi i kwadrantem geomanty.
Mnich miał mniej więcej pięćdziesiąt lat, kształtną głowę i tatuaże na piersi i ramionach. Nieustannie popijał herbatę i odpalał jednego papie rosa od drugiego. Tajlandzcy buddyści są niezwykle tolerancyjni i wyrozumiali. Mnichom nie wolno stosować używek, a większość buddystów zalicza do nich tytoń, jednak nie Tajlandczycy, którzy uważają, że herbata i papierosy najlepiej pozwalają znieść długi dzienny post. Także przepowiadanie przyszłości jest niezgodne z regułami: zakazał go sam Budda. Pod tym jednak względem Tajlandczycy naśladują jednego z jego uczniów, Mogellanę, który zaczął mówić na temat przyszłości zaraz po śmierci СКАЧАТЬ