Название: Fjällbacka
Автор: Camilla Lackberg
Издательство: PDW
Жанр: Криминальные боевики
isbn: 9788380154759
isbn:
– Siedzą jak na grzędzie i tylko na to czekają – przekonywał.
Nie dało się zaprzeczyć, brzmiało to zachęcająco. Zwłaszcza że w ostatnich latach wokół Mellberga kobiet było jakby mniej. Przydałoby się sprawdzić swoją męskość. Jego wątpliwości wynikały raczej z tego, że domyślał się, jaki typ kobiet tam przychodzi. Zdesperowane babsztyle, szukające nie tyle przygodnego partnera do łóżka, ile kandydata na męża – z dobrą emeryturą. W końcu przypomniał sobie, że świetnie sobie radzi z babami prącymi do ołtarza, i uznał, że spokojnie może wyruszyć na łów. Na wszelki wypadek włożył najlepszy garnitur i wypachnił się tu i ówdzie. Sten wpadł po niego i razem wypili po łyku na wzmocnienie. Nie musieli się pilnować, Sten załatwił podwózkę. Mellberg i tak nie miał zwyczaju się pilnować, ale byłoby niedobrze, gdyby go zatrzymali za jazdę po pijaku. Po incydencie z Ernstem kierownictwo uważnie mu się przygląda, trzeba się pilnować. A w każdym razie stwarzać pozory. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal…
Przygotował się dobrze. Ale wchodząc do sali, nie miał wielkich oczekiwań. Zabawa trwała w najlepsze. Jego przewidywania spełniły się o tyle, że wszystkie kobiety były w jego wieku. Całkowicie zgadzał się w tej sprawie z Uffem Lundellem: kto by chciał iść do łóżka z kobietą w średnim wieku, z pomarszczonym, zwiotczałym ciałem, kiedy dookoła tyle młodego towaru. Z drugiej strony Mellberg musiał przyznać, że na tym froncie Uffe ma nad nim przewagę, wynikającą oczywiście wyłącznie z tego, że jest gwiazdą rocka. Cholerna niesprawiedliwość.
Już miał wyjść, żeby się pokrzepić, gdy ktoś się do niego odezwał.
– Co za miejsce! A już się martwiłam, że jestem stara.
– No właśnie, wcale nie miałem ochoty tu przychodzić – odparł, zerkając na stojącą obok kobietę.
– To tak jak ja. Bodil mnie tu zaciągnęła – wskazała koleżankę. Uwijała się na parkiecie, aż pot z niej spływał.
– A mnie Sten – odparł Mellberg, również wskazując palcem na parkiet.
– Mam na imię Rose-Marie – powiedziała, wyciągając dłoń.
– Bertil – odpowiedział Mellberg.
Ich dłonie zetknęły się i w tej samej chwili w jego sześćdziesięciotrzyletnim życiu nastąpiła zasadnicza zmiana. Niektóre kobiety budziły w nim pociąg fizyczny, żądzę, ale w żadnej nie był zakochany. Teraz spadło to na niego z tym większą siłą. Przyglądał jej się z zadziwieniem. Stała przed nim pogodnie uśmiechnięta kobieta w okolicach sześćdziesiątki, dość pulchna, o krótko ostrzyżonych włosach ufarbowanych na żywy, rudy odcień. Ale tak naprawdę widział tylko jej błękitne oczy. Patrzyły na niego z ciekawością. Czuł, że zaraz utonie w tych oczach, zupełnie tak, jak piszą w kioskowych romansach.
Wieczór minął aż nazbyt szybko. Tańczyli ze sobą, rozmawiali, przynosił jej coś do picia, podstawiał krzesło, czyli robił to, co nie należało do jego zwyczajowego repertuaru. Cały wieczór był niezwykły.
Po rozstaniu poczuł pustkę. Musi się z nią spotkać. Siedząc w swoim gabinecie w poniedziałkowy poranek, czuł się jak uczniak. Trzymał przed sobą jej wizytówkę z dopisanym numerem telefonu.
Zaczerpnął tchu i wybrał numer.
Znowu się pokłóciły, kolejny raz. Nie wiadomo który. Ich kłótnie zbyt często przeradzały się w wymianę słownych ciosów. Każda broniła własnego stanowiska. Kerstin chciała się ujawnić, a Marit zachować wszystko w tajemnicy.
– Wstydzisz się mnie? Naszego związku? – krzyczała Kerstin. Marit, jak wiele razy wcześniej, odwróciła wzrok, żeby nie patrzeć jej w oczy. Na tym właśnie polegał problem. Kochały się, a Marit się tego wstydziła.
Początkowo Kerstin wmawiała sobie, że to nie ma znaczenia. Najważniejsze, że się spotkały. Że choć obie zostały mocno poturbowane przez życie i ludzi, którzy ranili je do żywego, spotkały się i zeszły. Co za różnica, jakiej płci jest człowiek, którego się kocha? Albo co ludzie o tym myślą i mówią? Marit miała na ten temat inne zdanie. Nie była gotowa zmierzyć się z osądem czy też przesądami otoczenia. Wolała ciągnąć to, co trwało od czterech lat, czyli żyć pod jednym dachem jak kochająca się para i udawać, że są tylko koleżankami, które z oszczędności i wygody dzielą się kosztami mieszkania.
– Dlaczego tak się przejmujesz, co ludzie powiedzą? – pytała Kerstin podczas wczorajszej kłótni. Marit płakała, jak zawsze, gdy się poróżniły. Kerstin jak zwykle jeszcze bardziej to rozzłościło. Otaczający je mur tajemnicy budził w niej furię, którą dodatkowo wzmagały łzy Marit. Była na siebie wściekła, że doprowadziła Marit do łez, wściekła również na świat i okoliczności, które ją pchały do ranienia ukochanej osoby.
– Pomyśl, jak by się czuła Sofie, gdyby się wydało!
– Sofie jest dużo twardsza, niż ci się zdaje! Przestań się nią zasłaniać, to zwykłe tchórzostwo!
– Akurat. Twarda piętnastolatka, która nic sobie nie robi z tego, że się z nią drażnią, mówiąc, że jej matka to lesba. Nie rozumiesz, jakie by jej urządzili piekło w szkole? Nie mogę jej tego zrobić! – mówiła Marit. Twarz wykrzywiał jej płacz.
– Naprawdę wierzysz, że Sofie się nie domyśla? Myślisz, że daje się nabrać, kiedy jest u nas, a ty wprowadzasz się do pokoju gościnnego i odgrywamy przed nią dziwaczne przedstawienie? Już dawno się połapała, o co chodzi! Na jej miejscu wstydziłabym się raczej za matkę, która woli żyć w kłamstwie, byle ludzie nic nie powiedzieli! To dopiero wstyd!
Od krzyku głos jej się załamał. Marit spojrzała na nią tym swoim wzrokiem zranionego zwierzęcia. Kerstin tego nienawidziła. Wiedziała, co teraz będzie. I rzeczywiście: Marit zerwała się i z płaczem włożyła kurtkę.
– A uciekaj sobie! Zawsze tak robisz! Zjeżdżaj, tylko więcej nie wracaj!
Trzasnęły drzwi. Kerstin usiadła przy kuchennym stole. Oddychała szybko, jak po biegu. W pewnym sensie naprawdę biegła. Biegła, chcąc dogonić życie, którego pragnęła dla nich obu, a przeszkodą był strach Marit. Po raz pierwszy rzeczywiście myślała to, co powiedziała w gniewie. Czuła, że dłużej nie da rady.
Następnego ranka poczuła jednak głęboki, szarpiący niepokój. Całą noc przesiedziała, czekając, aż drzwi się otworzą i usłyszy znajome kroki. Uściska ją, pocieszy i poprosi o wybaczenie. Ale Marit nie wróciła. Nie było kluczyków od jej samochodu, sprawdziła to jeszcze w nocy. Gdzie ona może być? Czy coś się stało? Może pojechała do byłego męża, ojca Sofie? A może do matki, do Oslo?
Trzęsącymi СКАЧАТЬ