Название: Wszelkie Niezbędne Środki
Автор: Джек Марс
Издательство: Lukeman Literary Management Ltd
Жанр: Современные детективы
Серия: Opowieść o Luke'u Stonie
isbn: 9781632916099
isbn:
Ed robił to samo drugiemu ochroniarzowi.
– Trochę zardzewiałeś, Luke – powiedział.
– Ja? Niee, nikt nie oczekiwał, że będę walczył. Zatrudnili mnie z uwagi na mój mózg. – Nadal czuł ucisk w miejscu, gdzie mężczyzna chwycił go za gardło. Jutro będzie boleć.
Ed potrząsnął głową. – Byłem w Delta Force tak jak ty. Dołączyłem dwa lata po operacji Stanley Combat Outpost w Nurestanie. Ludzie nadal o tym mówili. O tym, jak zrzucili was i musieliście przejąć panowanie. Rano tylko troje ludzi nadal walczyło. Byłeś jednym z nich, prawda?
Luke chrząknął. – Nie jestem świadom istnienia…
– Nie pleć bzdur – odparł Ed. – Upoważniony czy nie, znam historię.
Luke nauczył się wieść życie w hermetycznym schowku. Rzadko mówił o incydencie w pierwszej bazie wojskowej. To było lata temu we wschodnim kącie Afganistanu tak odległym, że samo pojawienie się tam oddziałów miało coś oznaczać. To była zamierzchła przeszłość. Nawet jego żona o tym nie wiedziała.
Jednak Ed był w Delta, więc.... niech będzie.
– Tak – odparł – byłem tam. Zawiodła nas tam zła inteligencja i przerodziło się to w najgorszą noc w moim życiu – Wskazał na dwóch mężczyzn leżących na podłodze.
– To trochę jak w odcinku „Happy Days”. Straciliśmy dziewięciu dobrych ludzi. Tuż przed świtem, skończyła nam się amunicja. – Luke pokręcił głową. – Zrobiło się źle. Większość z nas była do tej pory martwa. Zrobiliśmy to we trzech… Nie wiem, czy naprawdę wróciliśmy. Martinez jest sparaliżowany od pasa w dół. O ile mi wiadomo, Murphy jest bezdomny i często wraca na oddział psychiatryczny w Wirginii.
– A Ty?
– Do dziś śnią mi się koszmary.
Ed związywał nadgarstki ochroniarza. – Znałem chłopaka, który opracowywał raport po tym, jak uprzątnięto teren. Mówił, że naliczyli 167 ciał na tym wzgórzu, nie licząc naszych ludzi. W obwodzie było 21 wrogów, którzy zginęli w wyniku walki wręcz.
Luke spojrzał na niego. – Czemu mi to mówisz?
Ed wzruszył ramionami. – Trochę zardzewiałeś. Możesz się do tego przyznać bez wstydu. Możesz być sprytny. Możesz być mały. Jednak nadal jesteś też mięśniami tak jak ja.
Luke głośno się zaśmiał. – Dobrze, zardzewiałem. Ale kogo nazywasz małym? – Śmiejąc się, spojrzał na olbrzymią sylwetkę Eda.
Ed też się zaśmiał. Przeszukiwał kieszenie ochroniarzy. Po chwili znalazł to, czego szukał. Kartę do zamka cyfrowego zamontowanego na ścianie obok podwójnych drzwi.
– Może wejdziemy do środka?
– Proszę przodem – powiedział Ed.
Rozdział 12
– Nie wolno tu wchodzić! – krzyknął mężczyzna – Wynocha! Wynocha z mojego domu!
Stali w szerokim otwartym salonie. Daleko w kącie stał biały fortepian buduarowy, a z okien na całą ścianę rozciągał się spektakularny widok. Do pokoju przedostawało się poranne światło. W pobliżu stała nowoczesna biała sofa, stół i dodatkowe krzesła zsunięte wokół olbrzymiego płaskiego telewizora wiszącego na ścianie. Na przeciwległej ścianie wisiał ogromny, wysoki na dziesięć stóp obraz przedstawiający szalone mazaje i krople w jasnych kolorach. Luke znał się trochę na sztuce. Domyślał się, że był to Jackson Pollock.
– Tak, przeszliśmy już przez to wszystko z facetami w holu – powiedział Luke. – Nie możemy tu być, a jednak… jesteśmy.
Mężczyzna nie był wysoki. Był gruby i przysadzisty. Miał na sobie biały miękki szlafrok i mierzył do nich z dużego karabinu. Broń przypominała stary karabin Browning safari Luke'a, najpewniej ładowany nabojami .270 Winchester. Ta rzecz mogłaby zdjąć jelenia z odległości czterystu jardów.
Luke przesunął się na prawo, Ed na lewo. Mężczyzna kierował broń raz w jedną stronę, raz w drugą, niezdecydowany do kogo mierzyć.
– Ali Nassar?
– Kto pyta?
– Nazywam się Luke Stone. To jest Ed Newsam. Jesteśmy agentami federalnymi.
Luke i Ed otaczali mężczyznę, podchodząc bliżej.
– Jestem dyplomatą związanym z Organizacją Narodów Zjednoczonych. Nie macie tu jurysdykcji.
– Chcemy tylko zadać kilka pytań.
– Wezwałem policję. Będą tu lada chwila.
– Skoro tak, czemu nie odłożysz broni? Słuchaj, to stary karabin. Masz w nim zamek czterotaktowy. Jeśli strzelisz, nie zdążysz przygotować się do następnego strzału.
– Więc zabiję ciebie, a tamtemu pozwolę żyć.
Wymierzył w kierunku Luke'a, ale ten cały czas przemieszczał się wzdłuż ściany. Podniósł ręce, aby pokazać, że jest bezbronny. W swoim dotychczasowym życiu widział tak wiele wycelowanych w niego luf, że już dawno stracił rachubę. Mimo wszystko nie czuł się najlepiej wobec tej tutaj. Ali Nassar nie wyglądał na strzelca wyborowego, ale jeśli uda mu się oddać strzał, z pewnością zrobi w czymś wielką dziurę.
– Na twoim miejscu zabiłbym tego wielkiego mężczyznę, o tam. Bo trudno opisać, co ci zrobi, jeśli mnie zabijesz. Lubi mnie.
Nassar się nie wahał. – Nie. Zabiję ciebie.
Ed był już w odległości dziesięciu stóp od mężczyzny. Pokonał dystans w mgnieniu oka. Odepchnął lufę w górę w tej samej chwili, kiedy Nassar pociągnął za spust.
BUM!
Przestrzeń apartamentu wypełnił głośny wystrzał, a kula zrobiła otwór w białym suficie.
Ed jednym ruchem wyrwał broń, uderzył Nassara w szczękę i posadził go na jednym z dodatkowych krzeseł.
– Dobrze, usiądźmy. Ostrożnie, proszę.
Nassar nie wyszedł jeszcze ze wstrząsu po uderzeniu. Minęło kilka sekund, zanim odzyskał wzrok. Przyłożył pulchną dłoń do czerwonej plamy rosnącej na jego szczęce.
Ed pokazał Luke'owi karabin. – Co ty na to? – Był bogato zdobiony, z magazynkiem wysadzanym perłami i wypolerowaną lufą. Najpewniej jeszcze przed kilkoma minutami wisiał gdzieś na ścianie.
Luke przeniósł swoją uwagę na mężczyznę siedzącego na krześle. Zaczął od początku.
– Ali Nassar?
Mężczyzna wydął wargi. СКАЧАТЬ