Sonety Adama Mickiewicza. Adam Mickiewicz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sonety Adama Mickiewicza - Adam Mickiewicz страница

Название: Sonety Adama Mickiewicza

Автор: Adam Mickiewicz

Издательство: Public Domain

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ cz

      Sonety Adama Mickiewicza

      Sonety Odeskie

      I.

      DO LAURY

      Ledwiem ciebie zobaczył, jużem się zapłonił,

      W nieznaném oku dawnéj znajomości pytał,

      I s twych jagód wzajemny rumieniec wykwitał

      Jak z róży, któréj piersi zaranek odsłonił.

      Ledwieś piosnkę zaczęła, jużem łzy uronił,

      Twój głos wnikał do serca i za duszę chwytał;

      Zdało się że ją anioł po imieniu witał,

      I w zegar niebios chwilę zbawienia zadzwonił.

      O luba! niech twe oczy przyznać się nie boją,

      Jeśli cię mém spojrzeniem, jeśli głosem wzruszę,

      Nie dbam że los i ludzie przeciwko nam stoją,

      Że uciekać i kochać bez nadziei muszę.

      Niech ślub ziemski innego darzy ręką twoją,

      Tylko wyznaj że Bóg mi poślubił twą duszę.

       II.

      Mówię z sobą…

      Mówię z sobą, z drugimi plączę się w rozmowie,

      Serce bije gwałtownie, oddechem nie władnę,

      Iskry czuję w źrenicach, a na twarzy bladnę;

      Nie jeden z obcych głośno pyta o me zdrowie,

      Albo o mym rozumie cóś na ucho powie.

      Tak caly dzień przemęczę; gdy na łoże padnę,

      W nadziei że snem chwilę cierpieniom ukradnę,

      Serce ogniste mary zapala w mej głowie.

      Zrywam się, biegę, składam na pamięć wyrazy,

      Któremi mam złorzeczyć okrucieństwu twemu,

      Składane zapomniane po milion razy.

      Ale gdy ciebie ujrzę, nie pojmuję czemu

      Znowu jestem spokojny, zimniejszy nad głazy,

      Aby goreć na nowo—milczéć podawnemu.

       III.

      Nie uczona twa postać…

      Nie uczona twa postać, nie wymyślne słowa,

      Ani lice, ni oko nad inne nie błyska,

      A każdy rad cię ujrzeć, rad posłyszéć zbliska;

      Choć w ubraniu pastérki, widno żeś królowa.

      Wczora brzmiały i pieśni i głośna rozmowa,

      Pytano się o twoich rowiennic nazwiska;

      Ten im pochwały sypie, inny żarty ciska:

      Ty weszłaś—każdy święte milczenie zachowa.

      Tak śród uczty gdy śpiéwak do choru wyzywał,

      Gdy koła tańcujące wiły się po sali,

      Nagle staną i zmilkną; każdy zapytywał,

      Nikt nie wiedział, dlaczego w zadumieniu stali.

      „Ja wiém, rzecze poeta, anioł przelatywał”

      Uczcili wszyscy gościa—nie wszyscy poznali.

      IV.

      WIDZENIE SIĘ W GAJU

      —Tyżeś to? i tak poźno?—Błędną miałem drogę,

      Śród lasów, przy niepewnym księżyca promyku;

      Tęskniłaś? myślisz o mnie?—Luby niewdzięczniku.

      Pytaj się czy ja myśleć o czém inném mogę!

      —Pozwól uścisnąć dłonie, ucałować nogę.

      Ty drżysz! czego?—Ja nie wiém, błądząc po gaiku,

      Lękam się szmeru liścia, nocnych ptaków krzyku;

      Ach! musimy być winni kiedy czujem trwogę.

      —Spóyrzyj mi w oczy, w czoło; nigdy z takiém czołem

      Nie idzie zbrodnia, trwoga nie patrzy tak śmiele.

      Przebóg! jesteśmyż winni że siedzimy społem?

      Wszak siedzę tak daleko, mówię tak nie wiele,

      I zabawiam się s tobą mój ziemski aniele!

      Jak gdybyś już niebieskim stała się aniołem.

       V.

      Potępi nas świętoszek…

      Potępi nas świętoszek, rozpustnik wyśmieje,

      Że chociaż samotnemi otoczeni ściany,

      Chociaż ona tak młoda, ja tak zakochany,

      Przecież ja oczy spuszczam a ona łzy leje.

      Ja bronię się ponętom, ona i nadzieje

      Chce odstraszyć, co chwila brząkając kajdany,

      Któremi ręce związał nam los opłakany.

      Nie wiémy sami, co się w sercach naszych dzieje.

      Jestże to ból? lub roskosz? gdy czuję ściśnienia

      Twych dłoni, kiedy z ustek zachwycę płomienia,

      Luba! czyż mogę temu dać imię cierpienia?

      Ale kiedy się łzami nasze lica zroszą,

      Gdy się ostatki życia w westchnieniach unoszą,

      Luba! czyliż to mogę nazywać rozkoszą?

      VI.

      RANEK I WIECZÓR

      Słońce błyszczy na wschodzie w chmur ognistych wianku,

      A na zachodzie xiężyc blade lice mroczy,

      Róża za słońcem pączki rozwinione toczy,

      Fijołek klęczy zgięty pod kroplami ranku.

      Laura błysnęła w oknie, ukląkłem na ganku;

      Ona muskając sploty swych złotych warkoczy,

      Czemu, rzekła, tak rano smutne macie oczy,

      I miesiąc i fijołek i ty mój kochanku?"

      W wieczór przyszedłem nowym bawić się widokiem;

      Wraca xiężyc, twarz jego pełna i rumiana,

      Fijołek podniósł listki otrzeźwione mrokiem.

      Znowu stanęła w oknie moja ukochana,

      W piękniejszym jeszcze stroju i z weselszém okiem,

      Znowu u nóg jéj klęczę—tak smutny jak zrana.

      VII.

      s PETRARKI

      Senuccio i vo' che sappi.

      Chcecie wiedzieć co cierpię rówiennicy moi?

      Odmaluję najwierniéj ile pióro zdoła.

      Mary ja dotąd pośród pamiątek kościoła

      Myślą СКАЧАТЬ