Balony. M. Sajnog
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Balony - M. Sajnog страница 7

Название: Balony

Автор: M. Sajnog

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 978-83-8147-337-8

isbn:

СКАЧАТЬ żółtej sukni na ramiączkach w towarzystwie dość niskiej brunetki. To była Katie Kolms, a opis zdjęcia brzmiał: „Ja i moja żółta wróżka”. Adam przyglądał się dziewczynie w żółtej sukni i uznał, że faktycznie wygląda jak wróżka, brakowało jej tylko skrzydeł. Miała idealną figurę, cudowne zielone oczy, jej naturalna uroda i delikatny makijaż sprawiały, że wyglądała jak leśna nimfa. Była nieziemsko piękna, dotknął jej twarzy na zdjęciu.

      – Znajdę cię – powiedział – nie musisz się martwić. Uratuję cię, kwiatuszku.

      Zapisał nazwisko Katie oraz jej numer telefonu. Zamierzał zadzwonić do niej z samego rana i jakoś wytłumaczyć, o co mu chodzi. Może mu się uda i dziewczyna nie uzna go za wariata. Może uwierzy mu i pomoże uratować Ellę. Nastawił budzik na rano i już miał się położyć, kiedy przypomniał sobie o starej kobiecie, której zawoził paczkę. Czy ona nie mówiła mu, że musi kogoś uratować? Czy to możliwe, że chodziło o tę dziewczynę? Zapisał jeszcze szybko na kartce nazwisko staruszki i poszedł spać.

      PAMIĘTNIK ROSSY

Dwunasty września 2019 roku

      Drogi pamiętniku, dziś był dziwny dzień. Kiedy szłam rano do szkoły, zauważyłam spadające ptaki, było ich pięć. Najpierw leciały beztrosko, a potem nagle wszystkie spadły, uderzyły o asfalt obok mnie, a ich ciałka rozpadły się na części. Wszędzie była krew. Przechodnie krzyczeli, w końcu ktoś zadzwonił po straż miejską. Kiedy dotarłam na lekcje, nie potrafiłam się na niczym skupić, wciąż miałam przed oczami spadające ptaki. Na przerwie śniadaniowej opowiedziałam o wszystkim Mattiemu, a on powiedział, że widział, jak koty na jego ulicy się gryzły i drapały. Mówił, że nie wyglądało to na zwykłą terytorialną walkę, ale tak, jakby chciały się pozabijać. Dosiadła się do nas Magda, która opowiedziała, że jej pies Reks nie chciał się w ogóle obudzić rano i matka pojechała z nim do kliniki. Potem dzwoniła do niej i poinformowała, że klinika jest pełna i musi czekać. Teraz Magda czekała na dalsze wieści. Po lekcjach, kiedy Matti mnie odprowadzał, zaatakowała nas dwójka jakichś bezpańskich psów. Byliśmy już blisko domu i udało nam się uciec. Jeden z psów zdążył lekko podrapać mi nogę. Przemyłam ją wódką od matki i mam nadzieję, że nie zaraziłam się tym czymś. Nie chciałabym chcieć kogoś zabijać, a wygląda na to, że zwierzętom o to chodzi. Kiedy siedzieliśmy z Mattim, widzieliśmy przez okno parę dziwnych psów wałęsających się bez celu. Wydawało nam się nawet, że jeden z nich należał do mojej sąsiadki, ale woleliśmy nie wychodzić i tego nie sprawdzać. Wieczorem Matti zadzwonił po ojca, bo nie chciałam pozwolić mu iść samemu do domu. Martwiłam się o niego, nie chcę go stracić. Dałam mu buziaka, co skwitował uśmiechem i też mnie pocałował w policzek. Czy to oznacza, że lubi mnie tak jak ja jego? Mam nadzieję, że dowiem się tego, zanim zamienię się w szalonego psa lub chomika. Moja matka wciąż jest pijana, więc na kolację jadłam jakiś stary chleb. Nie chciałam iść do sklepu, boję się trochę. Dobrze, że jutro nie muszę iść do szkoły, a tak naprawdę nie jestem pewna, czy w poniedziałek szkoła wciąż będzie istnieć.

      Dobranoc, pamiętniku.

Trzynasty września 2019 roku,około trzeciej nad ranem

      Pamiętniczku, jest środek nocy. Na dworze słyszę ujadanie psów, połączone z żałosnymi jękami, co jakiś czas przejeżdża policja albo karetka. Mają pracowitą noc. Obudził mnie koszmar. Śniłam o wielkim starym drzewie, które płakało krwią. Skapywała z jego liści, a one szumiały, płacząc. Pod drzewem leżała kobieta, chyba była martwa, bo się nie ruszała. Miała białe włosy, które zakrywały jej twarz, a reszta ciała była oblepiona krwią kapiącą z drzewa.

      Pomyślałam w tym śnie, że to dziwne, bo byliśmy w jaskini, a drzewo nie może rosnąć w takich warunkach. Otaczały mnie czarne gładkie ściany, na niektórych były dziwne rysunki. Nie zdążyłam przyjrzeć się, co na nich było. Chciałam podejść jak najbliżej drzewa i go dotknąć. Kiedy prawie mi się to udało, usłyszałam za sobą głos:

      – Witaj, mała dziewczynko, jak się tu dostałaś? Nie możesz tu być, to nie twój wymiar. Uciekaj, dziewczyno o białych włosach, bo spotka cię coś złego. Uciekaj do swojego świata, korzystaj z czasu, bo niewiele wam go już zostało, bardzo niewiele, ha, ha, ha, ha, ha, ha…

      Gdy się obudziłam, wciąż słyszałam ten okropny śmiech. Miałam stopy brudne od krwi, a na jednej z nich leżał liść. Kiedy chciałam go podnieść, okazało się, że wrasta w moją nogę. Widziałam, jak jego korzenie wchodzą w moje kości. Zaczęłam płakać i krzyczeć, próbowałam go wyrwać, ale im mocniej ciągnęłam, tym większy czułam ból. Chciałam się obudzić, okazało się jednak, że wcale nie śpię. Siedzę teraz już umyta na łóżku i patrzę na liść na mojej stopie, wystaje z niej na małej łodydze. Muszę zadzwonić do Mattiego i mu to pokazać.

      Na razie, pamiętniku.

      ERYK

      Kiedy dotarł do kliniki, stało pod nią około dwudziestu osób. Ludzie z psami na rękach, z kotami w transporterach, a nawet z gryzoniami w klatkach. Zaparkował samochód i wbiegł do budynku.

      W powietrzu unosił się dziwny zapach, Erykowi przywiódł na myśl smród zgniłych kwiatów. Wszędzie stali ludzie. Ewa w recepcji krzyczała i prosiła o spokój, ludzie na zmianę płakali i krzyczeli. Pobiegł najpierw do gabinetu Belli. Siedziała przy biurku, ze łzami w oczach. Kiedy go zobaczyła, od razu wstała i rzuciła mu się w ramiona.

      – Jesteś, dzięki Bogu. Widziałeś, co się dzieje? – zapytała przez łzy.

      – Widziałem mnóstwo ludzi, ale nie mam pojęcia, co się dzieje. Co to ma być, Bell?

      Odsunęła się od niego i spojrzała mu w oczy.

      – Od samego rana przychodzą tu ludzie ze swoimi pupilami. Pierwszy był pan Henderson. Pamiętasz go, gruby facet z rudym pudlem?

      Eryk kiwnął głową.

      Przyniósł Ralfa na rękach, pies ledwo oddychał. Pan Henderson powiedział, że kiedy wstał rano, zwierzę już było w takim stanie, od razu przyjechał do nas. Twierdzi, że nie jadł nic poza sprawdzoną karmą. Sama go zbadałam, na pierwszy rzut oka i po rutynowym badaniu wszystko wyglądało okej, poza tym, że pies konał. Po paru minutach od badania po prostu zdechł. Nie mogłam nic zrobić, rozumiesz? On po prostu przestał oddychać. Chciałam zrobić sekcję, żeby ustalić przyczynę, ale zaraz zaczęli schodzić się ludzie ze zwierzętami, które miały takie same objawy, czyli w zasadzie żadnych. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent z nich już nie żyje. A najgorsze jest to, że ludzi wciąż przybywa. Nie wiem, co robić, Eryk, nie mamy tylu lekarzy ani tyle miejsc na zwłoki… – Rozszlochała się i usiadła na biurku.

      Eryk przytulił ją, po chwili odsunął się.

      – Bello, czy zdarzały się jakieś napady agresji ze strony zwierząt?

      – Jak na razie nic mi o tym nie wiadomo. Co z Barbie?

      – Dziś rano mnie zaatakowała.

      – Niemożliwe, przecież ona nie jest agresywna! – wykrzyknęła.

      – Wstałem rano i nie mogłem СКАЧАТЬ