Okrutnik. Spełniona przepowiednia. Aleksandra Rozmus
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Okrutnik. Spełniona przepowiednia - Aleksandra Rozmus страница 8

Название: Okrutnik. Spełniona przepowiednia

Автор: Aleksandra Rozmus

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Приключения: прочее

Серия: Okrutnik

isbn: 978-83-66070-69-1

isbn:

СКАЧАТЬ chwila była dobrą okazją do odkupienia winy wobec matki.

      Postać Leszego była już na tyle blisko, by móc rozpoznać w niej coś z człowieka. Staszek zerknął na matkę, która miała całą twarz zalaną we łzach. Nie zdążył mrugnąć, a ona stała już wtulona w swojego wiele lat temu zmarłego ukochanego. To była ich chwila, nie chciał im jej zabierać, więc odszedł w kierunku wsi. W chwili gdy się oddalał, czuł jak ciepło w jego sercu maleje, a pięści powoli się zaciskają.

      Idąc ulicą minął grupkę chłopaków, góra dwadzieścia lat. Ubrani w podkute buty, mieli ogolone głowy. Nadludzie, prawda? Stali nad jakimś chłopaczkiem, który miał na sobie koszulkę z podobizną Che Guevary, ogólnie wyglądał jakby go wyciągnęli prosto ze śmietnika. Obdarzali go raz po raz solidnymi kopniakami. Zabawne, nie spodziewał się, że w tych czasach, wręcz apokaliptycznych takie poglądy przetrwają. Szacunek. Nie zamierzał reagować, nie interesowali go tacy ludzie, ani ci którzy mieli w głowie siano, zamykający się na jeden pogląd i nawet nie łaknący wiedzy dotyczącej innych, ani też ci, którzy przyjmowali wszystko, jak leci aż im dupą wychodziło. Selekcja naturalna. Przeszedł dalej, uśmiechając się pod nosem. Teraz musiał potwierdzić swoje podejrzenia odnośnie pewnego wydarzenia z przeszłości. Nie wiedział, jak się zachowa, gdy jego domysły się potwierdzą. Znalazł go tam, gdzie się spodziewał, za ladą. Widocznie ludzie traktują zaistniałą sytuację na świecie jako idealny powód, by posiedzieć w barze. Jednak gdy dłużej się im przyglądał zorientował się, że po prostu siedzą i przyglądają się drugiemu bez słów, nie mając przed sobą nawet szklanki z wodą. Grobowa cisza jak i atmosfera tego miejsca aż przyprawiała o gęsią skórkę. Nie mógł się im dziwić, tracą rodziny, a niedługo być może i oni odejdą. Ta myśl sprawiła, że zmarkotniał. Wróciła niepewność.

      – Ooo, Stachu, gdzie cię wywiało? Nie widziałem cię kupę czasu. – Rudy wydawał się niezbyt przejęty ogólnym smutkiem. Zdał sobie sprawę, że naprawdę minęło sporo czasu od spotkania z kumplem.

      – A wiesz dużo się ostatnio dzieje.

      – No dosyć, kto wie może jakiś kraj zrzuci na nas jakieś cholerstwo albo to celowe działanie pewnej nacji. – Rudy i jego domysły. Wszyscy w lokalu na jego słowa zesztywnieli, wyraz ich twarzy odzwierciedlał przerażenie, jakie zbierało się w ich wnętrzach.

      – Ja myślę, że to jakaś broń biologiczna i ludzie zamieniają się w zombie. To dlatego znajdujemy naszych z rozprutymi flakami. – Wtrącił się ochoczo do rozmowy jeden ze stałych bywalców baru Ryśka.

      – Co ty pieprzysz, Irek. Zwierzęta jakiejś wścieklizny nałapały i tyle. – Odezwał się inny z niezbyt uroczą szparą między zębami, dokładnie między jedną jedynką a drugą.

      – Dajcie spokój, ja wiem, co to jest. – Wtrącił kolejny, jak Staszek dobrze skojarzył był to organista z kościoła. – Zbliża się koniec, musimy odpokutować za nasze grzechy, bo źle się to dla nas skończy. Musicie wiedzieć, że coś się dzieje… – Na jego słowa wszyscy parsknęli śmiechem, ale dało się w nim wyczuć napięcie. Nie chcieli w to wierzyć, lecz wpajana przez całe życie wiara nie dawała im spokoju.

      – Każdy wie, że to są potwory z czasów naszych ojców i dziadów – odezwał się najstarszy mężczyzna w barze, który przez cały czas podpierał się na swojej lasce i uśmiechał kpiąco. – Nie bądźcie ignorantami, mieszkacie w tej wiosce i dobrze wiecie, jakie legendy się z nią wiążą.

      Staszka przebiegł dreszcz.

      Czas skończyć te domysły.

      – Rysiek, nie strasz ludzi. Zresztą sami przestańcie nawzajem się podburzać, na pewno to jakaś ogromna awaria i za jakiś czas wszystko wróci do normy. A ofiary w ludziach, no cóż… widocznie wychodzi z nas to co najgorsze, gdy stawiają nas w tak ciężkiej sytuacji – rzekł uspokajająco, ale za to z mocą i o dziwo przekonywająco, bo niektórzy z obecnych opuścili spięte ramiona.

      – Taa, tylko jak długo będzie się to ciągnąć?… – zaczął Rysiek, spojrzenie Staszka kazało mu zamilknąć. Prychnął i aż z przejęcia nad dyskusją poczerwieniał.

      – Sam w to nie wierzysz… – Usłyszał, i był on jedyną osobą do którego uszu dotarło to zdanie. A zostało one wypowiedziane przez dziadka trzymającego laskę, który wydawał się wiedzieć więcej niż powinien. Obdarzył go krótkim spojrzeniem, nie da się sprowokować.

      – Nie przyszedłem tu dyskutować o teoriach spiskowych. – Rysiek tylko wywrócił oczyma. – Słuchaj, pamiętasz jak opowiadałeś mi o tej dziewczynie po twoim wypadku?

      – No wiadome, o niej to nigdy nie zapomnę. – Na samo wspomnienie o niej na jego twarzy pojawił się błogi uśmiech, a oczy zaszły jakby mgłą.

      – Opowiedz mi o niej, jak wyglądała, co miała na sobie? – Gdyby Rysiek nie był jak w transie, na pewno zauważyłby w tym coś dziwnego, widocznie mówienie o niej sprawiało, że się zatracał.

      – Była cudowna, chłopie mówię ci! Ideał. Bardzo jasne włosy, wręcz białe, do tego niebieskie oczy zresztą najpiękniejsze jakie widziałem. Wydawała się taka delikatna… – Zamyślił się. – Miała na sobie chyba białą sukienkę… wyjątkowo cieniutką. – Westchnął. Wystarczająco wiedział. Sprawczyni tego całego rozpierdolu zdecydowała się zaatakować jego bliskiego, czego wybaczyć nie jest w stanie. Nie zdawał sobie sprawy, że pięści zacisnął tak, że paznokcie raniły mu skórę aż do krwi. Rudy zajęty marzeniem nie zauważył jego zmiany nastroju, a wokół panowała taka sama cisza jak wcześniej. Wszyscy stracili już zainteresowanie nowo przybyłym.

      – Muszę iść, trzymaj się. – Nawet nie próbował zachowywać się normalnie. Nie był w stanie. Wychodząc zauważył tylko, że w sali nie ma już przemądrzałego dziadka, nie przejął się tym.

      Nie musiał jej długo szukać, właściwie to sama się na niego napatoczyła pod jego domem. Był zadowolony z takiego obrotu spraw, szybko to załatwi i będzie mógł wrócić do tego, czym powinien się zająć już dawno. Czas pokazać demonom kto tu rządzi, za bardzo się spoufaliły i pozwoliły na zbyt wiele. Nikt nie będzie zabijał ludzi w jego okolicy. Dobrogniewa widząc jego minę, cofnęła się parę kroków, by w końcu stanąć. Podeszła wyprostowana jak struna z podbródkiem uniesionym wysoko.

      – Jak… śmiałaś dobrać się do Rudego!? – zapytał z całą swoją mocą, a wiła aż się skurczyła. Jej mina nie wyrażała zaskoczenia, czym jeszcze bardziej go zdenerwowała.

      – Posłuchaj, to było jeszcze zanim zaczęłam wam pomagać…

      – A gówno mnie to obchodzi – przerwał jej. – On jest dla mnie jak rodzina i dobrze o tym wiedziałaś.

      – Tak, wiedziałam. Ty też nie jesteś idealny. Zabiłeś moją siostrę. – Zmarszczyła czoło i zwęziła wrogo oczy. Najlepszą obroną jest atak.

      – Nie no, ty sobie ze mnie żartujesz, nie? – Zaśmiał się głośno. – Porównujesz demona do człowieka.

      – I co z tego? Ludzie to czasami większe zło niż demony. Moja siostra była jedynym co mi zostało. – Już chciał jej przerwać, ale skierowała rękę w jego stronę, by mu w tym przeszkodzić. – Nie zdajesz sobie sprawy, jak to jest żyć przez wieczność w samotności, bez rodziny czy bratniej duszy. To jest gorsze niż СКАЧАТЬ