Okrutnik. Spełniona przepowiednia. Aleksandra Rozmus
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Okrutnik. Spełniona przepowiednia - Aleksandra Rozmus страница 7

Название: Okrutnik. Spełniona przepowiednia

Автор: Aleksandra Rozmus

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Приключения: прочее

Серия: Okrutnik

isbn: 978-83-66070-69-1

isbn:

СКАЧАТЬ i za nic nie chciała, by odchodził. Przy nim, w jego ramionach, wszystkie troski odchodziły na bok.

      – Boję się – wyszeptała mu do ucha. Objął ją mocniej, zaraz też na krótką chwilę oddalił się, ujął jej twarz w dłonie i spojrzał prosto w oczy z taką siłą, że aż zabrakło jej tchu.

      – Wszystko będzie dobrze, obiecuję. Zostań w domu i niczym się nie przejmuj. – Pokiwała powoli głową.

      – A co z tobą? – Uśmiechnął się.

      – Mówiłem, nie martw się. – Pocałował i puścił Amelie z uścisku. Gdy ją przestał obejmować poczuła się słaba. Nie chciała tego okazywać, więc wstała, by zająć czymś myśli, które wręcz eksplodowały w jej głowie i by uspokoić serce, które z każdym uderzeniem krwawiło jeszcze mocniej.

      – Zanim dotarłam do domu spotkałam Tomka. – Przypomniała sobie ten dziwny zbieg okoliczności. Zawsze pojawiał się tam, gdzie ona, jakby stale ją śledził. Może i on grał w jednej drużynie z Welesem, nikogo nie mogła być pewna. Wyraz twarzy Staszka stężał, wyraźnie się nad tym zastanawiał. W tym momencie do domu ktoś wszedł, a jej serce znowu podskoczyło do gardła. To był Filip, o którym w tym całym zamieszaniu na śmierć zapomniała. Okropna z niej siostra. Rzuciła mu się w ramiona.

      – Filip, wszystko dobrze? – Obejrzała go z każdej strony, był cały. Odetchnęła z ulgą.

      – Yyy, no… – Spojrzał na nią rozbawiony, gdy ujrzał Staszka sposępniał. Jego szczęka się zacisnęła, a oczy zwężały.

      – To ja już pójdę, pamiętaj o czym mówiłem. – Na odchodne pocałował ją w czoło, a jej brata nawet nie obdarzył spojrzeniem. Czekała na nią długa rozmowa i zbyt mało czasu na wymyślenie sposobu, by zatrzymać rodziców w domu.

      4

      Czuł irytację, bo był cholernie słaby, bał się też tego, co go czeka, a do tego tak bliska mu kobieta oskarżała go o romans z demonem. Pot spływał mu po plecach, a mięśnie piekły tak, że miał wrażenie, iż zaraz straci nad nimi władzę. Lepiej mu było w stanie wycieńczenia, bo padał i zasypiał. Dzisiaj nie miał szans, towarzyszył mu ojciec, który starał się skoordynować jego ruchy. Był już naprawdę zirytowany ciągłymi komendami i niezadowoleniem z jego strony… bo ile można? Trenował tak już pół dnia. Nie miał nawet okazji zjeść czegoś prócz śniadania.

      – Mam dość – sapnął i padł na ziemię, czuł jak pulsuje mu każdy mięsień na ciele.

      – Nie możesz przestawać trenować, pamiętaj o tym, co cię czeka za miesiąc… czas mija. – Słyszał, a jego szczęki samoistnie się zacisnęły.

      – Tak, wiem. – Przełknął dumę. – Jutro możemy zacząć znowu. – Zaczął się podnosić. Poczuł rękę na ramionach, podniósł wzrok i ujrzał wielkiego mężczyznę z poplątanymi włosami i twarzą poznaczoną bliznami niczym kora drzewa. Twarz za którą tak długo tęsknił. Uśmiechnął się.

      – Idź do matki i siostry, spędź z nimi trochę czasu, należy ci się. – Poklepał go i ruszył powoli w stronę lasu.

      – A ty? – zawołał za nim.

      – Muszę z kimś porozmawiać. Wyślę kogoś na straż, by doglądał tej dziewczyny, tak jak ci obiecałem. – Staszek pokiwał powoli głową i otrzepał się z części piasku przyklejonego do jego spoconego ciała. Idąc w stronę domu, zebrał pełne wiadro wody ze studni. Właśnie tego potrzebowały jego zmęczone mięśnie. Po chwili w lodowatej wodzie miał wrażenie, że uchodzi z niego cały stres, jednak coś nie dawało mu całkowicie się zrelaksować. Instynkt, który podpowiadał mu, że czas na odpoczynek, a w każdej chwili i z każdej strony narażony jest na atak. Ubrany już stanął przed lustrem, trzymając w ręce nożyczki, jakie znalazł w domu. Włosy już od jakiegoś czasu tylko przeszkadzały mu w codziennym życiu. Do tego te ciągłe treningi, to był idealny moment na skrócenie ich. Pierwsze pasmo upadło na ziemię, a on zdał sobie sprawę, że jednak nie był na tyle do nich przywiązany jak się spodziewał. Po krótkim czasie na ziemi leżała już spora garść blond włosów, a przed nim w lustrze spokojnie przyglądał się wszystkiemu mężczyzna, którego Staszek nie spodziewał się ujrzeć. Pełen determinacji, gniewu i wątpliwości, te emocje odbijały się na jego twarzy. Odsłonięte oczy ujawniały walkę jaka toczyła się w głębi jego głowy, zwykle jaśniejące – teraz okryte mrokiem i jakby za grubą warstwą dylematów. Jego szczęka wydawała się już na stałe zaciśnięta, a usta wykrzywione w lekkim grymasie. Jednego był pewien, matka go zabije za tę fryzurę. Jeszcze raz przyjrzał się krzywym końcówkom i zaśmiał cicho. Dobrze wybrał zawód, na fryzjera by się nie nadawał.

      Wyszedł zmierzyć się z krytyką rodzicielki. Nie mylił się. Aniela była na wpół zrozpaczona, bardziej jednak rozgniewana aż do czerwoności.

      Nie musiał długo czekać na to, kiedy matka pociągnęła go na fotel i za pomocą maszynki skróciła włosy do paru centymetrów, przy tym nie darując sobie złośliwości.

      – Coś ty sobie zrobił, synu? – Reagował tylko śmiechem, bo złość u jego matki, najmilszej osoby jaką spotkał na swojej drodze, wyglądała przekomicznie. Gdy skończyła i obejrzała swoją pracę w jej oczach zebrały się łzy, była to tak niespodziewana dla Staszka reakcja, że przez chwilę siedział bez ruchu, by w końcu uchwycić jej dłoń i uścisnąć delikatnie.

      – Co się dzieje? – zapytał z troską. Chyba tak źle być nie mogło z jego włosami. Matka pociągnęła nosem i odwróciła się od niego tyłem.

      – Nic, po prostu wyglądasz jak on… – przerwała na chwilę. – Teraz jeszcze bardziej przypominasz swojego ojca. Ja… przepraszam. – Wyszła z kuchni, zostawiając go z lekkim zażenowaniem kiełkującym w środku. Przyjrzał się sobie w lustrze, jego rysy jeszcze bardziej się wyostrzyły, nie mógł mamie odmówić racji. Wyglądał tak jak ojciec wiele lat temu, jedyne co go różniło to kolor oczu. Za to ich wyraz był identyczny. Widać było w nich wręcz pragnienie poświęcenia wszystkiego byleby uratować najbliższych. Już od dawna nie był dzieckiem, ale dopiero dzisiaj zauważył, jakie piętno odbiło na nim doczesne życie. Nie miał czasu na użalanie się nad sobą, za dużo już go stracił i z tą myślą udał się za matką, którą zresztą jak zwykle znalazł w kuchni. Odwrócił ją do siebie i objął.

      – Chodź, mamo. – Pociągnął ją za rękę i zatrzymał się jeszcze w korytarzu, by upewnić się, że siostra znajduje się w domu. Usłyszał jej rozmowę z kimś przez telefon, więc lekko uspokojony wyszedł z domu, a za nim matka, o dziwo, nie stawiająca oporu.

      – Gdzie idziemy? – No cóż, nie chwal dnia przed zachodem słońca. Jak na znak stanęła w miejscu. – Stanisławie, ja mam na sobie domowe ciuchy i fartuch… nie myśl, że gdzieś mnie wyciągniesz. – Spojrzał na nią spod uniesionych brwi. Kobiety…

      – Mimo tego co się stało, mimo sytuacji jaka panuje na świecie, ty przejmujesz się tym jak wyglądasz? Daj spokój. – Wyglądała na przekonaną, ale i trochę obruszoną. – Chodź.

      Ruszyła i już bez oporu przeszła przez pola aż do lasu, gdzie się zatrzymali. Spojrzał na nią, a ona wydawała się poddenerwowana.

      – Po co tu przyszliśmy? – Uśmiechnął się do niej i zagwizdał СКАЧАТЬ