Okrutnik. Spełniona przepowiednia. Aleksandra Rozmus
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Okrutnik. Spełniona przepowiednia - Aleksandra Rozmus страница 4

Название: Okrutnik. Spełniona przepowiednia

Автор: Aleksandra Rozmus

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Приключения: прочее

Серия: Okrutnik

isbn: 978-83-66070-69-1

isbn:

СКАЧАТЬ nią uwagi. – Nie bez powodu tu jestem, Okrutniku. Potrzebuję twojej pomocy, a tobie przyda się moja.

      – Kim… czym ty jesteś? – zaabsorbowany był jego wyglądem. Przypominał człowieka. Nie miał blizn, braku w uzębieniu czy naszyjnika z ludzkich kości. Inteligencją odróżniał się od Waligóry czy Wyrwidęba.

      – To potomek olbrzyma. Pół człowiek, pół gigant. – Wiła wyprzedziła Golemiego, który nie wydawał się tym urażony, bo obdarzył ją delikatnym uśmiechem. W odcieniu jego oczu zbliżonym do kruczoczarnych włosów, szalały młodzieńcze iskierki, ciało za to nosiło ślady wielu lat na tej ziemi. Nawet w jego gestach widniał ciężar życia.

      – Wielu was jest? – Zawsze gdy poznawał nową dla niego istotę chciał pozyskać jak najwięcej informacji na jej temat. Ot, zboczenie zawodowe.

      – Już nie i dlatego tu jestem. Musisz pomóc spełnić mi misję, która ciąży na mym rodzie, nim i ja odejdę. – Pewnie skusiłby się na tę propozycję, gdyby nie to, że życie wszystkich ludzi wisi na włosku. Zresztą wiele informacji, jakie do niego ostatnimi czasy dochodziły, zdawało się niezrozumiałych, tak jak i ta teraz przekazana przez tę istotę.

      – Słuchaj, jestem zajęty… – zaczął, gdy pół olbrzym wyciągnął dłoń, by go uciszyć.

      – Przybyłem tu, by okazać ci swoją lojalność. Będę walczyć po stronie Peruna, po twojej stronie, jednak musisz mi obiecać, że pewnego dnia spełnisz moją prośbę. – Zaczynał się robić niespokojny. Czas mijał a gościu truł mu dupę swoimi problemami. Nie miał wyboru.

      – Dobra! Teraz wybacz, ale wojna, koniec świata i inne pierdoły czekają. – Wyminął go, nie czekawszy na wiłę. Nie oglądał się więcej na Golemiego i miał szczerą nadzieję, że już nigdy nie będzie musiał go widzieć. Gdy Dobrogniewa zrównała z nim krok, co chwilę zerkała w jego stronę.

      – No co? – Nie wytrzymał naporu jej spojrzenia.

      – Nie powinieneś go tak traktować, będzie dobrym sojusznikiem, zna wiele istot, o których nie masz nawet pojęcia. – Jakaż ona była wkurwiająca. A może to on tak bardzo nie lubił, gdy ktoś go pouczał.

      – Nie powinienem to was wszystkich oszczędzać. – Przyśpieszył. Już więcej się do niego nie odezwała.

***

      Za wsią znajdowała się puszcza, właśnie tam się kierowali. Nie znała tego miejsca i samo przebywanie tam sprawiało, że jej ciałem wstrząsały dreszcze, co nie uszło uwadze Staszka, nie skomentował tego, wydawał się jednak bardziej spięty. Po drodze musiała wskoczyć jeszcze do leśnego stawu, bo czuła już suchość na ciele, a nie mogła dopuścić do całkowite wyschnięcia, źle by się to dla niej skończyło. Nie potrafiła ukryć lekkiego uśmiechu, gdy poczuła na swoim nagim ciele spojrzenie Staszka. Po przejściu sporego kawałka w głąb lasu, księżyc ukazał im polanę na granicy której znajdowała się stara chata. Wydawała się opuszczona, bez okien, a ściany pomazane miała sprayem przez znudzonych dzieciaków. Czuła jednak, że to właśnie tam znajdą to, czego szukają. Nie myliła się, bo po przekroczeniu drzwi wejściowych jej oczom ukazało się wnętrze w idealnym stanie, zadbane, pełne kociołków i zwisających po ścianach pęków ziół, oświetlone dodatkowo blaskiem z kominka. A to wszystko razem połączone z intensywnym zapachem mieszanek ziół wpadających w nozdrza. Obejrzała się na Okrutnika, chcąc zapytać czy też to widzi, jego mina wszystko wyjaśniała. Był w szoku, a ona uśmiechnęła się zadowolona, że udało jej się go zaskoczyć. Nagle z kąta chatki usłyszeli chrząknięcie, ledwo dostrzegła drobną, zgarbioną staruszkę siedzącą na fotelu z kurą na kolanach. Na niej nie zrobiło to wrażenia, za to Staszek widocznie spochmurniał. Nie dziwiła mu się, babcia może i wyglądała niepozornie, biła od niej jednak ogromna siła, która stawiała włoski na ciele. Wstała z krzesła i zbliżyła się do nich, a płomień z ogniska oświetlił jej sylwetkę, która nie wydawała się już taka drobna, a wręcz przeciwnie. Kobieta wydawała się wzrostem sięgać aż do sufitu. Burza siwych włosów wyglądała niczym poskręcane węże, a całemu klimatowi dodawały jej oczy bez tęczówek. Na pierwszy rzut oka była ślepa, chociaż miało się wrażenie, że przeszywa człowieka aż do kości. Staszek napiął mięśnie i zacisnął pięści. Głupi, nie zdawał sobie sprawy z potęgi czarownicy. Mogłaby zabić ich szybciej niż mrugnięcie ich oka, skoro tego nie zrobiła uchodzili za niezłych szczęściarzy. W kącie chatki jeden z wielu kręcących się tam kotów zasyczał cicho, a Okrutnik delikatnie podskoczył co sprawiło, że Dobrogniewie poprawił się humor, nie odważyła się jednak zaśmiać.

      – Przyszliśmy po pomoc – wydusiła z siebie wiła. Nie wiedziała, czego się spodziewać, ale ta kobieta była jedyną osobą, która może ich naprowadzić na cokolwiek. Staruszka nie odpowiedziała. Stała i mierzyła ich pustymi oczami. Płomień w ognisku zaczął migać, jakby wiał silny wiatr, którego oni sami nie odczuwali. W jednej chwili przebywali w ciepłej, oświetlonej chatce, a w kolejnej leżeli na plecach na chłodnej ziemi wypchnięci przez niewidzialną siłę. Przed nimi stała opuszczona chatka. Staszek szybko podniósł się z ziemi oczywiście ani myśląc o tym, by pomóc wile.

      – Co to było? – zapytał obserwując bacznie chatkę i gotując się do ataku.

      – Pożegnanie – odezwała się wiła powoli wstając, to było całkowicie w stylu Maryśki, najstarszej czarownicy na świecie. A przynajmniej takie opowieści o niej słyszała, mieli szczęście, że nie zrobiła nic gorszego, a drugim wyjątkiem było to, że dała im się ujrzeć, co też graniczyło z cudem.

      – Nie pomogła nam, czyli to było na marne? – Złość wręcz w nim kipiała i znając go zaczął w głowie snuć już plany zabicia wiły, a potem wyrównania rachunków ze staruchą.

      – Pomogła, ruszamy na Giewont. – W porywie emocji Staszek nie usłyszał wskazówki Marychy, a może nie było to dla niego przeznaczone. Dobrusia usłyszała.

      Na niebie rysowała się delikatna sylwetka ptaka z długą szyją i wielkimi skrzydłami, a pomiędzy drzewami jego śladem biegł potwór, przed którym uciekał każdy, kto dbał o życie. Gdy byli pod górą, słońce jeszcze nie wzeszło. Odwróciła się za siebie, na dole gnał ogromny jasnobrązowy wilk, była pełna podziwu przyglądając się jego muskulaturze i sile jaką miał w sobie. Ona jako łabędź mogła bez problemu pokonywać duże odległości, on wykazał się niezwykłą wytrzymałością. Gdy wleciała już prawie na szczyt, wylądowała na kamieniu wystającym z góry i wróciła do postaci długowłosej kobiety, teraz już nagiej, ale nie przejmowała się tym. Po paru minutach dołączył do niej Staszek, on z kolei miał na sobie spodnie. A szkoda, na pewno ich brak sprawiłby, że ten dzień wydawałby się przyjemniejszy. Okrutnik nawet na nią nie popatrzył, szedł w górę jakby doskonale wiedział, gdzie ma iść. I dobrze, bo ona nie miała pojęcia. Ruszyła z nim, może nie do końca pokładając w nim nadzieję, ale nie miała innego wyboru. Przez swoją nieuwagę prawie na niego wpadła, gdy zatrzymał się gwałtownie.

      – Co jest? – zapytała półprzytomna. Nie uzyskała odpowiedzi i wcale nie musiała, bo przed nią piętrzyła się wielka dziura prowadząca prawdopodobnie do jaskini. Imponujące. Spojrzał na nią spod zmarszczonych brwi, a ona tylko wzniosła ramiona. Udało mu się, ale nie miała zamiaru mu tego przyznawać, nie da mu tej satysfakcji. Widocznie nie liczył na to, bo wszedł do jaskini bez słowa i zagłębił się w jej czeluściach. Ruszyła za nim, cieszyła się, że nie jest już człowiekiem, bo jej oczy szybciej przystosowywały się do ciemności jaka tam panowała. Tunel był tak długi, że powoli zaczynała się nudzić. СКАЧАТЬ