Название: Okrutnik. Spełniona przepowiednia
Автор: Aleksandra Rozmus
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Приключения: прочее
Серия: Okrutnik
isbn: 978-83-66070-69-1
isbn:
– Jak tego nie zrobisz, to przysięgam, że ja to zrobię, ale będzie to o wiele bardziej brutalnie niż w twoim wykonaniu. – Ostrzegł ją i przy pierwszym powiewie wiatru zniknął jej z oczu. Przestała oddychać, przestała widzieć i słyszeć. Chciała przestać funkcjonować. Tyle czasu poświęciła na śledzenie go, następnie planowanie schwytania, a nawet zabicie, by potem spędzić czas na pomaganiu mu, na chronieniu czy po prostu zwyczajnym obserwowaniu. Stał się dla niej kimś więcej niż celem, musiała w końcu przyjąć to do wiadomości, czy tego chciała czy nie. Dopóki nie poczuła na skórze czyjegoś dotyku, nie zdawała sobie sprawy, że krzyczy. Przestała, jednak ból nadal kumulował się w jej wnętrzu, nie dając chwili wytchnienia. Otworzyła oczy, a przed nią stała Mokosz, jej matka i opiekunka. Pojawiła się wtedy, kiedy jej najbardziej potrzebowała. Jakby to jej rozpacz ją przywołała.
– Moja córko, nie smuć się… – odezwała się głosem dźwięcznym niczym śpiew ptaków na wiosnę i pogładziła ją po ramieniu, ale o dziwo nie odgoniło to bólu z jej wnętrza.
– Mam go zabić, tylko, że ja… ja nie dam rady. Nie mogę tego zrobić. – Wyszlochała i oparła czoło o delikatne i przyjemnie ciepłe przedramię bogini. – Nie wiem, co mam zrobić.
– Dobrze wiesz moja droga. – Spojrzała na uśmiechniętą matkę i na jej ustach również zakwitł uśmiech. – Jeśli kogoś kochasz, to zawsze wiesz, co powinnaś zrobić. – W tym momencie jakby wszystko się wyostrzyło i nabrało sensu. Zdała sobie sprawę z faktu, który męczył ją już tyle czasu. Dlatego nie była w stanie go zabić, nie wydała go Welesowi, czuła też przez cały ten czas, że po prostu musiała mu pomóc. Kochała go. Zakochała się w nim chyba już w chwili, gdy go pierwszy raz ujrzała. Te jego piękne, hipnotyzujące oczy. Mimo tego, że był wtedy małym dzieckiem to coś podświadomie kazało jej go zostawić w spokoju i być blisko niego. Gdy sobie to uświadomiła, poczuła jakby spadł jej kamień ciążący na piersi i po raz pierwszy od dawna pozwolił wziąć głęboki oddech, do tego zachwycić się tym uczuciem, wolności i szczęścia. Cieszyła się, że czuła coś innego niż nienawiść czy smutek, że głębsze uczucia nie są zarezerwowane tylko dla ludzi. Gdy znikła Mokosz, w jej umyśle zagościła niepewność. To, że go kocha niczego nie zmieni, a wręcz przeciwnie wszystko skomplikuje. Przynajmniej teraz była już pewna tego, co powinna zrobić… bo w końcu skoro go kocha, to zrobi wszystko. A to była jedyna szansa na uratowanie go.
6
Rodzice faktycznie wydawali się o niczym nie pamiętać, za to Filipa aż nosiło ze złości. Był opryskliwy i nie chciał z nikim rozmawiać, a najgorsze było to, że wychodził z domu mimo wyraźnych ostrzeżeń ze strony siostry. Z rodzicami było łatwiej, obydwoje dostali lekkiej gorączki i zgodnie zdecydowali się przez parę dni nie wychodzić z łóżka. Na nią więc przypadło pobieranie wody ze studni, co było bardzo stresujące. Chociaż nerwy trochę opadały, gdy widziała sól rozsypaną wokół domu. Mimo to nadal nie należało to do najprzyjemniejszych zajęć. Najgorsze jednak były wyjścia Filipa, bo nie miała pojęcia dokąd się wybiera, a co najgorsze czy wróci. Była na niego cholernie zła za to gówniarskie, nieodpowiedzialne zachowanie, z drugiej strony serce niemal jej wyskakiwało z piersi, gdy nie zjawiał się przed zachodem słońca. Co miała zrobić? Przywiązać go do łóżka? Był wolnym człowiekiem, nie jej było dane decydować o jego życiu. Poza tym nie działo się nic, co powodowałoby zwiększoną produkcję kortyzolu w jej organizmie. No może nie licząc tego, że każdej nocy śnił jej się Boruta, a jakiekolwiek nawet najcichsze skrzypnięcie podłogi powodowało u niej szybsze bicie serca. I to właśnie dziś, spędzając kolejny dzień bezczynnie zamknięta w pokoju, zdała sobie sprawę, że zbliża się koniec. Jeśli przegra Perun, a na to się zapowiadało, to umrze nie tylko ona, to samo spotka i rodziców, Filipa czy Staszka. Nie płakała, nie miała już czym, bo po każdej nocy jej poduszka była wilgotna, nie miała też już więcej ochoty na płacz. Na nic jej ta słabość. Nie tak powinno być, jest taka młoda, powinna szaleć i bawić się, a potem znaleźć męża, postarać się o dzieci i ewentualnie martwić się spłatą kredytu hipotetycznego czy toczyć wojny z nieznośnymi sąsiadami… Niestety widziała, co ich czeka gdy Weles dopnie swego. Nawet jeśli jakimś cudem przeszkodzą mu i to wszystko odejdzie w niepamięć to ona nie będzie już taka sama. Ta myśl w dziwny sposób ją zmotywowała. Nie jest już tą samą bezbronną, nieporadną dziewczyną. Zna swoją siłę i to powinno wystarczyć, by nie słuchać zakazów i nie siedzieć bezczynnie w oczekiwaniu na śmierć. Musi wyjść. Z takim zamiarem ubrała się i po chwili była już za płotem, błąkając się po swojej ulicy. Na podwórku nie było nikogo, pogoda wygnała wszystkich do domu. Zimny wiatr ostudził jej zapał… „Co ona do cholery ma zamiar uczynić?” Przeszła przez wioskę i weszła na pola, równie puste co ulica i przystanęła nie bardzo wiedząc, jak ma dalej postąpić. Zachowała się bardzo nieodpowiedzialnie, przecież w tym czasie coś mogło się stać jej rodzicom, mógł wrócić Boruta albo jakieś inne licho. Nie brała pod uwagę tego, na jak wielkie niebezpieczeństwo ich naraziła. Po prostu egoistycznie postawiła siebie na pierwszym miejscu i chciała zgasić poczucie duszności w czterech ścianach, może i wyciszyć myśli. Nie wzięła pod uwagę możliwych tragicznych skutków tej zachcianki. Ze stresu zaczęły ją oblewać poty i jak na złość jej obawy nie były daremne. Kątem oka ujrzała ruch w oddali na polu. Zamurowało ją, zresztą nawet gdyby chciała, nie uciekłaby. Bo ile można uciekać? Nie chciała stać się ofiarą. Strach dosyć szybko zmienił się w złość, gdy sylwetka okazała się należeć do potwora mamiącego jej faceta. Jak ona śmie pokazywać się jej na oczy?! Złość aż kipiała w niej, pięści się zacisnęły i Amelia nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że niebo nad nimi pociemniało. Gdy blondyna była już na tyle blisko, że można było dostrzec każdy szczegół jej postaci, coś w niej pękło. Wyparowała z niej złość, zastąpiło je… współczucie. Poczuła ogromny żal w momencie, kiedy przed nią stanęła drobna, naga kobieta z włosami prawie całkowicie spalonymi. Nadal niewiarygodnie piękna, jednak żałośnie smutna. Najgorsze były jej pełne bólu oczy, takich oczu Amelia nie widziała nigdy ani u człowieka, ani u zwierzęcia. Nigdy nie widziała takiego smutku. To musiała być pułapka, nie mogła się dać nabrać… te jej oczy były tak szczere. Tak szczere, że przez moment poczuła, jak w jej oczach zbierają się łzy. Nie no, bez żartów, szybko pomrugała i zmarszczyła brwi, starając się opanować emocje.
– Czego chcesz? – Mimo tego, że starała się mówić zwyczajnie, jej głos zadrżał.
– Chcę ci tylko coś powiedzieć. – Spokojnie rzekła zasmucona piękność. Gdy otwierała usta, wokół nich zerwał się mocny wiatr i można było w nim usłyszeć przeraźliwy jęk. Amelia rozejrzała się przerażona.
– To tylko część duszy jakiegoś człowieka, która zmierza do korony Drzewa Życia – powiedziała jak gdyby nic kobieta, a Amelii prawie nogi się ugięły.
– Jaja sobie robisz? – Miała wrażenie jakby blondynie drgnęły kąciki ust.
– Nie. Kierują się do Drzewa Życia, gdzie będą czekać na swoją kolej, by wrócić na ziemię i zapełnić kolejne ciało.
– Ale… dlaczego tutaj? Dlaczego akurat my ich usłyszałyśmy? – Nie chciała już pytać o postać Roda, zdawała sobie sprawę, jak to wszystko jest skomplikowane СКАЧАТЬ