Nowy dom na wyrębach II. Stefan Darda
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nowy dom na wyrębach II - Stefan Darda страница 5

Название: Nowy dom na wyrębach II

Автор: Stefan Darda

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Ужасы и Мистика

Серия:

isbn: 978-83-7835-701-8

isbn:

СКАЧАТЬ głowę, a potem aż drgnął.

      Tuż obok stał czarny garbus. Jego kierowca siedział nieruchomo i pustym wzrokiem wpatrywał się gdzieś przed siebie. Krew odpłynęła z jego twarzy, co w połączeniu z mocną opalenizną dawało koszmarny efekt.

      – Mikołaj…? – odezwał się niepewnie Kosmala. Znajomego Ewy łatwiej było w tym momencie poznać po charakterystycznym samochodzie.

      Soroczyński powoli przekręcił głowę w lewo. Nagle gwałtownie zamrugał i potrząsnął czarnymi włosami, które sięgały mu do ramion, a później skoncentrował wzrok na Hubercie i powiedział:

      – Zdaje się, że całe życie właśnie przed chwilą przeleciało mi przed oczami. Chyba muszę wysiąść. Mógłbyś podjechać trochę do przodu? Nasze auta stoją tak blisko siebie, że nawet nie dam rady uchylić drzwi…

      Kosmala spełnił prośbę, a potem wysiadł z frontery i na miękkich nogach podszedł do volkswagena. Soroczyński opierał się o krawędź dachu, co wyglądało dość niecodziennie, ponieważ przy jego wzroście musiał się w tym celu dość mocno pochylić.

      Po chwili, gdy już obaj trochę ochłonęli, Mikołaj wyprostował się i mężczyźni uścisnęli sobie dłonie.

      – Już myślałem, że albo mam jakieś omamy, albo spotkałem samochód widmo – powiedział Hubert, zadzierając głowę.

      – Na szczęście pobocze jest tu dość szerokie i mogłem uciec – odparł Soroczyński, lekko się uśmiechając. – Dobrze, że nie wpadłeś na ten sam pomysł.

      – W takich podbramkowych sytuacjach za kierownicą przeważnie mnie paraliżuje, ale może nie mówmy już o tym. Ostatnio przez parę dni padało. Ciekaw byłem, czy udało się wam ruszyć z robotą, więc pomyślałem, że zrobię sobie popołudniowy wypad do Wyrębów.

      – Na szczęście nam pogoda dopisywała. – Mikołaj spojrzał w niebo i przymknął lekko oczy. – Zalaliśmy fundamenty i ławę. Ekipa wyjechała wczoraj wieczorem do domów na weekend, ale w poniedziałek działamy dalej. Sprawnie to idzie.

      – Naprawdę? – zdziwił się Kosmala. – W takim razie mieliście sporo szczęścia. Śledziłem prognozy i podawali, że na całej Lubelszczyźnie pogoda była pod psem.

      – Szczęście sprzyja lepszym – odpowiedział Soroczyński i skierował wzrok na twarz swojego rozmówcy. Uśmiechał się przy tym, lekko szczerząc zęby, ale w jego błękitnych oczach nie było śladu wesołości. – Muszę jechać. Pewnie chcesz klucze od domu? Poczekaj chwilę, mam je w samochodzie.

      – A Ewy nie ma? Wydawało mi się, że planowała być w Wyrębach do końca września.

      – Nie ma. Wyjechała. Właśnie jadę się z nią spotkać.

      – To w takim razie sam nie wiem… Pewnie jednak zawrócę.

      Po przejechaniu przez Kostrzew Hubert wiedział już, że powinien przestać się martwić swoim snem. Teraz, gdy okazało się, że Ewy nie ma w Wyrębach, jego eskapada w ogóle straciła sens. Poza tym nie bardzo wypadało mu samemu kręcić się po domu, pomiędzy rzeczami pozostawionymi przez znajomych.

      Mikołaj spojrzał na zegarek.

      – Słuchaj, jak chcesz. Ja muszę już jechać. Miałem od rana jeszcze trochę roboty i teraz mnie czas goni.

      – W porządku. W takim razie szerokiej drogi.

      – Dzięki.

      – Pozdrów Ewę.

      – Pozdrowię – wycedził Soroczyński, a przez jego twarz przemknął grymas złości, który nie umknął uwagi Kosmali.

      – A ona dawno wyjechała?

      – Niedawno – odpowiedział Mikołaj, zdejmując swój czarny płaszcz, który następnie cisnął niedbale na tylne siedzenie. – Dzisiaj w nocy. Nie wiem, co ją napadło.

      Hubert miał wrażenie, że ten temat jest bardzo kłopotliwy dla jego rozmówcy.

      – Rozumiem, że nie planowała tego wyjazdu wcześniej? – zapytał, czując narastający ucisk w żołądku.

      Soroczyński rzucił mu ponure spojrzenie i z trudem zajął miejsce za kierownicą garbusa.

      – A bo ja wiem? – mruknął przez otwartą szybę. – Właśnie muszę się z nią w tej sprawie rozmówić i zrobiłbym to pewnie już rano, gdyby nie to, że trzeba było świeży beton porządnie zlać wodą, żeby nie popękał. Trzymaj się, do zobaczenia! Jadę, bo przed wieczorem zamierzam to zrobić przynajmniej jeszcze raz, więc muszę się szybko uwinąć.

      Zanim garbus ruszył z miejsca, Hubert zdążył jeszcze obejść go za tylnym zderzakiem i dyskretnie zerknąć na prawy bok volkswagena. Zauważył, że blacha pomiędzy drzwiami pasażera a tylnym nadkolem jest dosyć mocno wgnieciona.

      Odczekał, aż auto Soroczyńskiego zniknie w oddali, a potem ruszył do swojej frontery. Po tym, czego dowiedział się od Mikołaja i co zobaczył na boku garbusa, nie mógł nie zajechać do Wyrębów.

      5

      Gdy docierał do krawędzi lasu otaczającego przysiółek, okazało się, że niebo w tym miejscu jest nieco zachmurzone. Na przedniej szybie pojawiły się krople deszczu, a droga z całkowicie suchej nagle stała się błotnista.

      Hubert zatrzymał samochód na wjeździe do swojego domu, wysiadł i spojrzał w niebo. Okazało się, że resztki deszczowych chmur właśnie są rozwiewane przez delikatne podmuchy wiatru. Zaraz potem Wyręby zalało ostre słoneczne światło.

      „Się chłop namęczył z polewaniem betonu, a wystarczyło tylko poczekać na deszcz – pomyślał Kosmala. – No ale kto by się spodziewał ulewy, skoro przez całą drogę z Lublina trudno było zobaczyć na niebie jakieś chmury…?”.

      Spojrzał w stronę placu budowy i pokręcił z niedowierzaniem głową. Mniej dziwił się postępom prac, ponieważ Soroczyński już zdradził, że posuwają się one ostro do przodu; bardziej zaskoczyła Huberta lokalizacja nowo powstającego budynku, idealnie pokrywająca się z umiejscowieniem domu, który przyśnił mu się podczas nocy spędzonej w Wyrębach, pod koniec pierwszego tygodnia września.

      Wspomnienie koszmaru sprawiło, że Kosmala zaczął powoli iść w stronę zrębów nowej budowli. Chciał dać sobie trochę czasu i na spokojnie zastanowić się nad tym, co zrobi, jeśli na swoim podwórzu zobaczy ślady potwierdzające, że Ewa faktycznie w panice opuszczała to miejsce. Jeden dowód już miał – wgniecenie w karoserii garbusa. Teoretycznie mógł to być zbieg okoliczności, ale w obliczu wszystkich wydarzeń, które go ostatnio spotkały, Hubertowi raczej trudno było w to uwierzyć. Wiedział, że jak tylko rzuci okiem na plac przed domem odziedziczonym po Marku, będzie miał pewność.

      – I co wtedy? – zapytał sam siebie na głos, a potem przypomniał sobie swoje własne postanowienie, że porozmawia z Benkiem Woźniakiem w przypadku znalezienia przynajmniej jednego СКАЧАТЬ