Operacja pętla. Vladimir Wolff
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Operacja pętla - Vladimir Wolff страница 14

Название: Operacja pętla

Автор: Vladimir Wolff

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия:

isbn: 978-83-62730-31-5

isbn:

СКАЧАТЬ Wszyscy zgromadzeni wbili wzrok w owalne sklepienie nad głowami, licząc sekundy do zderzenia.

      Coś nieprzyjemnie zgrzytnęło. Karnickiemu ciarki przebiegły po krzyżu. Przez jego niedołęstwo stracą „Wilka”. Nikt się nawet nie dowie, jak do tego doszło. Jednak po pierwszym złowieszczym dźwięku nie nastąpiły kolejne, które sobie już wyobrażali. Silniki pracowały miarowo, co dawało im prędkość w zanurzaniu ponad dziewięciu węzłów. Na głębokości w tak krótkim czasie nie zyskali wiele, ale najwyraźniej wystarczyło. Karnicki nie bardzo potrafił powiedzieć, co na nich szło. Najważniejsze, że najgorsze mają za sobą.

      – Peryskopowa – Krawczyk obciągnął mundur energicznym, lecz ledwie widocznym ruchem zaciśniętych pięści. Kapitańską czapkę zsunął na tył. – Zobaczymy, co tak wystraszyło pierwszego.

      Drwił z niego czy jak? Mimo uśmiechniętej twarzy oczy kapitana marynarki Bogusława Krawczyka były zimne jak góra lodowa.

      – Peryskop w dół.

      Wzrok wszystkich obecnych zawisł na ustach dowódcy.

      – Ster lewo piętnaście – padł zdecydowany rozkaz. – Maszyny pół naprzód.

      – Jestem pod wrażeniem pańskiego refleksu – zwrócił się już bezpośrednio do Karnickiego.

      – Naprawdę?

      – Jak najbardziej. Proszę mi powiedzieć, co pan widział.

      – Co najmniej trzy jednostki. Jednego niszczyciela na pewno, no i tego, co rwał na nas. Trzeciego prawdopodobnie też, chociaż tu mam wątpliwości – Karnicki starał się odpowiedzieć w miarę składnie. Jednocześnie przeczesał palcami włosy, bo odniósł wrażenie, że skronie mu gwałtownie posiwiały.

      – Ten już nam nie zagrozi. Niestety, jest ich tam cała zgraja.

      Więc jednak racja była po jego stronie. Nic mu się nie przywidziało. Stalin zlecił flocie jakieś zadanie. I to nie pierwsze lepsze, tylko takie, które wymagało użycia sporej części sił. O ile nie wszystkich.

      – Peryskopowa.

      Stalowa rura ponownie poszła w górę.

      Tym razem kapitan obserwował otoczenie przez dłuższą chwilę. Wykonał pełen obrót, zanim przystanął w miejscu.

      – Proszę spojrzeć – Krawczyk wyprostował przygarbioną sylwetkę. – Śmiało.

      Karnicki zastąpił dowódcę przy pryzmatach. Tym razem widział lepiej niż za pierwszym razem. Wysoka burta jakiegoś transportowca szybko przemieszczała się na zachód, już nieosiągalna dla ich torped. A szkoda. Druga taka okazja może nadejść dopiero za jakiś czas.

      – Może „Rysiowi” się uda.

      – Bardzo bym chciał – usłyszał odpowiedź Krawczyka. – Ster lewo dwadzieścia. Obie maszyny cała naprzód.

      – Odchodzimy?

      – Lepiej jak powiadomimy „Gryfa”, nie uważa pan?

      Pozornie nic nie zaszło. Przynajmniej nic takiego, co powinno budzić obawy. Sam Władimir Tribuc nie wiedział, że już stracił pierwszą jednostkę. Właściwie nie wiedział o tym nikt oprócz samych zainteresowanych. Jako forpoczta całej formacji tuż pod powierzchnią wody płynął „Dekabrist”. Akwen okazał się jednak niecałkowicie oczyszczony, gdyż została przynajmniej jedna mina SM-5 postawiona przez „Wilka”. W każdym razie na jedną trafił nieszczęsny „Dekabrist”. Uderzeniowy zapalnik zadziałał bezbłędnie i 220 kilogramów trotylu detonowało z całą mocą, wyrywając w kadłubie wielką dziurę tuż pod kioskiem. Po niespełna czterech minutach, gdy morska woda wypełniła jego wnętrze, okręt spoczął na głębokości siedemdziesięciu metrów.

      O wiele ważniejsza dla przebiegu całej operacji była postawa komandora podporucznika Stefana Kwiatkowskiego, dowodzącego największym okrętem polskiej marynarki wojennej, czyli stawiaczem min ORP „Gryf”, który w towarzystwie ORP „Błyskawica” manewrował zaledwie parę mil morskich od estońskiej wyspy Hiuma. Wkrótce miał do nich dołączyć estoński niszczyciel i dwie fińskie kanonierki. Ten naprędce zorganizowany zespół musiał stawić czoła Flocie Bałtyckiej. Dla Kwiatkowskiego nie ulegała wątpliwości podstawowa sprawa – po pierwszej celnej salwie zostaną sami. Pięć okrętów w żaden sposób nie sprosta wychodzącym naprzeciw Sowietom.

      Odebrawszy pierwszy sygnał „Wilka”, „Gryf” obrał kurs na północny wschód. Na postawienie zagrody minowej pozostawały mu zaledwie godziny. Wcześniej, zgodnie z ustaleniami, nie robiono tego z jednego podstawowego powodu – nie chciano paraliżować żeglugi w tej części Bałtyku. Obecnie było to już nieistotne.

      Przed spotkaniem z konwojem przyszło komandorowi stawić czoła samolotom. Zanim zdążył się podzielić swoimi obawami z pierwszym oficerem, ujrzał na niebie bombowo-torpedowe DB-3 lotnictwa floty.

      Nadlatujące samoloty przywitał grzechot przeciwlotniczych działek i wukaemów. „Błyskawica”, jako zdecydowanie szybsza od „Gryfa”, wysforowała się do przodu, by ściągnąć na siebie większość nadlatujących maszyn. Z okrętu Kwiatkowskiego z ładunkiem trzystu min na pokładzie w przypadku trafienia nie zostałoby dosłownie nic.

      Po nalocie „Błyskawica” ucierpiała, ale nieznacznie. Parę ładunków spadło blisko, tworząc tuż przy burtach potężne gejzery wody. Artylerzyści na swoje konto zapisali jeden prawdopodobnie zestrzelony DB-3, który odleciał, ciągnąc za sobą smugę czarnego dymu. Gdzie spadł, i czy w ogóle, nie wiedział nikt.

      Mimo starań niszczyciela, „Gryf” też oberwał, gdyż po bezskutecznym nalocie bombowców został ostrzelany przez myśliwce. W efekcie stracił paru marynarzy i szalupę, potrzaskaną na kawałki. Niemniej jednak jak na razie uszedł cało, a jednocześnie przeszedł chrzest bojowy.

      Doniesienia z „Gryfa” odczytano w Gdyni z niepokojem. Wciąż wiedziano mniej, niżby chciano. Sowieci opuścili Kronsztad, ale ich liczba nadal stanowiła niewiadomą. Po pierwszym meldunku z „Wilka” Krawczyk, jak też komandor podporucznik Aleksander Grochowski zawiadujący „Rysiem” już się więcej nie odzywali, co bardzo niepokoiło kierownictwo marynarki wojennej.

      W tej sytuacji dwa Mosquito i jednego Beaufightera przygotowano do lotu w ekspresowym tempie.

      Marek złapał pilotkę za zwisające rzemyki i wsunął na głowę, rozciągając usta w nerwowym grymasie. Zapiął sprzączkę i zaraz ją poluzował, nie mogąc wysunąć szczęki do przodu.

      Obok usadowił się Szymański z równie nieprzytomnym wyrazem twarzy. Jedna wycieczka na północ to przygoda. Lecz jak nazwać kolejną – głupotą czy szaleństwem? Tym razem zamiast kamerami obciążono Mosquito ładunkiem bomb. Nie bardzo wiedzieli, co o tym myśleć – trzy załogi mają zaatakować całą flotę czy to tylko tak, by nie lecieli na sam zwiad? Skutkiem tego jednak nie osiągną takiej prędkości i manewrowości jak ostatnio, chyba że… Nie, Urbanowicz, znany służbista, na to nie pójdzie. Już prędzej Peszke, sam zasiadający w Mosquito, był skłonny ułatwić im życie. Poza tym obaj СКАЧАТЬ