Rebel Fleet Tom 1 Rebelia. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Rebel Fleet Tom 1 Rebelia - B.V. Larson страница 14

Название: Rebel Fleet Tom 1 Rebelia

Автор: B.V. Larson

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 978-83-65661-88-3

isbn:

СКАЧАТЬ kilku takich, którzy zaczęli się nawzajem razić prądem i rozbijać innym czaszki. Z początku uciekłem. Wielu innych też. W centralnej sali wywiązała się okropna bójka.

      – Gdzie to jest?

      Wskazał w przeciwnym kierunku. Spojrzałem tam. Na podłodze były ciemne plamy.

      – I nagle wszystkim odbiło? – zapytałem. – Trudno w to uwierzyć.

      – To przez symy – odpowiedział z przekonaniem. – Symbiotyczne pasożyty. Wszyscy je mamy, żyją w naszych czaszkach. Są częściowo biologiczne, częściowo nanotechnologiczne. Powodują paranoję i agresję. Poza tym zwiększają siłę fizyczną i przyspieszają gojenie.

      – Symbiotyczne pasożyty? Ludzie, którzy mnie ścigali na Ziemi, coś o nich wspomnieli. Masz jednego?

      – Mam ich w żyłach pewnie całe miliony. Pasożytują na mnie i czasem zmieniają mi osobowość.

      – Jak to w ogóle możliwe? – zapytałem.

      – Natura zna takie przypadki – wyjaśnił doktor Chang. – Na przykład Toxoplasma gondii. Powoduje u ludzi najróżniejsze zaburzenia neurologiczne. Ale nie zapominaj, że organizmy, które ludzie nazywają „symami”, nie są naturalne. Zaprojektowano je specjalnie z myślą o modyfikowaniu naszego zachowania i fizjologii.

      Z korytarza prowadzącego do centralnej sali dobiegł stłumiony krzyk. Wstałem. Dość się już nasłuchałem wywodów lekarza.

      – Idę to zakończyć – oznajmiłem, ważąc w dłoni pałkę.

      Doktor Chang odchrząknął.

      – Nie wiem, kto wygrał walkę w centralnej sali, ale ktokolwiek to jest, może ci na to nie pozwolić. Chyba tam siedzą i czekają, aż pozostali wykończą się nawzajem.

      Zerknąłem na niego. On też coś knuł. Obserwował, co zrobię. Widziałem to w jego oczach.

      – Nie zamierzam grać w ich grę – powiedziałem. – A przynajmniej nie w ten sposób, w jaki właściciele tego statku by sobie życzyli.

      – Nie chcesz wrócić do domu? – zapytał.

      Wzruszyłem ramionami.

      – W domu i tak wszyscy oszaleli. Muszę odkryć, co się dzieje, i to zakończyć. Poza tym w ogóle im nie ufam.

      Doktor Chang zmrużył oczy.

      – Podoba mi się twój sposób myślenia. Nadal masz łeb na karku. Większość tych ludzi zmieniła się w zwierzęta.

      Znów trzymał w ręce pałkę. Jeden koniec był poplamiony czerwienią. Stuknął nim o wnętrze dłoni, rozmazując krew.

      Ruszyłem we wskazanym kierunku, w stronę centralnej komory.

      To mogła być zasadzka. Część umysłu ostrzegała mnie, żebym tam nie szedł – ale się nie zatrzymałem. Postanowiłem ufać tylko własnym pomysłom i planom.

      Czułem przypływ emocji. Strach. Gniew. Żądza krwi. Ale szedłem dalej. Możliwe, że te uczucia podsyłał mi sym. Może nie życzył sobie, żebym wkroczył do centralnej sali.

      Cóż, jaka szkoda.

      Na podłodze leżały ciała. Około dwudziestu, ułożone jedno na drugim. Niektórzy ludzie mieli roztrzaskane czaszki i wbijali we mnie spojrzenia swoich martwych oczu. Inni byli nieprzytomni, ale wciąż oddychali.

      Po prawej usłyszałem nagły trzask. Odwróciłem się błyskawicznie, unosząc pałkę.

      Poznałem go. To był mężczyzna, którego znałem jako Daltona. Klaskał, powoli i donośnie. Prześmiewczy aplauz pasował do ironicznego uśmieszku na jego twarzy.

      – Mogłem się spodziewać, że wpadniesz – rzucił szyderczo.

      9

      – Nie wierzę, że przeżyłeś – powiedziałem, dysząc ciężko. Omiotłem wzrokiem pomieszczenie, rozglądając się za innymi przeciwnikami. – Jones władował w ciebie kilka kul.

      – Zgadza się. Jones tym razem nie zaszedł zbyt daleko, ale ja tak. Nie wiesz, że jeśli dać im czas, symy potrafią uleczyć każdego, kto nie jest całkiem martwy?

      – Niewiele o nich wiem.

      – Jasne… Dalej udajesz, że jesteś zwykłym leszczem, Blake? Mnie nie nabierzesz. Nie teraz. Koniec z tobą.

      – Myślisz, że cię wypuszczą ze statku, bo mnie pobijesz? – zapytałem. – Uwierzyliście w ich bajeczkę? Moja teoria jest taka, że dla nich to zabawa. Reality show dla kosmitów.

      – Przynajmniej nas nie zabiją – skwitował Dalton. – Tak to działa. A teraz może zagramy?

      I wtedy zaatakował. Od razu poznałem, że jest wytrenowany w walce wręcz. Rzucił się na mnie, zataczając pałką szerokie kręgi. Już miałem się uchylić i skrócić dystans, gdy nagle coś mnie powstrzymało.

      Drugą rękę trzymał na wysokości pasa i coś w niej ścis­kał. Drugą pałkę? Nie, przedmiot musiał być mniejszy.

      Oddaliłem się, nie łykając przynęty. Nacierał dalej, sprawnie przestępując nad ciałami. Nie dorównywał mi ani wzrostem, ani siłą, ale nadrabiał pewnością siebie i zwinnością.

      – Co masz w drugiej ręce? – zapytałem.

      Wyszczerzył zęby w uśmiechu i uniósł skrywany dotąd przedmiot. Zmrużyłem oczy i rozpoznałem go dopiero po chwili. Jego broń była podłużnym, biało-szarym kawałkiem odłupanej i zaostrzonej jak sztylet kości. Świeżej. Musiał ją wyrwać z jednego z ciał, które walały się na podłodze.

      – Ty chory pojebie – powiedziałem.

      Zarechotał.

      – Zaraz się przekonasz, jak wiele masz racji.

      Przez chwilę okrążaliśmy się wzajemnie, ale pomieszczenie było ciasne. Mogłem uciec z sali i próbować ukryć się gdzieś na statku, ale wolałem nie wybierać tej opcji. Co z Gwen i doktorem Changiem? Jeśli się schowam, on ich dopadnie i zabije. Wciąż kurczowo trzymałem się nadziei, że ludzie się opamiętają.

      Nie byłem dziś w nastroju na zabijanie, ale nie mog­łem oddać Daltonowi inicjatywy. Zamiast rąbnąć go w głowę albo żebra, wybrałem łatwiejszy cel. Uderzyłem pałką o jego pałkę tak, aby metalowa rurka zsunęła się i trafiła go w kłykcie. Nasza broń w żaden sposób nie chroniła dłoni.

      Dalton zawył z bólu i upuścił pałkę. Uniosłem swoją wysoko, a potem zadałem mu cios w głowę, ale zdążył doskoczyć i dźgnąć mnie swoim kościanym sztyletem.

      Wtedy straciłem nad sobą kontrolę. Ból uwolnił gniew, którym sym próbował nasycić mój umysł. Uderzyłem Daltona z całej siły – pięć albo sześć СКАЧАТЬ