Odyssey One Tom 7 W cieniu zagłady. Evan Currie
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Odyssey One Tom 7 W cieniu zagłady - Evan Currie страница 6

Название: Odyssey One Tom 7 W cieniu zagłady

Автор: Evan Currie

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 978-83-65661-85-2

isbn:

СКАЧАТЬ tych bardzo nielicznych jeńców, których udało się pojmać oddziałom Ziemian i Priminae – niezależnie od rangi w swojej hierarchii wszyscy raz po raz prowokowali swoich strażników i podważali każde ich słowo. Gdy uznawali, że okoliczności mogą ulec zmianie, opierali się przesłuchaniom jeszcze mocniej.

      Weston przypuszczał, że ma to wiele wspólnego z tym, że jeńców więzili Priminae, którzy pod każdym względem byli łagodni, ale Gracen uważała, że chodziło o coś innego. Pomimo że Priminae traktowali jeńców o wiele lepiej niż ziemscy strażnicy, admirał wiedziała, że utrzymywali bezwzględną dyscyplinę. Nie pozwalali się oszukiwać lub zmylić i postępowali zawsze według procedur, niezależnie od tego, jak często jeńcy ich prowokowali i zmuszali do powtarzania niektórych czynności.

      Nie, jeńcy z Imperium byli po prostu zaprogramowani tak, by nieustannie dążyć do konfrontacji. Admirał przypuszczała, że stanowiło to typową cechę ich kultury. Właśnie dlatego nie wątpiła, że Weston ma rację. Jeżeli podejrzewali blef, nie zawahają się go sprawdzić. Mimo wszystko trudno było przewidywać zachowania programowane społecznie, zwłaszcza gdy się za dobrze nie znało danej kultury. Ludzie Gracen całkiem nieźle radzili sobie ze zrozumieniem różnic genetycznych pomiędzy Imperialnymi i Priminae oraz mieszkańcami Ziemi, jednak kultury obcych nadal pozostawały nieznane. W przypadku Priminae, którzy byli otwarci, przeszkodę stanowił ogrom historii ich społeczeństwa – choćby z tego powodu nie dało się szybko jej przejrzeć i przyswoić.

      O Imperialnych ludzie wiedzieli tylko tyle, że bezwzględnie dążą do walki i nie lubią sytuacji, gdy napotykają stanowczy opór. Nawet gdy zostali zmuszeni do odwrotu, nigdy nie ulegali na długo.

      – Musimy częściej patrolować naszą przestrzeń – zdecydowała Gracen.

      – Nasi ludzie zaczną się niepokoić – zauważył Eric. – Nie mamy wystarczającej liczby okrętów.

      – Nic na to nie można poradzić. Przygotuję rozkazy, gdy tylko wrócę do siebie.

      Weston skinął głową. Zgadzał się z admirał, choć zwiększenie częstotliwości patroli rodziło sporo problemów. Przewidywał, że jego ludzie długo jeszcze nie zobaczą macierzystego portu, ale w wojsku należało się z tym liczyć, zwłaszcza w warunkach zagrożenia wojną.

      Miesiące z dala od domu były dla żołnierzy chlebem powszednim, choć wcale nie znosili tego dobrze.

      Eric przyjął rozkazy do wiadomości, chociaż wiedział, że jego ludzie nie będą zadowoleni. Cóż, ponarzekają i przejdą nad tym do porządku dziennego. Byli zawodowcami.

      – Będę musiała dołączyć do patroli również „Enter­prise” – stwierdziła z wahaniem admirał Gracen.

      – Koniecznie – zgodził się Weston bez wahania.

      – Ten okręt nie spełnia nowoczesnych standardów – upomniała go surowo przełożona. – Gdybym mogła, zezłomowałabym ten wrak osobiście, zamiast dawać mu legendarną nazwę.

      Eric westchnął. Zdawał sobie sprawę, że Gracen miała rację. „Enterprise” poświęcił się podczas ostatniej bitwy, gdy udało się odeprzeć Drasinów z Ziemi i z Układu Słonecznego. Okręt wykonał zadanie w naprawdę wielkim stylu. Od tamtej pory we flocie zawsze musiał być „Wielki E” – jednostka ochrzczona tak na cześć legendarnego poprzednika. Szkoda tylko, że nie poczekano, można było przecież nazwać tak jeden z nowych okrętów klasy Heros, a nie przestarzały wrak skonstruowany jeszcze przed inwazją. Kapitan Carrow i jego załoga zasługiwali na lepszy hołd po tym, czego dokonali – „Enterprise” nie powinien stanowić obciążenia dla floty niemal od chwili rozpoczęcia służby.

      W głębi duszy jednak Weston uważał, że Gracen nie docenia tego okrętu.

      – Klasa Odyseja nie ustępuje tak bardzo Włóczęgom, pani admirał – stwierdził z przekonaniem. – A „Wielki E”

      dysponuje całkiem sporą liczbą vorpali. Ile ich ma na pokładzie? Cztery eskadry?

      – Pięć, ale przeciwnik używa w starciu głównie pocisków przeciw dużym jednostkom – odparła Gracen. – Nie chcę wysyłać pilotów do walki przeciw takim celom, to misja samobójcza.

      – Pani admirał, piloci naprawdę chcą latać. A piloci myśliwców marzą o walce. Jeżeli ma pani wątpliwości, proszę ich zapytać. Nie tylko zgłoszą się na ochotnika, lecz także przekopią się przez wszystkie dane wywiadu, jakie zebraliśmy na temat formacji wroga, zaczną szukać luk. Przynajmniej będą mogli nękać i odwracać uwagę imperialnych Pasożytów i niszczycieli, żeby nasze okręty miały czas wypuścić pociski na duże jednostki przeciwnika.

      Gracen skrzywiła się, ale czuła, że nie ma wyboru. Ziemianie potrzebowali do patrolowania każdego okrętu, a wysłanie do tego zadania również „Enterprise” poz­woli jej zatrzymać w siłach obronnych Układu Słonecznego jednego więcej Herosa. Admirał najchętniej posłałaby na patrole więcej jednostek z ziemskich sił obrony, ale sytuacja polityczna wykluczała taką możliwość.

      – Może tak właśnie trzeba będzie zrobić, komodorze, ale… – Gracen urwała, gdy na środku pokładu dostrzegła siedzącą postać.

      Proporcje ciała wskazywały, że to dziecko. Miało patykowate i trochę zbyt długie kończyny, tułów praktycznie niknął w zbroi, którą nosiło, a głowa wydawała się nieproporcjonalnie duża.

      „Może to złudzenie przez hełm” – pomyślała Gracen, przyglądając się uważnie niesamowitej postaci.

      Zbroję tego dzieciaka mógłby nosić starożytny Grek albo Rzymianin. Admirał nieźle znała te okresy historyczne i rozpoznała charakterystyczne elementy, zdawała sobie jednak sprawę, że w obu epokach pojawiało się wiele różnorodnych odmian typowych części pancerza. Na pewno zbroję można by datować na okres przed powstaniem Imperium Romanum. Za to leżąca na podłodze tarcza bez wątpienia była grecka – typowa część uzbrojenia spartańskiego hoplity. W normalnych warunkach nastolatek nie zdołałby jej udźwignąć, a co dopiero użyć w walce.

      – Pani admirał – odezwał się Eric, a jego głos wyrwał Gracen z rozmyślań. Zerknęła na mężczyznę. – Proszę pozwolić, że przedstawię Odyseusza. Odyseuszu, to admirał Gracen.

      Gracen zwróciła spojrzenie na nastolatka. Zaskoczyło ją, że w chwili nieuwagi postać w zbroi zdążyła nie tylko wstać bezszelestnie, lecz także odwrócić się do przybyłych. Chłopak wyprężył się na baczność i zasalutował w doskonale nowoczesny sposób, a potem uderzył się pięścią w pierś.

      – Pani admirał! – Głos miał nieco zbyt wysoki i brzmiała w nim gorliwość godna kadeta świeżo po zakończeniu szkolenia.

      – Odyseuszu – odpowiedziała cicho i przyjrzała się uważniej nastolatkowi.

      Od razu zauważyła, że jego oczy są bardzo podobne do oczu komodora. Z zaskoczeniem zdała sobie sprawę, że rozpoznaje także twarz Westona w rysach Odyseusza. Ale chłopak zdradzał też podobieństwo do podwładnych Erica, zwłaszcza do komandora Michaelsa i… jeśli jej wzrok nie mylił, również… do niej samej.

      Zaraz potem uwagę Gracen przyciągnął jeszcze jeden szczegół.

      „Cień СКАЧАТЬ