Iskry Czasoświatu. Krzysztof Bonk
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Iskry Czasoświatu - Krzysztof Bonk страница 5

Название: Iskry Czasoświatu

Автор: Krzysztof Bonk

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 978-83-7853-440-2

isbn:

СКАЧАТЬ zdecydował się dla pewności strzelać w głowę.

      Bez zaproszenia usiadł naprzeciw przybyszy. Skoncentrował się na tym pośrodku, starszym już mężczyźnie z połyskującą, łysą czaszką i długą, siwo-rudą brodą. Nieznajomy spojrzał Gregowi w oczy i nieśpiesznie oznajmił:

      – Mów prawdę… W obliczu Zakonu Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona.

      – Ubogich…? – Greg wlepił wzrok w parę połyskujących pierścieni na palcach mężczyzny. Ten cynicznie się uśmiechnął

      – Hugo de Montbard. To moje imię. Wspominałem u ubóstwie rycerzy zakonu, nie ich mistrzów…

      – Jasne… Może kaszanki? Polecam, krwista…

      – Do rzeczy – uciął mężczyzna. – Wieści niosą, że zabiłeś ponad tuzin Anglików.

      Greg wychylił się nieco do tyłu i spuścił dłonie pod blat stołu. Wciśnięte za pas spluwy aż prosiły się, by znów ich użyć.

      – Może i posłałem do piachu bandę narwanych Angoli. I co? – rzucił prowokacyjnie.

      – To zależy… – Hugo de Montbard oparł łokcie o blat stołu i złożył dłonie w piramidkę. Gesty i słowa jak z posiedzenia zarządu – skwitował scenkę Greg. Jego rozmówca ciągnął dalej: – Życie Anglików, czy Francuzów, czy też jakiekolwiek inne życie… Samo w sobie nie jest nic warte. Wszystko zależy od… okoliczności…

      – Okoliczności…

      – Owszem… – Hugo de Monthbard spojrzał wymownie na swoje pierścienie i dobrotliwie się uśmiechnął. – Każda śmierć jest dobra, jeżeli może się przysłużyć dobru. Innymi słowy… jeżeli można się na niej wzbogacić. W przeciwnym razem… – Pokiwał głową z dezaprobatą. – Zaś ty… podobno posiadasz coś cennego i zabójczego zarazem… – Greg zrobił przesadnie zdziwioną minę. – Chcę zobaczyć Palec Boży! – dobitnie wypalił templariusz.

      – Boży co…?

      – Boży Palec Gniewu, którym poraziłeś na śmierć Anglików. Pokaż mi go, natychmiast! Czy wyrażam się jasno?!

      Wszyscy zebrani w izbie, w tym tłum obszarpanych gapiów, zastygli w oczekiwaniu. Do Grega dotarło, że smętne negocjacje zerwano, a w ich miejscu pojawiło się proste ultimatum.

      Powoli podniósł nad blat stołu Walthera PPK. Złożył broń z pietyzmem między proponowaną uprzednio kaszanką, a bochnem chleba. Cały czas uważnie spoglądał templariuszowi oczy. Na ten moment zapewne nikt nie zdziwiłby się, gdyby nagle rozstąpiły się niebiosa i doleciał z nich dźwięk anielskich, chóralnych śpiewów.

      Tymczasem Hugo de Montbard ostrożnie podniósł broń za lufę. Dość nierozważnie zajrzał do jej środka i powąchał.

      – Niech Palec Boży wskaże śmierć – zażądał.

      – Kogo mam załatwić? – Greg widział idealnego kandydata tuż przed sobą.

      – Załatwić, ty? Nie… Nie ty. Ja, Palcem Bożym.

      Greg powiódł wzrokiem po przerażonych obliczach wieśniaków, świadków tego, czego już dokonał swoją bronią. Zwrócił się do gospodyni, której ściągnięte brwi nadawały jej twarzy wielce strapiony wyraz.

      – Przynieś jajko – oznajmił, ale zaraz zmienił zdanie. – Albo nie… kurę… Przynieś kurę… Jak się bawić, to się bawić!

      Nie minęło wiele czasu, a kobieta powróciła do izby z okazem drobiu.

      – Postaw ją na krawędzi stołu – polecił Greg. Skazana na śmierć kura spoczęła na sugerowanym miejscu.

      Greg położył swoją dłoń na dłoni templariusza trzymającego Walthera. Pokierował palec Hugo de Montbarda na spust i przykrył własnym palcem. Dziwnym zrządzeniem losu pomoc w egzekucji drobiu kosztowała go więcej samozaparcia, niż posłanie w zaświaty Angoli, Alexa czy byłej żony.

      Wtem rozbrzmiał głośny strzał i wszystkich obecnych przeszedł dreszcz. Wszystkich poza kurą, którą – dla odmiany – przeszyła kula.

      W powietrze wzbiło się kilka piór i zwierzę padło bez życia na blat stołu. Greg zasępił się. Ocenił, że przedstawienie wyszło trochę żałośnie. Szczerze pożałował, że jednak nie użył Glocka. Na szczęście okazało się, że Hugo de Montbard był odmiennego zdania. Dokonał dokładnych oględzin zastrzelonej z zimną krwią kury. W szczególności zajął się wnikliwą analizą dziury po kuli, w którą nie omieszkał zagłębić palca. Po chwili włożył Walthera za własny pas lufą do góry. Szeroko rozłożył ramiona, jeszcze szerzej się uśmiechnął i krzyknął radośnie:

      – Ja, mistrz Hugo de Montbard, odnalazłem Pański Palec Gniewu! To Święty Graal! Witamy w Normandii! – Wykonał zapraszający gest w kierunku Grega, a następnie drzwi wyjściowych.

      Wobec takiego obrotu sprawy Greg odsapnął z ulgą i wyszedł z templariuszami na zewnątrz.

      Przywitały go wymierzone w niego widły i płonące nienawiścią kobiece oczy. Rozpoznał je – należały do kobiety, której ustrzelił kochasia.

      Greg błyskawicznie chwycił pozostałą mu broń, gdy raptem poczuł w klatce piersiowej dławiący ból. Spojrzał ze zdziwieniem na widły wbite w swoje ciało. Usłyszał krzyki wzburzonego templariusza, wymachującego Waltherem i wrzeszczącego coś o płonącym stosie. Naraz wszystko ustało.

      Umierał.

      Światło zniknęło tak nagle, jak się pojawiło. Spięta do granic możliwości kobieta wciąż ściskała w rękach widły. Z ich nierównych, pordzewiałych zębów z wolna skapywała krew.

      Arlen zakrztusiła się pyłem i rozejrzała trwożnie. Wypalona słońcem i najprawdziwszym ogniem ziemia sięgała wszędzie dookoła. Pośród niekończącego się morza piasku kobieta dostrzegała jedynie spalone kikuty uschniętych drzew, trochę kamieni i gruzu.

      Na odsłoniętej skórze dłoni i twarzy poczuła istny żar. Odnosiła wrażenie, że leje się on zarówno z nieba jak i wnętrza ziemi, wyzierał dosłownie zewsząd.

      Brat Albert mówił prawdę, opisując mieszkańcom Azincourt piekielne wizje.

      Zabiła.

      Dopuściła się najcięższego grzechu, a teraz po wsze czasy będzie pokutować. Smażyć się w piekielnych ogniach, gdzie czarty zadawać jej będą niekończące się katusze. Nie tylko jej zresztą – doświadczy ich także Andre, którego śmierć pomściła, a który wraz z nią dopuścił się grzechu cudzołóstwa. Splamieni grzechem będą wspólnie kroczyć przez ognistą krainę upiorów. Ich skóra będzie skwierczeć, a ich spalone mięso odejdzie od kości.

      – Andre! – wrzasnęła rozpaczliwie kobieta. Puściła widły i padła na kolana wprost na parzący piasek. – Andre! Przeklinam cię! Ciebie i mnie! Nas! Zepsutych i złych! – Skryła twarz w dłoniach i gorzko zapłakała. Lecz sąd pański już się nad nią dokonał. СКАЧАТЬ