Hayden War. Tom 1. Na Srebrnych Skrzydłach. Evan Currie
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Hayden War. Tom 1. Na Srebrnych Skrzydłach - Evan Currie страница 4

Название: Hayden War. Tom 1. Na Srebrnych Skrzydłach

Автор: Evan Currie

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 978-83-64030-74-1

isbn:

СКАЧАТЬ uderzeniu. Aida miała wrażenie, że mózg obija się o wnętrze czaszki. Znów udało jej się jednak wygrać batalię z własnym ciałem i powstrzymać wymioty. Na to jeszcze przyjdzie czas, teraz miała zadanie do wykonania.

      Jej ocena sytuacji zgadzała się z przedstawioną przez komputer. Procesory zamontowane w ciele i pancerzu zanalizowały prędkość, budowę i dźwięk nadlatujących pocisków i uznały je za wystrzelone z cywilnej broni myśliwskiej. Wystarczająco silne, by powalić jakiekolwiek żyjące tutaj zwierzę, jednak niewytrzymujące konfrontacji z wojskowym pancerzem.

      Cały czas trzymając lufę karabinu skierowaną ku górze, Sorilla lewym okiem sprawdziła poziom naładowania baterii pancerza, a następnie uniosła prawą dłoń.

      – Wstrzymać ogień!

      Kanonada nieco osłabła, a po chwili zdziwieni mieszkańcy wioski zaczęli odrywać policzki od kolb swoich karabinów.

      W oczekiwaniu na całkowite przerwanie ognia kobieta prawym okiem uważnie obserwowała jego celność i oceniała, jakiego treningu wymagaliby ci ludzie, gdyby musiała wyszkolić ich do poziomu przyzwoitej partyzantki.

      „Nieźle” – uznała, odnotowując, że trzech z pięciu strzelców trafiało ją za każdym razem. Dwaj pozostali spudłowali po razie, ale na ich korzyść przemawiał fakt, że były to ich pierwsze strzały. „Mogło być gorzej, mogło lepiej. Biorąc pod uwagę, że stoję nieruchomo, lepiej by było, gdyby wszystkie strzały trafiły”.

      Kanonada umilkła. Jej echo unosiło się jeszcze w powietrzu, a Sorilla opuściła całkowicie swoją broń i trzymając za przedni chwyt, oparła stopką kolby o ziemię.

      – Kto tu dowodzi?

      Minęła dłuższa chwila, pełna odczuwalnego napięcia, aż w końcu z pobliskiej chaty wyszedł siwiejący mężczyzna.

      – Wygląda na to, że ja – powiedział na tyle głośno, by wszyscy go słyszeli.

      Aida przyjrzała mu się dokładniej, oceniając go zarówno osobiście, jak i za pomocą procesora. Jego wiek szacowała na mniej więcej pięćdziesiąt pięć percentyli, czyli sto dwanaście lat słonecznych, choć program mówił o sześćdziesiątym ósmym percentylu. Komputery często się jednak myliły w kwestii wieku mieszkańców kolonii, fałszywie oceniając spalone słońcem twarze wielu z nich. Gość był w pełni sił fizycznych, co do tego opinie sierżant i komputera zgadzały się. Elektroniczne czujniki podpowiedziały także, że serce jej rozmówcy biło szybko, jednak równo i mocno. Brak jakichkolwiek objawów paniki.

      Nie miał implantów, a przynajmniej żaden z nich nie odpowiadał na wywołanie, ale to akurat nie było na światach kolonialnych niczym niezwykłym. Implanty były drogie i wymagały zawansowanej opieki medycznej podczas ich instalowania, i o ile zwykle działały bezproblemowo przez całe życie, o tyle w razie jakichkolwiek problemów dobrze było mieć stały dostęp do takiej opieki.

      Na lewym HUD-zie Sorilli wyświetlały się twarze znanych członków lokalnej społeczności, jednak mężczyzna nie był żadnym z nich. Znów okazało się, niestety, że dane o kolonii są mniej aktualne, niż powinny. Świat Haydena był kolonią dwupokoleniową, właśnie kształtowało się trzecie pokolenie mieszkańców. Stojący przed nią mężczyzna prawdopodobnie urodził się już tutaj, ale nikomu nie chciało się zaktualizować danych.

      – Pańskie nazwisko, sir? – spytała tonem pełnym szacunku, jakby zwracała się do pułkownika za biurkiem, który tylko czeka na to, by oskarżyć ją o naruszenie dyscypliny.

      Zapytany zatrzymał się około dziesięciu metrów od niej, blokując linię strzału przynajmniej jednemu z mężczyzn. Sierżant odnotowała oczywiście ten fakt.

      – Samuel – odpowiedział. – Nazywam się Samuel Becker. Kim pani jest?

      – Sierżant Sorilla Aida. Wojska Specjalne Armii Stanów Zjednoczonych, aktualnie oddelegowana z Ziemi do SOCOM[1] Floty – odparła.

      Po jej słowach zapadła cisza. Ludzie, zaciekawieni, zaczęli wychodzić z chat i gromadzić się wokół centralnego budynku.

      – Czy Flota tu jest?

      – Czy to grupa ratunkowa?

      – Gdzie reszta?

      Człowiek nazywający się Samuelem ze stanowczym wyrazem twarzy uniósł rękę.

      – Pozwólcie jej mówić.

      Sorilla z wdzięcznością skinęła mu głową, a następnie włączyła wzmacniacz głosu w kombinezonie, żeby wszyscy mogli ją słyszeć.

      – Flota znajduje się poza heliopauzą, czekając na dane rozpoznawcze. Jak na razie, nie ma jeszcze grupy ratunkowej. Nie udało nam się zdobyć żadnych skanów planety ani przechwycić transmisji z jej powierzchni. Wszystko, poza podstawowymi przyrządami optycznymi, było zakłócane. Jestem tu, by dowiedzieć się, co się dzieje, i przygotować raport dla dowództwa Floty.

      – Zostaliśmy najechani, do cholery! Oto, co się dzieje!

      Aida zignorowała okrzyk, czując kolejną falę zawrotów głowy. Utrzymywała się w pionie tylko dzięki wsparciu sztucznych mięśni kombinezonu. Pomimo to coś musiało być widoczne dla zgromadzonych ludzi, przynajmniej tych stojących najbliżej, bo Samuel strzelił palcami.

      – Tara, pomóż jej.

      Rudowłosa kobieta podbiegła natychmiast, nie zważając na obecność broni, i chwyciła Sorillę za łokieć.

      – Nie powinnaś wstawać. To ja badałam cię, gdy tu przybyłaś... Jesteś tą samą kobietą, prawda?

      – Tak. I wiem. Wstrząśnienie mózgu, kilka połamanych żeber, mnóstwo siniaków. Wyzdrowieję.

      – Naturalnie – odparła Tara. – Jednak powinnaś zdrowieć na leżąco.

      – Dla kombinezonu nie ma różnicy. – Mimo to Aida pozwoliła poprowadzić się do chaty, w której się obudziła.

      – No dobra, wszyscy wracać do swoich zajęć. – Samuel klasnął w dłonie za plecami odchodzących kobiet. – Zostaniecie powiadomieni o sytuacji, gdy tylko my sami będziemy coś wiedzieć!

      ***

      Wstrząśnienie mózgu cholernie dawało się we znaki.

      Następnego dnia Sorilla nie mogła się ruszyć. Jej głowa była jednym wielkim siedliskiem bólu, odzywającego się przy każdym uderzeniu serca. Bakterie wyhodowane przez jej własny organizm, roznoszone przez krew, dostarczały życiodajnej energii wszystkim komórkom, powodując ich błyskawiczną regenerację, jednak proces ten nie dotyczył głowy i powodował, że bolała jeszcze bardziej.

      Miała podwyższone ciśnienie, nie potrzebowała nawet żadnego ze swoich wyświetlaczy, by to wiedzieć. Było to jak najbardziej korzystne, tyle że powodowało nieznośny ból głowy.

      Wcześniej wyłączyła zasilanie pancerza. Przynajmniej nie stanowiła już dla nikogo zagrożenia, powodowanego przez skurcze mięśni wzmacniane przez egzoszkielet. Niestety, niewiele mogła СКАЧАТЬ