Poznań Fantastyczny. MIEJSKA PARALAKSA. Praca zbiorowa
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Poznań Fantastyczny. MIEJSKA PARALAKSA - Praca zbiorowa страница 7

Название: Poznań Fantastyczny. MIEJSKA PARALAKSA

Автор: Praca zbiorowa

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 978-83-7768-128-2

isbn:

СКАЧАТЬ i jak na razie nie ma ochoty wrócić do świata rzeczywistego. Cały czas podtrzymujemy jego funkcje życiowe, mając nadzieję, że w końcu się ocknie.

      – Dlaczego on nie jest w szpitalu? Ten człowiek wymaga fachowej pomocy. – Komisarz cofnął się do drzwi i sięgnął do kieszeni spodni po służbowego smartfona.

      – Ja też jestem lekarzem i wątpię, żeby ktoś mógł mu w obecnym stanie pomóc. Muszę wyjaśnić panu pewną rzecz, komisarzu. Ten pacjent żyje jeszcze tylko dlatego, że znajduje się w tym pokoju i jest podłączony do projektora. Jeżeli go odłączymy lub przeniesiemy w inne miejsce, to bardzo prawdopodobne, że on już nigdy nie powróci do naszego świata.

      – Co to za brednie? Dzwonię pod numer ratunkowy. – Mroczkowski przyłożył telefon do ucha.

      Renert rzucił się w jego kierunku i chwycił go za rękę.

      – Proszę dać mi pięć minut na wyjaśnienie! – krzyknął rozpaczliwie. – Potem pan zrobi to, co uzna za słuszne.

      Mroczkowki włożył komórkę do kieszeni. Uspokojony doktor Renert westchnął ciężko i opadł na oparcie fotela.

      – Ten gabinet, to mieszkanie otrzymałem w spadku po śmierci mojego dziadka Joachima Renerta. To on zapoczątkował tu tak zwane leczenie przez projekcję. Jego przyjaciel z młodości Stefan Kałamajski był przed wojną właścicielem kina. Wie pan, że na placu Wolności znajdowało się wówczas największe w Poznaniu kino? Nazywało się Słońce. Mój dziadek w czasie okupacji pracował jako portier w niemieckim biurze paszportowym. Przez znajomości załatwił Kałamajskiemu potrzebne dokumenty i ułatwił tym samym wyjazd do Szwajcarii. Stefan Kałamajski zostawił mu pod opieką mieszkanie, to, w którym obecnie się znajdujemy. Ponieważ nigdy już nie wrócił do Polski, dziadek Joachim postarał się po wojnie o meldunek. I w ten sposób mieszkanie wraz z meblami dostaliśmy jakby w spadku. Oprócz tego otrzymaliśmy jeszcze ten zabytkowy projektor do wyświetlania filmów.

      Policjant podszedł do urządzenia i zaczął mu się bacznie przyglądać. Projektor wyglądał niepozornie. Przypominał małą drewnianą szafkę zamykaną na haczyki z wystającym po boku metalowym obiektywem.

      – Jakaś znajoma Kałamajskiego opowiedziała dziadkowi o niezwykłych właściwościach tego aparatu – kontynuował opowieść doktor Renert. – Okazało się, że ludzie, którzy uczestniczyli w seansach filmowych zapadali w dziwne stany odrętwienia. A jeżeli w projektorze nie było taśmy filmowej, na pustym ekranie można było zobaczyć swoje wspomnienia. Mało tego, widzowie wprowadzeni jakby w stan hipnotyczny mogli swoje wspomnienia dowolnie zmieniać i zaczynali w nie wierzyć. Dziadek Joachim odkrył, że seanse miały moc tylko w tym pomieszczeniu, w dawnej sali, w której ponad sto lat temu mieściło się zaplecze kawiarni. Wykorzystał to miejsce i opracował coś w rodzaju terapii umożliwiającej ludziom nabieranie dystansu do wspomnień, które obciążały ich cierpiące umysły. Nie była to w żadnym wypadku praca naukowa, więc nie mógł tego wykonywać oficjalnie. Dopiero ja, jako psycholog z wykształcenia, odziedziczywszy to wszystko, mogłem otworzyć tu gabinet terapeutyczny z prawdziwego zdarzenia.

      – To całkiem ładna historia rodzinna – przerwał nagle komisarz Mroczkowski – ale nadal nie rozumiem, dlaczego przetrzymuje pan od miesiąca człowieka, który jest w śpiączce. Tu trzeba natychmiast wezwać zespół reanimacyjny.

      – Panie komisarzu – Renert zerwał się gwałtownie z fotela – już mówiłem. Przybecki żyje tylko dlatego, że jest w tym pokoju. Nie rozumie pan, że to miejsce ma wyjątkową moc. Dzięki nieustannej projekcji on jeszcze żyje, choć to jest życie w jego własnym świecie wewnętrznym. On wymknął się z naszej rzeczywistości i pogrążył w alternatywnym świecie zbudowanym z niedawnych wspomnień. Widocznie świat ukryty głęboko w jego jaźni okazał się bardziej atrakcyjny. Niestety, poza tym pokojem projekcja nie będzie działała. Jeżeli go stąd zabierzemy, to może umrzeć.

      – Brednie! – warknął Mroczkowski i jednym przyciskiem wybrał numer w komórce. – Czołem. Dajcie prędko radiowóz na Kantaka osiem, mieszkanie dziewięć, i wezwijcie karetkę pogotowia. Mamy człowieka w śpiączce. Stan krytyczny.

      – Robi pan duży błąd, komisarzu. – Renert rzucił się w stronę łóżka, na którym spoczywał Adrian Przybecki. Wykonał gest, jakby próbował własnym ciałem zasłonić pacjenta. – Będzie miał pan tego człowieka na sumieniu.

      – Pan już go ma. Niech się pan raczej zacznie zastanawiać nad linią swojej obrony. Wkrótce zajmie się panem prokurator. Tymczasem pojedzie pan ze mną na komendę złożyć zeznania.

      – Nie mogę! Nie mogę zostawić tak tutaj Adriana! – zaczął rozpaczliwie wołać doktor. – On może w każdej chwili wrócić do świadomości.

      – Zajmą się nim lekarze z pogotowia. Proszę się ubrać. Idzie pan ze mną.

*

      W poczekalni zrobiło się niezłe zamieszanie. Wpierw pojawił się zespół reanimacyjny karetki pogotowia. Zaraz po nim zameldowało się dwóch policjantów z wezwanego przez komisarza radiowozu. Albert Renert za wszelką cenę starał się nie dopuścić lekarzy do pokoju, w którym znajdował się Przybecki. Kiedy w końcu na polecenie komisarza Mroczkowskiego policjanci skuli doktora kajdankami, ten rozpaczliwie krzyczał do sanitariuszy, aby nie oddzielali chłopaka od projektora. Na próżno. Doktora wyprowadzono do radiowozu.

      – Monika, dbaj o projektor, uważaj, żeby nie zginął – krzyknął jeszcze z klatki schodowej Renert.

      Chwilę później sanitariusze znieśli na noszach Adriana Przybeckiego. Miał zamknięte oczy.

      Monika domknęła drzwi do mieszkania. W poczekalni zrobiło się cicho. Dopiero po chwili spostrzegła, że w kącie siedzi zgarbiona mała staruszka.

      – Pani Bonczyk! Ale mnie pani wystraszyła! Jezu! Co się pani stało? Źle pani wygląda. – Recepcjonistka patrzyła z przerażeniem na podniesioną w tym momencie twarz Michaliny. Była ziemistoblada i strasznie pomarszczona. Jej sylwetka skurczyła się. Wyglądała tak, jakby jej nagle przybyło z kilkadziesiąt lat.

      – Muszę wejść na projekcję – wyszeptała staruszka. – Proszę, tylko to mnie trzyma jeszcze przy życiu.

      – Widzi pani, jakie mamy tu zamieszanie. Policja, pogotowie, zabrali doktora. – Monika rozłożyła bezradnie ręce.

      – Proszę… – szepnęła słabym głosem Michalina, a jej oczy zaszkliły się wielką łzą.

      – Sama nie wiem… – Monika zawahała się chwilę. – Dobrze, niech pani wejdzie do pokoju i poczeka. Ale bez doktora nie uruchomię projekcji. Już i tak mieliśmy sporo kłopotów przez poprzedniego pacjenta.

      – Dziękuję. – Michalina Bonczyk z trudem dźwignęła się z krzesła i truchtając, podeszła do drzwi. Otworzyła pokój. Znała go dobrze. Od stu lat nic się tu nie zmieniło. Wciąż ten sam wystrój, ten sam zapach drewna i wypastowanego parkietu. To ją uspokoiło, odetchnęła głęboko.

      O dziwo projektor był włączony, a snop światła zamiast na ekran skierowany był na sufit. Michalinie to nie przeszkadzało. Usiadła w fotelu i podniosła głowę w kierunku światła. Jej ukochany Stasiu już tam był. Patrzył na nią, uśmiechał się, ale przecząco СКАЧАТЬ