Название: Poznań Fantastyczny. MIEJSKA PARALAKSA
Автор: Praca zbiorowa
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Зарубежная фантастика
isbn: 978-83-7768-128-2
isbn:
– No nie. – Monika spuściła wzrok i zaczęła się powoli wycofywać w stronę wyjścia.
Doktor powstrzymał ją jednak. Zaczął mówić, patrząc w stronę okna.
– Żałuję, że zgodziłem się na tę terapię. I jeszcze sam proponowałem Przybeckiemu wydłużenie projekcji. Co za nieostrożność z mojej strony. Ten człowiek był niebezpieczny ze swoim poczuciem winy. Podejrzewam, że on nie chciał wcale modyfikować swoich wspomnień. Oszukał mnie, mówiąc, że ma alternatywny scenariusz. Jemu widocznie zależało na powrocie do tego wycinka czasu, w którym był szczęśliwy ze swoją ukochaną. I teraz utknął we własnym wspomnieniu. Jest mu z nim tak dobrze, że bardzo trudno będzie go stamtąd zabrać.
– To może spróbować wyłączyć projektor – zaproponowała nieśmiało Monika.
– W żadnym wypadku! – Doktor zdecydowanie pokręcił głową. – Nie wiemy, co by się stało z ciałem Przybeckiego. Pozbawiony świadomości mózg mógłby obumrzeć. Nie będziemy robić tu takich eksperymentów. Musimy poczekać, aż jego wspomnienie osłabnie na tyle, że świadomość zechce powrócić do rzeczywistości. To może stać się w każdej chwili. Pozostaje nam tylko bierne oczekiwanie.
W korytarzu zadźwięczał dzwonek do drzwi wejściowych. Monika wyszła z gabinetu. Wróciła po chwili i powiedziała ściszonym głosem:
– Przepraszam, doktorze, ale przyszła pani Bonczyk na swój cotygodniowy seans. Co mam jej powiedzieć?
– No, nie! Problemy zaczynają się nam spiętrzać. – Renert uderzył pięścią w biurko. – Najważniejszy jest Przybecki. Nie ma mowy, żeby teraz go odłączać. Pani Bonczyk musi przyjść za tydzień. Dziś seans odwołany.
– Będzie załamana – jęknęła Monika.
– Trudno, musi to jakoś przeżyć.
Telefon milczał. Michalina Bonczyk siedziała w swoim wygodnym fotelu w domu i wpatrywała się w dach sąsiedniej kamienicy. Doktor Renert obiecał zadzwonić i powiadomić ją, kiedy wreszcie będzie mogła przyjść na seans. Myślała teraz o Stanisławie. Jaka szkoda, że zginął podczas powstania w dziewiętnastym roku. Dostał śmiertelny postrzał podczas walk pod Szubinem. W czasie seansów nie mogła dojść do tego momentu, bo to nie były jej wspomnienia. Miesiąc przed śmiercią Stanisław przyszedł do niej na Młyńską ostatni raz, żeby się pożegnać. Wstąpił na ochotnika do armii generała Dowbora-Muśnickiego, zaraz po tym, jak odrzuciła jego oświadczyny. Jaka była wtenczas naiwna, licząc, że dopiero gdy wróci z powstania, to wyjdzie za bohatera. To przez nią ryzykował życie i zginął. Teraz zostały jej tylko seanse projekcyjne. Dzięki modyfikacji wspomnień czuła się najszczęśliwszą osobą na ziemi. Ona i Stanisław byli małżeństwem, żyli i kochali się. Planowali założyć dużą rodzinę. Te wytwarzane co piątek wspomnienia trzymały ją od blisko stu lat przy życiu.
– Komisarz Mroczkowski. – Mężczyzna o wygolonej głowie i pomarszczonej niczym u mopsa twarzy stał w drzwiach gabinetu Alberta Renerta. Wyciągnął z kieszeni policyjny identyfikator i machnął nim przed oczami zaskoczonego doktora. – Wybaczy pan, że przeszkadzam w pracy, ale prowadzę rutynowe dochodzenie w sprawie zaginięcia niejakiego Adriana Przybeckiego.
– W czym mogę panu pomóc? – Doktor ustąpił miejsca i wpuścił komisarza do środka.
– Adrian Przybecki, mężczyzna stanu wolnego, lat dwadzieścia siedem, od miesiąca nie pojawił się w pracy w banku – recytował sucho policjant. – Jego zniknięcie zgłosiła też właścicielka mieszkania przy ulicy Lodowej, które od niej wynajmował. Człowiek przepadł bez śladu, bez wyjaśnienia, nie zapłaciwszy czynszu i nie informując nikogo ani w pracy, ani z rodziny o swoim zniknięciu. Komórka została w domu.
– Tak? I co ja mam z tym wspólnego? – Renert starał się zachować spokój, ale zdradzało go nerwowe poprawianie opadających na nos zbyt dużych okularów. Drżenia palców też nie udało mu się opanować.
– Czy ma pan coś z tym wspólnego, to się za chwilę okaże. – Komisarz sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyciągnął z niej wizytówkę. – Poznaje pan?
– Oczywiście. To moja. – Doktor wyciągnął szybko po nią rękę, ale komisarz jeszcze szybciej schował ją z powrotem do kieszeni.
– Ta wizytówka była w mieszkaniu zaginionego, zawieszona w kącie lustra w korytarzu. Zdaje się, że pan Adrian był pana pacjentem.
– Zdaje się, że chyba tak. – Doktor ściszył głos i opuścił wzrok.
– To nich mi pan teraz powie, gdzie obecnie znajduje się Przybecki. – Na twarzy komisarza pojawił się lekki uśmieszek.
– A dlaczego ja miałbym akurat to wiedzieć?
– Coś mi się zdaje, że jest on od dłuższego czasu u pana.
– Skąd taki absurdalny pomysł?
– Pewna anonimowa osoba zadzwoniła dziś na policję i poinformowała, że od miesiąca w gabinecie przy ulicy Kantaka osiem, mieszkania dziewięć, przetrzymywany jest młody człowiek. Adrian Przybecki zaginął miesiąc temu, a jedyny ślad, dzięki wizytówce i donosowi, doprowadził mnie tu dziś do pana. Czy dobrze dedukuję?
Coraz trudniej było jej się wspinać po schodach. Była zła na doktora Renerta. Nie powinien jej tak zbywać. Michalina uważała siebie za jego najważniejszą pacjentkę, a on już od miesiąca odsyłał ją z kwitkiem z gabinetu. Przecież płaciła mu spore pieniądze, a w zamian miała tylko ten jeden seans w tygodniu. Na szczęście odkąd skończyła sto lat, dostawała z ZUS-u podwyższoną emeryturę. Stać ją więc było na wygórowane ceny. Miała jednak żal, że przez całe życie korzystała z projekcji za darmo, a od czasu, gdy Albert Renert otworzył swój gabinet w kamienicy przy ulicy Kantaka, zaczął pobierać od niej opłatę. Teraz jednak bez seansów czuła się coraz gorzej. Z dnia na dzień Michalina Bonczyk traciła siły. Z coraz większym wysiłkiem pokonywała drogę z domu do gabinetu. W zeszłym tygodniu, po usilnych prośbach, dowiedziała się od recepcjonistki, że w salonie z projektorem jest młody chłopak, który się nie wybudził. Dziś, gdy zadzwoniła z pytaniem, czy może przyjść na seans, recepcjonistka znów powiedziała, że sprawa z młodym pacjentem jeszcze się nie rozwiązała. Michalina straciła cierpliwość i zadzwoniła z donosem na policję. Sama zaś ruszyła w drogę do gabinetu. Czuła, że do następnego piątku bez seansu już nie dożyje.
Doktor Renert i komisarz Mroczkowski stali w sali projekcyjnej. Był to duży, umeblowany w staroświeckim stylu pokój. Solidna drewniana komoda biblioteczna wypełniona starymi woluminami, kredens z połyskującymi szybkami, stolik nakryty koronkowym obrusem, dwa wielkie fotele. Okna były szczelnie zasłonięte ciężkimi kotarami. Pokój rozświetlały dające delikatny blask kinkietowe lampki. Na lewo od wejścia, pod ścianą, na rozłożonej sofie spoczywał w pozycji wpółleżącej młody mężczyzna podłączony wenflonem do kroplówki. Jego twarz zarosła bujnym owłosieniem. Oczy miał otwarte, wpatrzone nieruchomo w punkt na ekranie, który wisiał na rozłożonym stojaku. Obok łóżka na drewnianym statywie stała terkocząca skrzynka z wystającym niewielkim СКАЧАТЬ