Poznań Fantastyczny. MIEJSKA PARALAKSA. Praca zbiorowa
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Poznań Fantastyczny. MIEJSKA PARALAKSA - Praca zbiorowa страница 5

Название: Poznań Fantastyczny. MIEJSKA PARALAKSA

Автор: Praca zbiorowa

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 978-83-7768-128-2

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      – Naturalnie, jestem gotów pomóc. Wszystko będzie jednak zależało od pana, od tego, czy ma pan silną wolę zmiany swoich wspomnień. Ze świeżymi przeżyciami może być, co prawda, pewien problem. Widzi pan, im więcej czasu upływa od zdarzenia, które tkwi w naszej pamięci, tym większego nabieramy do niego dystansu. Pewne rzeczy mogą się nam teraz wydawać bardzo dotkliwe. Jednak po paru latach patrzymy na nie z zupełnie innej perspektywy i już nas to tak nie boli, a nawet z czasem zaczynamy dostrzegać pewne plusy. I o to chodzi w mojej terapii. Dotykam jakiegoś ważnego zdarzenia z przeszłości i dzięki terapii projekcyjnej daję pacjentowi szansę przeżycia wszystkiego na nowo. Tym razem jednak to pacjent jest panem swego losu. Zaczyna wplatać w projekcję nowy scenariusz zdarzenia, taki, który dla niego będzie miał pozytywne zakończenie. Terapia wzmacnia i utrwala w świadomości ten seans, w taki sposób, żeby pacjent zaczął wierzyć w alternatywne zakończenia. Dzięki temu zostają wymazane jego wspomnienia negatywne.

      – Mam bardzo bolesne przeżycie związane z odejściem mojej dziewczyny. – Adrian mówił z trudem, jakby mu coś stanęło w gardle. – Dla mnie to jest jak koniec świata. Nie potrafię się odnaleźć w nowej sytuacji. Wszystko straciło sens, znaczenie… Jeżeli chcę dalej normalnie żyć, muszę… muszę wymazać z pamięci okres bycia z Anetą.

      – Wobec tego proszę wybrać ze swych wspomnień to jedno, kluczowe, którego zmiana spowoduje, że stworzy pan sobie alternatywny świat bez swojej dziewczyny.

      Przybecki zamyślił się głęboko i dłuższą chwilę milczał.

      – To by musiał być moment, kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz w Starym Browarze. Od tego się zaczęło. Już wtedy się w niej zakochałem.

      – No proszę. – Doktor uśmiechnął się szeroko. – Mamy już jakiś początek. Skupimy się na tym zdarzeniu. Proszę wrócić do domu i przez kilka dni postarać się stworzyć w wyobraźni scenariusz, co by się stało, gdyby pan nie poszedł wtedy na to spotkanie. Jak będzie pan gotów, to proszę się ponownie do mnie zgłosić. Przy pomocy projektora zacznę wprowadzać pana w seanse. Proszę być spokojnym. To zupełnie jak w kinie, tylko zamiast filmu będzie pan oglądał własne, zmodyfikowane wspomnienia.

*

      „Teatr Świetlny SŁOŃCE wyświetla w okresie przedświątecznym tylko 2 seanse o godz. 7 i o godz. 9.

      P.T. Publiczność zechce łask. zważać na kolejność rzędów i numerację miejsc”.

      „Dziennik Poznański” nr 293 z 22 grudnia 1927 r.

*

      Właściciel kina Słońce Stefan Kałamajski jak zwykle po skończeniu ostatniego seansu filmowego siedział w kantorku na zapleczu projektorni i atramentowym piórem uzupełniał rozliczenia w księdze bilansowej. Wybudowanie największej sali kinowej w Poznaniu kosztowało go prawie milion złotych. Jednak jeśli interes będzie się tak dobrze rozwijał jak dotychczas, to za dwa, trzy lata powinien się zacząć zwracać. Ta myśl radowała wielce Kałamajskiego i sprawiała, że nieco lżej oddychał. Kończył już zliczanie, gdy usłyszał delikatne pukanie do drzwi i nieśmiały głos kobiecy.

      – Dobry wieczór. Nazywam się Michalina Bonczyk. Chciałabym rozmawiać z dyrektorem kina.

      Kałamajski wstał i otworzył drzwi. Stała przed nim zgrabna, na oko trzydziestoletnia kobieta ubrana w zgrabną jasnozieloną garsonkę z białym kwiatem przypiętym na lewej piersi. W ręce trzymała białą torebkę. Na jej głowie spoczywał modny biały toczek z czarną woalką.

      – Dobry wieczór, szanowna pani. Stefan Kałamajski, właściciel. – Dyrektor, ukłoniwszy się nieco przesadnie, uchwycił dłoń kobiety i nachylił się do pocałunku. Michalina szybko cofnęła rękę, wobec czego dyrektorski cmok zawisł w powietrzu.

      – Cóż… – Kałamajski wyprostował się i uchwycił stojące przy biurku krzesło. – Proszę łaskawie usiąść. Czym mogę służyć?

      – Znałam pana stryja, świętej pamięci Michała Michalskiego. Miał tu obok, przy ulicy Kantaka, kawiarnię i swój własny kinoteatr. – Michalina przysiadła na brzegu krzesła i skrzyżowała dłonie na białej torebce. – Wie pan, że przyszłam na świat na zapleczu tejże kawiarni? Moja mamusia zaczęła rodzić podczas projekcji filmowej. A pan Michalski, który się nami zajął podczas porodu, został później moim ojcem chrzestnym.

      – Doprawdy? – Zdziwił się szczerze. – A to ci ciekawostka. Kamienica przy ulicy Kantaka należy teraz do mnie. Niestety kawiarni już nie prowadzę. Rozwijam za to, jak szanowna pani widzi, interes kinowy. Czy przyszła pani tutaj, żeby trochę powspominać?

      – Poniekąd. Dowiedziałam się niedawno, że to pan odziedziczył spadek po stryju. – Michalina patrzyła dyrektorowi Kałamajskiemu śmiało w oczy. Ten lekko się nadął i już miał coś rzec, ale ona go ubiegła. – Proszę się nie obawiać, nie mam żadnych roszczeń wobec spadku. Chodzi mi o coś zupełnie innego. O stary projektor.

      – Tak?

      – Podobno używa pan nadal zabytkowego projektora, który pan Michalski nabył we Francji. Plotka głosi, że organizuje pan zamknięte seanse dla znajomych i rodziny. Cóż… Ponieważ byłam chrześnicą pańskiego stryja, mogę uważać się poniekąd za członka rodziny… Panie dyrektorze, powiem otwarcie. Chciałabym uczestniczyć w tych seansach. Nawet nie wie pan, jakie to dla mnie ważne. Nie chodzi mi o filmy, ale o samo uczestniczenie w seansach, o przebywanie w tym samym pomieszczeniu co działający projektor. Czy pan to rozumie?

      – Przyzna pani, że to dość dziwne życzenie. – Stefan Kałamajski zamyślił się głęboko. – Nie wiem, pani Michalino, czy zdaje sobie pani sprawę, że te seanse mają pewną właściwość… nie do końca określoną. Niektórzy uczestnicy dziwnie reagują na projekcje. Dlatego nie każdy się na nie nadaje.

      – Doskonale wiem, co się dzieje podczas seansów. Dla mnie mają one ogromne znaczenie sentymentalne. Przywołują wspomnienia kogoś bardzo mi drogiego, kto już niestety nie żyje. Dlatego tak bardzo mi zależy na uczestnictwie. Proszę to dla mnie zrobić, choćby przez pamięć o pańskim stryju. On pozwalał mi przychodzić na te seanse.

      – No tak… – Dyrektor lekko się uśmiechnął. – Trudno odmówić tak ślicznie proszącym oczętom. Zapraszam zatem na najbliższą projekcję. W piątek o szóstej po południu. W moim mieszkaniu, w kamienicy przy ulicy Kantaka. Adres zna już pani dobrze.

      – Oczywiście, panie dyrektorze. Bardzo panu jestem wdzięczna.

*

      Albert Renert, nerwowo pojękując, przechadzał się wzdłuż swojego obszernego gabinetu. Chciał zebrać myśli, ale te uciekały od niego i sprawiały, że popadał w coraz większą panikę. Drzwi otworzyły się po cichu i do środka weszła recepcjonistka Monika.

      – Załatwione. Znajoma przywiozła ze szpitala kroplówkę. Już ją podłączyliśmy do pacjenta. Na razie możemy zrobić tylko tyle. Milczenie lekarki będzie jednak pana sporo kosztowało. No, ale przynajmniej pacjent nie umrze nam z odwodnienia. Przydałyby się jeszcze materace antyodleżynowe.

      – Dobrze, załatw je – westchnął ciężko Renert. – Ale co dalej? Przesadziłem, droga Moniczko. Za bardzo pozwoliłem mu odjechać z tą jego obsesją utraconej miłości. Ostrzegałem, że wczesne СКАЧАТЬ