Название: Poznań Fantastyczny. MIEJSKA PARALAKSA
Автор: Praca zbiorowa
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Зарубежная фантастика
isbn: 978-83-7768-128-2
isbn:
Sławomir Stawny, rocznik 1974, od zawsze związany z Poznaniem i słowem drukowanym – najpierw jako dziennikarz „Głosu Wielkopolskiego”, później pracownik wydawnictwa uczelnianego i zakładu graficznego. Laureat konkursów: poetyckiego „Ikarowe strofy” (1996 r.) oraz dziennikarskiego „Mój sen o Europie. Zostaję czy wyjeżdżam?” (2004 r.). W latach 2002–2004 współpracował z Klubem Literackim przy Centrum Kultury Zamek w Poznaniu. Publikował w czasopismach: „Filantrop naszych czasów”, „Protokół kulturalny” oraz „Arkusz”. Fascynuje się historią Poznania, a w wolnych chwilach szpera w starych gazetach i starodrukach.
„Nowość. Sensacyjny wynalazek teraźniejszości! Żywe fotografie. Między innemi: Wizyta cara w Paryżu bardzo naturalnie przedstawiona.
Co pół godziny od 5 do 10 wieczorem. Wstęp 50 fen. Dzieci 25 fen.
Przy ulicy Bismarcka Nr. 8/9 w tylnej Sali cukierni M. Michalskiego”.
Dziennik Poznański nr 271 z 25 listopada 1896 r.
Właściciel cukierni Michał Michalski zacierał ręce z zadowolenia. Jeszcze nigdy święta Bożego Narodzenia nie były tak dochodowe jak w tym roku. Od miesiąca interes kręcił się znakomicie. I nie chodziło o sprzedaż ciasta czy drogich likierów. Odkąd sprowadził z Francji owo niezwykłe urządzenie do projekcji ruchomych obrazków, zwane kinematografem, liczba klientów w jego sennej cukierni wzrastała lawinowo. To był doskonały pomysł, żeby zainwestować w nowinki techniczne. Świat się zmieniał. Już niedługo ludzkość będzie świętowała nadejście XX wieku, ery silników spalinowych, aeronautyki i właśnie kinematografii. A on, Michał Michalski, jest pierwszym w Poznaniu właścicielem aparatu do wyświetlania ruchomych obrazków. Na projekcje ściągają do niego tłumy ciekawskich mieszkańców miasta. Żeby pomieścić wszystkich chętnych, trzeba było uprzątnąć zaplecze kawiarni i przygotować miejsce pod widownię. Opłacało się, seanse gromadziły bowiem komplety widzów.
W każdy piątek Michalina Bonczyk zaczynała swoje życie od nowa. Budziła się wcześnie rano, szła na przystanek na placu Cyryla Ratajskiego i wsiadała w tramwaj numer 17. Podjeżdżała jeden przystanek i o godzinie siódmej piętnaście była już na mszy w kościele pod wezwaniem Najświętszego Zbawiciela przy ulicy Fredry. Nieraz zastanawiała się, czy to, co się z nią dzieje w piątki po południu, jest zgodne z jakimikolwiek przykazaniami. Z nikim jednak na ten temat nie rozmawiała, bo nie miała ochoty zwierzać się komukolwiek ze swoich doświadczeń. Całe życie przeżyła w samotności i było jej z tym dobrze. Po mszy robiła zakupy w pobliskim markecie i wracała do swego ukochanego mieszkanka w secesyjnej kamienicy przy ulicy Młyńskiej. Szykowała śniadanie, parzyła mieloną kawę i powoli, z namaszczeniem spożywała posiłek. Później sprzątała mieszkanie, pielęgnowała rośliny i odpoczywała w głębokim fotelu. W samo południe włączała radio, żeby wysłuchać wiadomości. Świat kroczył do przodu, a ona zatrzymała się w tym jednym, najważniejszym dla niej momencie. To był jej świat, innego nie potrzebowała.
Przed godziną piątą po południu Michalina zaczynała szykować się do wyjścia. Na szóstą miała zamówiony seans projekcyjny w mieszkaniu przy ulicy Kantaka 8. Szła powoli przez miasto, drżąc cała z podniecenia. Znów będzie mogła przeżyć owe wspaniałe chwile, które w rzeczywistości nigdy się jej nie przydarzyły. Ciemnowłosy Stanisław w powstańczym mundurze, z tą jego gęstą czupryną opadającą na prawe oko i wąsko przystrzyżonym wąsikiem, będzie klękał przed nią z bukietem polnych kwiatów i szeptał czułe słowa. Dziś nie popełni tego błędu, jak wtedy, gdy miała dwadzieścia jeden lat. Tak jak w każdy poprzedni piątek, przyjmie jego oświadczyny. Dzięki projekcji będą razem. Przez ten niezwykły wieczór wieść będą szczęśliwe życie małżeńskie.
„Nowatorska metoda zastępowania przykrych wspomnień wspomnieniami pozytywnymi terapią seansów projekcyjnych. Doktor Albert Renert, Poznań, ulica Kantaka 8/9”
Ogłoszenia drobne, internetowe wydanie „Głosu Wielkopolskiego”.
Adrian Przybecki wpatrywał się w ekran komputera. Szukał nadziei dla siebie, odpowiedzi, co ma dalej ze sobą zrobić. Zawód miłosny, jaki przeżył, można było przyrównać do fali tsunami. Jego życie runęło zupełnie w gruzy. Wszystko, co dotychczas udało mu się zdobyć, z czego był tak dumny, wydawało się teraz nic niewarte i bez– użyteczne. Stracił wiarę w siebie i nie umiał się wydobyć z tej ruiny.
Myślał, że ma dobrze zaplanowane, poukładane życie. Studia na Politechnice Poznańskiej ukończone z wyróżnieniem. Od razu propozycja ciekawej pracy w oddziale IT w banku. Niezłe wynagrodzenie i wolne weekendy. Anetę poznał na początku wiosny podczas sobotniego wypadu do klubu w Starym Browarze. Blondynka z pomalowanymi na zielono powiekami i lekko zadartym noskiem. Szybko okazało się, że wiele ich łączy. Nie tylko są rówieśnikami, ale lubią tę samą muzykę, smakuje im ta sama marka piwa i śmieszą ich te same seriale komediowe. Tak zaczęła się ich znajomość.
Najpierw spotkania, co tydzień, później częściej. Po dwóch miesiącach byli już parą, po czterech zamieszkali razem. Adrian wynajmował kawalerkę na Łazarzu przy ulicy Lodowej. Kuchnia, duży pokój i mały balkonik od strony podwórza. Anecie się tam spodobało. Wieczorami po pracy chodzili na Stary Rynek albo na spacer do parku Wilsona. W sobotę rano razem szli na zakupy na Rynek Łazarski, potem rowerami jechali nad Rusałkę albo do Strzeszynka. Aneta wydawała się szczęśliwa, a Adrian nieprzytomnie zakochany. Miało tak już być zawsze.
Przyszła jednak zima. Skończyły się spacery, a Aneta coraz częściej znikała z domu. Tłumaczyła się, że ma spotkania z koleżankami, fitness, wodny aerobik i inne tego typu zajęcia. Któregoś dnia Adrian wrócił po pracy do domu. Szafa z rzeczami Anety była pusta. Na stole leżała kartka: „To już koniec. Żegnaj. Nie próbuj mnie szukać”.
Już po paru tygodniach popołudniowych seansów z ruchomymi obrazkami cukiernik Michał Michalski zauważył pewne dziwne zjawisko. Niektórzy z widzów po skończonym seansie zastygali w bezruchu. W kinematografie kończyła się taśma i przez dłuższą chwilę zamiast obrazu na płótnie ukazywała się duża plama światła. Michalski odniósł wrażenie, że na niektórych ta plama działa jak hipnoza. Trzeba było takiego widza mocno szturchnąć, żeby przywrócić go do rzeczywistości. Niektórzy uważali, że w trakcie takich seansów mają bardzo realistyczne zwidy. Najdrastyczniejszy przypadek zdarzył się zaraz po Nowym Roku. Po jednym z wieczornych seansów zapatrzona w ekran kobieta zaraz po ocknięciu się zaczęła krzyczeć, że ma skurcze porodowe. Michał wysłał natychmiast swego subiekta po pomoc do szpitala miejskiego na ulicę Szkolną. Zanim dotarł doktor z położną, poród się już rozpoczął. Nieszczęsną kobietę przeniesiono do pokojów mieszkalnych państwa Michalskich. Godzinę później na świat przyszła zdrowa dziewczynka. Jak się później dowiedział pan Michał, wdzięczna za opiekę podczas porodu kobieta dała dziewczynce na jego cześć imię Michalina.
– Czy to prawda, że dzięki seansom kinowym jest pan w stanie zmienić wspomnienia? – Adrian kulił się na krześle w gabinecie doktora Alberta Renerta. Miał podkrążone oczy, głos mu się łamał. Obgryzione paznokcie chował w zaciśniętych pięściach.
– Hmm… to stwierdzenie jest mało precyzyjne. – Doktor przybrał mentorski ton. Podrapał СКАЧАТЬ