Dwór pod Czerwonymi Makami. Andrzej F. Paczkowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dwór pod Czerwonymi Makami - Andrzej F. Paczkowski страница 7

Название: Dwór pod Czerwonymi Makami

Автор: Andrzej F. Paczkowski

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Любовно-фантастические романы

Серия:

isbn: 978-83-7859-571-7

isbn:

СКАЧАТЬ kiedy nabijał ją na siebie i coś tam szeptał do ucha. Przez chwilę czas jakby się zatrzymał. Janina patrzyła szeroko otwartymi oczami na tę rozgrywająca się przed jej oczami grzeszną scenę. Ona nigdy tak, nie w ten sposób, nawet by nie pomyślała… Zrobiło jej się ciepło, lica zaróżowiły się i wiedziała, że raczej powinna uciekać, ale nie mogła. Coś jakby wmurowało ją w ziemię. Ten widok… było w nim coś magicznego, coś, co nakazywało jej stać i patrzeć, aczkolwiek wnętrzności prawie się w niej przewracały na wszystkie strony. Poczuła, jak i w niej rośnie podniecenie, jak pierwszy raz po porodzie wilgotnieje i jak tęsknota pomiędzy nogami odzywa się ze zdwojoną siłą. Nagle to ona zapragnęła być na miejscu Olesi. Czemu już tego nie robią? Czy naprawdę nie pozwalała mu się do siebie zbliżać? To przecież było przewidywalne, że prędzej czy później tych dwoje zejdzie się ze sobą. Czasem pragnienie bywało silniejsze od pęt, jakimi ludzie zwykli byli się obwiązywać.

      Zaschło jej w gardle, tak bardzo nagle chciało jej się pić. Piersi stwardniały. Musiała się oprzeć o stojące obok drzewo, inaczej upadłaby. Powinna stąd odejść, uciec, nie pokazywać się im. Ale jeszcze nie był odpowiedni na to czas. Jeszcze patrzyła, musiała widzieć, jak to się skończy.

      Śmiech Olesi coraz bardziej przechodził w jęki. On mocniej i mocniej ściskał jej pośladki i nadziewał na siebie z coraz większą siłą. Im wyżej ją podnosił, tym niżej opadała i głośniejsze pacnięcie niosło się wokół. Za każdym takim odgłosem, jakie wydawały oba dwa zderzające się z sobą ciała, ona jakby kurczyła się w sobie. Nagle Olesia zaczęła wić się i przyspieszenie oddychać, palce wczepiała w jego włosy. Nagle odchyliła głowę do tyłu, włosy rozsypały się jedną falą, dotykając tafli wody i jej krzyk zmieszał się z jego dzikim zawołaniem. Doszli w tym samym momencie. Byli doskonale zgrani, nie ulegało wątpliwości, że nie jest to ich pierwsze spotkanie. Tutaj już wiele się musiało zdarzyć…

      Najgorsze jednak było to, że kiedy on wreszcie zsunął dziewczynę z siebie, kiedy jego nabrzmiały jeszcze członek opadał w dół, z jej wnętrza wylały się jego soki. Na sam ten widok, jakiego nigdy w życiu nie miały prawa widzieć oczy Janiny, stało się coś strasznego: ścisnęła nogi i z cichym jękiem, przywierając do kory drzewa, zalało ją spełnienie. Zjechała wzdłuż pnia i chwilę siedziała na trawie, nie mogąc się opamiętać. To, co się stało, było tak silnym przeżyciem, jakiego już dawno nie dostąpiło jej ciało. Ostatni raz na długo przed urodzeniem Wandusi. Dlaczego zabroniła mu dostępu do siebie?

      Kochankowie ożywili się. Janina spojrzała w ich stronę, ale niewiele ujrzała, więc musiała podciągnąć się i wychylić lekko głowę. On wchodził z nią w głąb stawu, aż wreszcie zanurzyli się oboje. Był to idealny moment na opuszczenie tego miejsca. Dopiero teraz uzmysłowiła sobie, co by było, gdyby ją widzieli. Takie upokorzenie. Wstyd. Nie dla nich oczywiście, ale dla niej. Musiała czym prędzej wrócić do domu, co też zrobiła. Słaniając się na nogach, przedzierała się przez krzewy aż wreszcie pojawił się sad i raz dwa, przemykając pomiędzy drzewami, wpadła do domu. Zamknęła drzwi i przywarła do nich plecami, nagle wybuchając płaczem. Kiedy przyłapała go po raz pierwszy z jedną dziewczyną do pomocy, a potem drugą, dostała histerii. Wymówiła im i obie nie mogły wracać do dworu. Z czasem zatrudnił Olesię. Wierzyła, że taka sytuacja się nie powtórzy. Jaka głupia była. Jaka naiwna. Nagle też dotarła do niej jedna ważna rzecz: nie powie mu o niczym, bo jeżeli już znalazł sobie kochankę, to niech ją ma. Może przestanie pić i nie będzie taki agresywny. Może Olesia jednak nie była złym wyjściem z sytuacji. Ale jakby nie było, bolało ją serce, inaczej nie roniłaby przecież gorzkich łez.

      Płakała jakąś chwilę, zanim uzmysłowiła sobie, że nie jest jedyną osobą płaczącą w tym pokoju. Mała Wanda rozdzierająco zawodziła, domagając się opieki matki. Janina podeszła i wzięła małą na ręce. Dziecko od razu się uspokoiło. W tym samym momencie kobieta uświadomiła sobie, co trzyma w rękach. To dziecko, mała Wanda, nie było zwykłym dzieckiem. Był to dar. Dar od Boga. Dla niej. Aby w spokoju i w zdrowiu mogła przeżyć to życie, aby nie zwariowała i udało jej się być silną, jak na matkę przystało. To dziecko zesłano jej z góry, by się o nie troszczyła i kochała. By przelała na niego całą miłość, ponieważ miłości od męża już nie mogła oczekiwać. Zbyt wiele ich dzieliło. A to, co się zepsuło, już nie nadawało się do naprawienia.

      To od tego momentu Janina jeszcze bardziej zżyła się z dzieckiem. Oddała mu się cała. Świata poza nim nie widziała.

      – Ty mnie nigdy nie zdradzisz – szeptała. – Ty zawsze będziesz ze mną, a ja z tobą. Mama nigdy cię nie opuści.

      Powtarzała jej to niemalże każdego dnia. Aż do szóstego roku życia.

      – Wtedy mnie zdradziła – powiedziała kobieta, gorzko przełykając ślinę.

      – Co się stało?

      Milczała dłuższą chwilę, aż kiedy już straciłem wiarę, że cokolwiek jeszcze powie, odezwała się:

      – Była słaba.

      Nie za bardzo zrozumiałem. Słabość przecież można odbierać na tyle sposobów.

      – Chce pani powiedzieć, że jej zdrada wyszła ze słabości?

      – Dokładnie. – Przytaknęła.

      – Nie rozumiem.

      – Umierając, gardziła sobą, a mnie naznaczyła na całe życie. Kiedy umarła, nie było dla mnie większego strachu na świecie niż słabość.

      – Słabość rozumiana w jakim sensie?

      – Do tego jeszcze dojdziemy…

      Przyglądałem jej się chwilę. Czekałem na kontynuację opowieści.

      – Żyłam właściwie nigdy nie opuszczana przez matkę. Kiedy spotykałyśmy ojca, patrzyłam ciekawie, ale z pewnym strachem, ponieważ wstydziłam się. Małe dzieci tak miewają, że widząc kogoś, z kim nie mają wiele wspólnego, po prostu są onieśmielone. Dopiero z czasem onieśmielenie mija i potrafią się otworzyć. Ja nigdy nie otworzyłam się przed ojcem, ponieważ nasze spotkania bywały zbyt krótkie.

      – Chodź do tatusia. – Antoni wyciągał do małej wielkie ręce, uśmiechając się zachęcająco, nie wiedząc jednak, że jego uśmiech, odkrywający biały mocne zęby, onieśmiela dziecko.

      Mała trzymała się spódnicy matki i po chwili patrzenia w oczy ojca, wyciągała do niej ręce, dopraszając się wzięcia na ręce. Jeżeli matka czasem zwlekała, mała wybuchała płaczem.

      Antoni nie lubił, kiedy mała płakała w jego obecności. Nie z tego powodu, żeby nie lubił płaczących dzieci, ale z tego, że mała płakała wtedy, kiedy on tak bardzo chciał ją przytulić i wziąć na kolana.

      Czuł się wtedy nieswojo. Rosła w nim złość.

      – Uczysz ją nienawiści do mnie! – oskarżył żonę pewnego razu.

      – To nieprawda! – oburzyła się.

      – Ale przyzwyczajasz ją za bardzo do siebie, to musisz przyznać.

      – To zupełnie naturalne! Jestem przecież matką! Do kogo, jak nie do mnie, miałaby być przywiązana?

      – Może do ojca? СКАЧАТЬ