– Nie boi się pani wpuszczać obcego do domu?
– Pana nie. Dobrze panu patrzy z oczu.
Więc z siatką tego, co udało mi się pozbierać z chodnika, już miałem wejść do środka, kiedy zatrzymałem się i powiedziałem, aby zaczekała chwilę. Pobiegłem w dół i pospiesznie wszedłem do najbliższego sklepu. Tam zakupiłem mleko i znowu stanąłem przed jej drzwiami.
– Kupił pan mleko. – Jej twarz rozjaśniła się i nagle jakby w pokoju rozbłysło światło. Kim jesteś? Pytałem się w duchu. Czułem każdą cząstką ciała, że ta osoba nie jest zwykłym człowiekiem. Za powłoką jej ubrania i ciała skrywała się dusza, przyciągająca mnie jak magnes. Emanowała z niej siła i skryta energia. Nie potrafiłem oderwać oczu.
Poproszony usiadłem do stołu, tam, gdzie siedziałem dzisiaj, czytając jej ostatni list, który napisała do Boga w wieku sześciu lat. To był dzień Wielkiej Straty. Tego dnia odeszła jej matka i jej śmierć na zawsze wyryła w dziecięcej duszy piętno.
– Nie jest dobrze, kiedy matka umiera i opuszcza dziecko – powiedziała mi kiedyś, zanim jeszcze pokazała mi list.
– Nie jest też dobrze w tak młodym wieku spotykać się twarzą w twarz ze śmiercią. Bo ja ją wtedy widziałam. Przyszła, stanęła matce nad głową i patrzyła na mnie pustymi oczodołami. Zabrała jej duszę, wessała w siebie bez żadnego skrępowania. Potem odwróciła się i odeszła przez otwarte okno. Zabrała mi matkę.
Nie wiedziałem, o czym mówiła, moja matka nadal jeszcze żyła i, przyznać muszę, nie łączyły nas silne więzi. Może dlatego, że przez wiele lat nie zajmowała się mną, robił to wyłącznie ojciec.
– Żadna matka nie powinna umierać i pozostawiać na pastwę losu wydany na świat owoc. Taki plon nigdy nie może wyrosnąć zdrowo. Zawsze będzie się giął w jakąś stronę, będzie uszkodzony. Jak kulawy, który nigdy nie będzie chodził normalnie.
Tamtego pierwszego dnia wypiłem kawę, podczas której wymieniliśmy ledwie parę zdań. Przy wyjściu powiedziała:
– Proszę mnie jeszcze kiedyś odwiedzić.
Skinąłem jej głową na pożegnanie i zbiegłem schodami w dół.
Spotykaliśmy się raz w tygodniu. Z czasem moje odwiedziny zdarzały się częściej, aż wreszcie staliśmy się dobrymi przyjaciółmi. Minął rok od tamtego momentu, kiedy do ręki dostałem list datowany na dzień szesnastego listopada 1926 roku. Miała wtedy sześć lat i przeżywała pierwszą życiową tragedię, która na zawsze zmieniła jej życie. Po raz pierwszy spotkała się ze Śmiercią. Z okrutną i niezłomną, ponieważ zebrane przez nią żniwo było wielkie: odebrano jej najcenniejszą rzecz, jaką posiada dziecko – rodzicielką.
Opowiedziała mi całą historię, a ja nie mogłem z początku uwierzyć. Bo jak tu wierzyć w to wszystko, co usłyszałem? I choć z początku powątpiewałem, wiedziałem, że kobieta mówi prawdę. Nie była typem człowieka lubiącego zmyślać. Jej umysł był równie czysty i przejrzysty jak woda nalana do szklanki. Ona zawsze mówiła prawdę i nigdy nie ukrywała niczego. Tak została wychowana.
W wieku dwudziestu dziewięciu lat wydałem pierwszą książkę i od wielu miesięcy nosiłem w sobie dziwną pustkę. Nie wiedziałem, o czym pisać. Do momentu spotkania się z nią. To ona przebudziła we mnie uśpione potrzeby, o których myślałem, że zasnęły już na zawsze. Potrzeby przelewania na papier odczuć i myśli. I tutaj następuje jej historia, a ja, tak samo jak wy, od tej chwili będę wyłącznie obserwatorem.
To historia Wielkiej Straty i Wielkiej Miłości. To historia Zła i Zdrady i tylko od was zależy, co z nią zrobicie i jak ją przyjmiecie.
Pierwszy list do Boga
„Kochany Panie Boże. Proszę Cię na kolanach, nie zabieraj mi mojej mamy. Mój tata siedzi w zamkniętym pokoju już od wielu dni, schował się tam po ostatniej wizycie lekarza. W nocy słyszę jego płacz, który budzi mnie i nie pozwala mi spać. W drugim pokoju jęczy matka i prosi Ciebie, Boże, o zmiłowanie. Dom jest cichy i pogrążony w mroku. Tak bardzo się boję. I ja, Panie Boże, płaczę często w poduszkę, aby nikt nie słyszał. Proszę Cię, nie zabieraj mi mamy.”
Wanda z Różewskich
Urodziła się w tysiąc dziewięćset dwudziestym roku. Pisał się dzień trzeciego stycznia. Dokładnie tego samego dnia rozpoczęła się akcja zaczepna grupy wojsk generała Edwarda Rydza-Śmigłego przeciwko bolszewikom na Dyneburg.
Była to sroga zima, temperatura spadła tak nisko, że ludzie bali się wychodzić z domów. Matka dopiero co narodzonej Wandy powiła ją wieczorem, kiedy już nie można było odróżnić nocy od dnia, w łóżku, w którym również ona przyszła na świat.
Mała Wanda od samego urodzenia była cichym i spokojnym dzieckiem i tak już miało pozostać przez całe życie. Rodzina, zamknięta w pięknym dworze, stojącym już w tym miejscu od roku 1720, kiedy to pierwszy Różewski, podczaszy krakowski, wybudował go jeszcze za czasów Stanisława I Leszczyńskiego, świętowała narodziny przez cały następny dzień i długą noc.
Jednak aby dopowiedzieć historię Wandy, musimy przenieść się do samego Początku.
Krótka historia rodziny
Tego samego roku, kiedy powstał dwór, Fryderyk Różewski, bliski przyjaciel Stanisława Poniatowskiego, był jednym z gości na jego ślubie czternastego sierpnia tysiąc siedemset dwudziestego roku, z Konstancją z Czartoryskich. Ich przyjaźń trwała długie lata i przetrwać miała do końca.
– Więc już jesteś mężem i przyszłym ojcem dzieci – powiedział Fryderyk do Poniatowskiego, kiedy stali w niewielkim oddaleniu od zebranych gości.
– Tak. Jak wiemy oboje, moja żona idealnie nadaje się do rodzenia dzieci – odpowiedział na to Poniatowski, mrugając do przyjaciela. Oboje roześmiali się, czując ze sobą powiązanie i porozumienie, dzięki któremu nie musieli mówić pewnych rzeczy wprost.
– Konstancja będzie dobrą żoną – zauważył Fryderyk.
– Biorąc pod uwagę jej gwałtowność. – Zastanowił się na chwilę Poniatowski – będę się z nią musiał nieźle natrudzić.
Konstancja była od małżonka o dwadzieścia lat młodsza i wyszła za niego tylko i wyłącznie ze względów czysto politycznych. Dzięki temu ród Czartoryskich związał się z dworem saskim, na którym Poniatowski zdobywał coraz większe względy. Nie było między nimi miłości, ale przyglądała mu się ciekawie i często ją na tym przyłapywał. W chwili jednak, kiedy rozmawiał z przyjacielem, łajała jednego z usługujących do stołu.
Z wyrazu jej twarzy, sposobu noszenia się i patrzenia, można było wnioskować, że Konstancja jest kobietą z natury ambitną, wyniosłą i gwałtowną. Nie była też lubiana, dlatego jeśli otaczała się kołem przyjaciół, właściwie były to osoby udające i nie dopuszczające jej do swoich tajemnic i sekretów. Pomimo ciężkiego charakteru jednak należała do osób inteligentnych, energicznych i stanowczych.
– Mało co uchodzi jej bacznemu wzroku. – Nadal sondował ją Fryderyk.
СКАЧАТЬ