Название: Nigdy nie mówię nigdy
Автор: Marta W. Staniszewska
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Эротика, Секс
isbn: 978-83-8119-289-7
isbn:
Nie umiałam powstrzymać cichego chichotu, a Henry uśmiechnął się szerzej.
– No więc? – drążył, niewzruszony moją wcześniejszą odpowiedzią.
– Jeszcze dwie minuty temu nie byłam tu sama – przypomniałam mu, unosząc znacząco brew.
– Shepard nie był dla ciebie. Mówię o mężczyźnie, a nie cipie – sprecyzował dosadnie.
– Nie potrzebuję mężczyzny, żeby dobrze bawić się w klubie.
– A ten frajer? – spytał. – To znaczy, ten przyjemniaczek Nate? – poprawił się. – Co on tu robił z tobą?
– Poznaliśmy się jakiś miesiąc temu. Czasem się widywaliśmy – odparłam zgodnie z prawdą. – Myślałam, że jest wolny. Gdybym wiedziała, co wiem teraz, nawet bym na niego nie spojrzała.
– Szukasz bogatego męża? – zapytał z pełną powagą.
– Co to za pytanie? – zdziwiłam się.
– Takie jak twoje o to, czy jestem gejem – stwierdził. – À propos, mam nadzieję, że już nie masz wątpliwości.
– Sędziowie wciąż ferują – skłamałam i siorbnęłam swojego manhattana, ukrywając za nim rozbawienie.
– Wiesz, że masz niewyparzony język… – stwierdził.
– Wiem.
– Wciąż nie odpowiedziałaś na moje pytanie, gdzie jest pan Ryder.
Zaśmiałam się na to określenie.
– W moim życiu nie ma żadnego stałego pana Rydera – odpowiedziałam spokojnie, zakładając nogę na nogę. – Jest mi dobrze samej. Mężczyzna przydaje się tylko, gdy mam ochotę na seks. Poza tym jest mi totalnie zbędny.
– Gdyby nie fakt, że nie wierzę w żadne twoje słowo, czułbym się urażony – mruknął i podniósł się z miejsca. – Dziś drinki na mój koszt. Lucy wszystkiego dopilnuje. – Lucy przytaknęła posłusznie. – Bawcie się dobrze.
– Puścił do mnie oczko i odszedł.
Odszedł! Narobił zamieszania, w klubie i mojej głowie, powalił mojego ekskochanka na ziemię, kazał go wynieść i odszedł! I w tej właśnie chwili dotarło do mnie nazwisko, jakim nazwał go Nate. Morrison! To był jego klub? Nim ocknęłam się z szoku, jego już nie było. Tego wieczoru każdy mężczyzna wydawał mi się jakby mniej atrakcyjny. Zwaliłam to na karb braku Nathana i jego sześciopaku, ale to nie tego, tak naprawdę, mi brakowało. Wypiłam jeszcze dwa manhattany, przeprosiłam Meg i Lucy, i zamówiłam taksówkę do domu.
Rozdział 5
W sobotę obudziłam się wcześniej niż zwykle. Nie mogłam spać, co rusz budzona jakimiś dziwnymi nocnymi marami. Oczy otworzyły mi się pozornie w naturalnym rytmie ciała, tuż przed siódmą rano, ale czułam się jakby przejechał po mnie walec, tylko po to, aby potem walcowy zeskrobał mnie z asfaltu i napuścił na moje ścierwo sforę wilków, które pogryzły mnie, przeżuły i wypluły z niesmakiem. Nie wiem, czy da się to jakoś jeszcze lepiej i bardziej obrazowo opisać, ale właśnie tak się czułam.
Cały dzień przeleżałam w łóżku, nie mogąc zebrać myśli. Pochłonęłam kilka serii „Przyjaciół” , a telefon odbierałam jedynie pomiędzy odcinkami. Zwykle zajęłabym się pracą, projektem, szukaniem inspiracji lub choćby joggingiem, ale nie dziś. Chyba każdy z nas ma takie dni i nie można mieć po nich wyrzutów sumienia. To dni na reset ciała i umysłu.
Tak więc leżałam i wgapiałam się w laptop. Pierwsza zadzwoniła Megan, żeby zdać mi relację z dalszej części spotkania z Lucy. Wysłuchałam cierpliwie jej zachwytów nad doskonałością przyszłej pani Hayes i po dwudziestu minutach pożegnałam się, ze złością stwierdzając, że przegapiłam ulubiony moment, gdy Ross wyznaje Rachel, że ją kocha. Uwielbiałam Meg, była moją najlepszą przyjaciółką, ale nie mogłam słuchać jej szczebiotu, gdy wpadała po uszy w związek i zaczynała się zakochiwać, a chyba właśnie ten proces odbywał się w jej mózgu.
Około południa odebrałam telefon od Nathana. Normalnie jedynie spojrzałabym na ekran i rozpoznawszy jego numer, parsknęłabym z ironią, ale przyłapał mnie, gdy drzemałam gdzieś w okolicy dnia ślubu Moniki i Chandlera, i wybudzona ze snu nie wyczułam zbliżającego się zagrożenia. Nathan przepraszał mnie, błagał i płaszczył się jak zbity kundel. Zaspanym głosem powiedziałam mu, że teraz to nie jest dobry moment na tego typu rozmowę, i że do niego zadzwonię, jak poukładam sobie wszystkie sprawy…
Kłamstwo to moje drugie imię – pomyślałam. Samantha Kłamczucha Ryder. Nie miałam zamiaru ani do niego zadzwonić, ani tłumaczyć mu się z tego, co wczoraj zaszło. Sama ledwo to rozumiałam.
Zarzekał się, że Mandy nic dla niego nie znaczy, i że jest z nią tylko dlatego, że mają wspólnie dziecko, że liczę się tylko ja i nikt więcej, że zostawi ją dla mnie i będziemy razem szczęśliwi, że nigdy więcej mnie nie okłamie… Od słuchania tych bzdur zrobiło mi się niedobrze.
Ja już wykreśliłam go ze swojego życia i wybaczyłam mu jego błędy. Przyszła pora, żeby i on je sobie wybaczył… Spławiłam go i rozłączyłam się, nie czekając, aż znów wyzna mi, jak to ze mną było mu cudownie i niepowtarzalnie, i jak bardzo uświadomiłam mu swoim wczorajszym zachowaniem, że mnie kocha… Ciekawe jak mocną poczułby miłość, gdybym na jego oczach przeleciała Morrisona w jego klubie… Rozdwojenie jaźni Nathana przybierało dziwny kierunek.
W telewizorze tym razem Joe wyznał Rachel miłość. Dlaczego w tym chorym świecie wszyscy muszą wyznawać sobie miłość lub brać ślub, albo rodzić dzieci i żyć długo i szczęśliwie? Czy nie można być szczęśliwym samemu? Spełniać się i realizować, zamiast szukać na siłę męża lub żony? Cieszyć się wolnością bez zbędnych osób, które prędzej czy później odejdą w siną dal swojego dalszego życia?
Wieczorem tuż pod koniec dziesiątej serii serialu na ekranie telefonu wyświetliło mi się codzienne przypomnienie o tym, żeby zadzwonić do Charliego. Porozmawialiśmy dosłownie kilka minut, ponieważ spieszył się na wieczorną mszę za mamę i właśnie wychodził z domu. Zaproponował, żebym mu towarzyszyła, ale grzecznie odmówiłam, a on nie naciskał. Po całodziennym maratonie z „Przyjaciółmi” byłam tak rozleniwiona i zaspana, że jedyne o czym marzyłam to kolejna dawka snu. Poza tym nie miałam siły jechać ponad trzydzieści mil za miasto, tylko po to, ażeby wysłuchać, jak to pastor Johnson nakaże mi modlić się za moich bliskich, w intencji wejścia ich duszy do nieba. Nawet jeśli Bóg istniał, w co szczerze wątpiłam, z pewnością ja byłam ostatnią, od której chciałby usłyszeć rekomendację dla kogokolwiek w jakiejkolwiek sprawie…
Niedzielnym porankiem obudził mnie dźwięk domofonu. Z przerażeniem stwierdziłam, że na zegarze kuchennym dochodzi jedenasta i przespałam ciurkiem dwanaście godzin. Zebrałam się z łóżka i poczłapałam do drzwi.
– Dzień dobry, pani Ryder – usłyszałam w głośniku głos młodszego Chabbingtona. Syn СКАЧАТЬ