Jeszcze jeden dzień w raju. Aleksander Sowa
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Jeszcze jeden dzień w raju - Aleksander Sowa страница 6

Название: Jeszcze jeden dzień w raju

Автор: Aleksander Sowa

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Остросюжетные любовные романы

Серия:

isbn: 978-83-272-4139-9

isbn:

СКАЧАТЬ że to on miał tak na imię jak ja.

      Tak, teraz poczuła, że denerwuje ją jego zarozumialstwo.

      – A Ty, Droga Nieznajoma Wirtualna Rozmówczyni – jak masz na imię? – zadał dzisiaj pierwsze pytanie.

      Niemal zatkało ją formą i treścią. Zapomniała o tym. Zapomniała całkowicie. Boże, jak mogła? Przecież każde dziecko wie, że jeśli poznaje się kogoś nowego, trzeba się przedstawić. Nie zrobiła tego. Co za wstyd!

      – Moje jest chyba trochę mniej popularne – odparła. – Mam na imię Beata.

      – W takim razie bardzo mi miło, Beatko. Masz bardzo ładne imię. Pięknie brzmi. Jest takie… dźwięczne. Spróbuj je wypowiedzieć głośno.

      Zrobiła, jak prosił, ale nie wydało się jej inne niż zwykle.

      – I co, poczułaś to? Słyszałaś? Jest takie ciepłe. Takie kobiece i pachnące. Przepełnione pozytywną energią i wibracjami strun głosowych jak szepty kochanków w czasie miłości.

      Co to za gość! – myślała. Zrobiło się jej gorąco. Nie dość, że jest zarozumiały do szpiku kości, to na dodatek od razu opowiada jej „takie” rzeczy. Nie żeby to nie było miłe, ale to chyba zbyt… hm… – przez moment nie mogła znaleźć odpowiedniego słowa – …zbyt obcesowe, bezceremonialne. Rozdrażnił ją. Zaczęła pisać:

      – Brunonie, to zbyt zuchwały komplement.

      Ale już nadeszła kolejna wiadomość:

      – Droga Beatko, naprawdę kierujesz się uczuciem?

      Jeszcze bardziej rozdrażniona odpisała niezgodnie z prawdą:

      – Dlaczego „naprawdę”? I niby dlaczego uczuciem?

      – Ponieważ Beatka to kobieta, którą wypełnia światło, jasnowłosa, która kieruje się w życiu sercem, dokonując wyborów. Biorąc pod uwagę łacińskie pochodzenie, jest to żeński odpowiednik Beatus, oznaczający „błogosławiona”.

      – Zaskoczyłeś mnie.

      – Czym?

      – Właśnie tym.

      – No więc? Jesteś błogosławiona bądź w stanie błogosławionym?

      – Powiem Ci kiedy indziej, dobrze? – Nie wiedziała, co odpowiedzieć, więc postanowiła grać na zwłokę.

      – Dobrze. Ale pod jednym warunkiem…

      – Tak?

      – Opowiem Ci coś jeszcze o Twoim imieniu, chcesz?

      – Chcę…

      – Jeśli zdrobnić „Beata”, będziemy mieli „Beatkę”, makaronizując: Beti, z angielskiego: Bee, czyli Pszczółkę albo… hm… Tytkę… i… Atkę.

      – Jesteś normalny?

      – W jakim sensie?

      – W takim, że jak idziesz ulicą, to ludzie zwracają na Ciebie uwagę?

      – Tylko piękne kobiety.

      – Czyli uważasz się za normalnego?

      – Mniej więcej… Ze wskazaniem na „mniej”.

      – Aha, to dobrze. Jak na mój gust to nie całkiem jesteś normalny.

      – Why?

      Co to ma znaczyć? – pomyślała. „Why”! Przecież to angielski! Ale fakt, jest krócej, więc to ma sens. Uśmiechnęła się do monitora.

      – Przecież zwykli ludzie nie wiedzą takich rzeczy.

      – A kto powiedział, że jesteśmy zwykłymi ludźmi?

      No tak. Miał trochę racji. Przecież każdy jest inny.

      – Nie odpowiedziałaś. – Znów przyszła wiadomość.

      – Tak?

      – Tak.

      Przesunęła archiwum wiadomości do góry, próbując odszukać pytanie, tymczasem już pisał:

      – Stwierdziłaś, jakobym był nienormalny. Pytam dlaczego.

      – Aha… No bo ludzie zazwyczaj nie wiedzą takich rzeczy.

      – Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz…

      Postanowiła zmienić temat. Czuła się nieswojo. Był pewny siebie, ale jednocześnie w bardzo subtelny i delikatny sposób, tak jakby znał swoją wartość i niczego się nie bał.

      – Ale innych sławnych mężczyzn noszących Twoje imię chyba nie ma już tak wielu.

      – Przede wszystkim Giordano Bruno – pisał – chociaż on akurat miał tak na nazwisko, więc nie wiadomo, czy się liczy. Ale jest też Bruno z Kolonii, święty. Bruno Bonifacy z Kwerfurtu, też święty. Bruno Jasieński, poeta. Bruno Kiciński, dziennikarz. Chyba wystarczy? – pisał z zadziwiającą szybkością.

      – Masz rację, Brunonku. Chyba tak. Zadziwiasz mnie…

      – Z Kicińskim czy z Jasińskim?

      – Z Bonifacym z Kwerfurtu.

      – Aha :-)

      Prawdę mówiąc, zaimponował jej błyskotliwością. Sypał nazwiskami, jakby znał tych ludzi i wiedział wszystko.

      – Dobry jesteś.

      – Daj spokój – odpowiedział, a jej nagle zrobiło się słodko.

      Znała to uczucie. Czasem ogarniało ją, kiedy widziała dzieciątko w wózku, albo w czasie spaceru z tatą w parku. To jedno zdanie rozmiękczyło jej nastawienie. Nie był już zarozumiały, ale poczuła, że to, co pisze, jest jego naturalną odpowiedzią.

      – A co oznacza to imię? – zapytała.

      – Jest pochodzenia germańskiego.

      Znów zaczął sypać z rękawa informacje, o których w życiu nie słyszała, a na pewno nie byłaby w stanie ich zapamiętać, choć może powinna.

      – Wywodzi się od słowa „brün” oznaczającego niedźwiedzia. Forma „Brunon” powstała pod wpływem łacińskim. W Polsce imię Bruno zanotowano już w XIII wieku. Myślisz, że jest trafne?

      Niech go szlag! Skąd on wie takie rzeczy? Była teraz zszokowana. Co za mądrala! Postanowiła, że nie będzie grać głupiej gęsi i też coś napisze!

      – Nie wiem… Nigdy Cię nie widziałam. Nic o Tobie nie wiem. Nawet ile masz lat i jak wyglądasz, Mój Drogi. A masz tyle włosów co niedźwiedź?

      – Troszkę mniej.

      Nim СКАЧАТЬ