Jeszcze jeden dzień w raju. Aleksander Sowa
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Jeszcze jeden dzień w raju - Aleksander Sowa страница 4

Название: Jeszcze jeden dzień w raju

Автор: Aleksander Sowa

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Остросюжетные любовные романы

Серия:

isbn: 978-83-272-4139-9

isbn:

СКАЧАТЬ i zaraz potem sobie pójdzie. Chyba to jednak dobrze – pomyślała. W końcu, kiedy chcę, mogę wyjść do sklepu czy gdziekolwiek indziej.

      Nagle z zamyślenia obudził ją dźwięk komunikatora, sygnalizujący, że ktoś z listy kontaktów włączył komputer. Pokręcone jasne kosmyki włosów opadły jej na usta, odsunęła je za ucho i postanowiła sprawdzić, kto jest dostępny. W tej samej chwili odezwał się dzwonek biurowego telefonu.

      – Travelsun, słucham.

      – Dzień dobry, dzwonię w sprawie wyjazdu – zabrzmiał głos w słuchawce.

      Ach, więc to jakiś klient – pomyślała. Kilka minut później skończyła i przez głowę przeszła jej myśl, jacy ludzie są dziwni. Czasem pytają o tak oczywiste sprawy, jakby chcieli zapytać:

      – Proszę panią, czy jutro wstanie słońce?

      – Myślę, że tak – odpowiadała zawsze uprzejma, z uśmiechem w głosie i brakiem na twarzy. – My jako Travelsun zrobimy wszystko, co w naszej kompetencji, aby wstało. Mogę zapewnić, że wstanie.

      – A czy będzie również w powietrzu dużo powietrza?

      W czasie takich rozmów starała się zawsze zgadnąć następne pytanie.

      – Tak, będzie czym oddychać, a jeśli nie będzie przez kilka dni, to troszkę będzie trzeba poczekać, ale potem znów będzie można oddychać normalnie, proszę pana.

      Odkładając słuchawkę, uśmiechnęła się do absurdalnych myśli. W istocie dzwoniący pytali o warunki wypoczynku, wycieczki fakultatywne oraz ceny i nie byłoby w tym nic złego, gdyby zawsze nie pytali o to samo. Mocno ją to na początku drażniło, ale teraz, kiedy przywykła, te pytania już tylko ją nudziły.

      Poczuła, że pęcherz zaczyna ją uciskać i za kilka godzin będzie wiedziała, gdzie natura umieściła w jej podbrzuszu jajniki. Tak, już przed tym telefonem miałam iść do łazienki. To przez ten kalendarz zapomniałam – pomyślała, szukając wzrokiem wśród rozrzuconych na biurku papierów klucza do toalety. Kiedy wróciła, zaniepokoiła ją cisza. Pamiętała, że gdy wychodziła, grało radio.

      – Coś znów się w nim przestawiło.

      Pokręciła, szukając stacji. Szybko ją znalazła.

      – Do 22 stopni, noc pogodna, nad ranem… – mówił głęboki jak Bajkał głos radiowca.

      – Cwany jesteś, bo możesz podawać przyjemne wiadomości ludziom stęsknionym po zimie ciepła i słońca – odparła do radiowca, zdziwiwszy się zarazem, że mówi do siebie.

      Zaraz skończy, pogoda to zawsze ostatni punkt programu wszystkich wiadomości – myślała. Nie lubiła wiadomości. Zbyt dużo w nich polityki.

      Może by tak pójść dziś na naleśniki albo pierogi? Nie wiem, czy się jeszcze opłaca – myślała, spoglądając na zegar. Zaraz będzie trzecia, a jak wyjdę wcześniej, będę w domu dziesięć po piątej. A, miałam sprawdzić, kto jest dostępny – przypomniała sobie. Przesunęła kursor na żółte słoneczko Gadu-Gadu w prawym dolnym rogu ekranu. „Arkadiusz jest dostępny”.

      Dawno się nie widzieliśmy – pomyślała o koledze. A tam, i tak nie mam nic do roboty. Może pogada ze mną chwilkę.

      Spotkała go w NL. Już przywykła, że nie mówi się i pisze „Holandia”, ale po prostu „NL”. To skrzywienie zawodowe, które swoje źródło ma właśnie w kontaktach na Gadu-Gadu. A teraz też jest już tylko GG.

      W NL była w zeszłym roku. Po tygodniu nauki od rana do wieczora z wyjątkiem niedziel miała dosyć. Chciała wracać. Tego sobotniego wieczoru jej holenderska wredna kierowniczka wyżyła się na niej za to, że nie była grubą, brzydką, piegowatą, zgorzkniałą starą panną jak ona. Rozpłakała się.

      Wracając z płaczem do mieszkania, w którym wegetowała z innymi dziewczętami, zobaczyła znajomy kształt. Dziewięcioosobowy opel vivaro w kolorze maków stał kołami jednej osi na chodniku. Przyjechała tutaj tym samochodem. Poczuła impuls i wbiegła do domku, gdzie spali kierowcy. Zaczęła pukać. Łzy ciekły jej po policzkach. Otworzył wysoki blondyn w slipkach, przecierając oczy z zaspania, z otwartymi ze zdumienia ustami.

      – Zabierz mnie stąd!

      – Co?

      – Zabierz mnie stąd, słyszysz? – krzyknęła i wybuchła płaczem ze zdwojoną siłą.

      – Chodź.

      Chłopak, chyba nadal nie rozumiejąc, rozłożył ręce, chwycił ją za ramiona i przytulił. Kiedy się uspokoiła i przecierała mokre od łez oczy, dodał:

      – Jutro o dwudziestej wracam. Jak chcesz, to cię zabiorę.

      Chciała. Bardzo chciała. Zabrał ją i tak się poznali. To był Arek. Wracając, całą drogę z nim przegadała, śmiejąc się, żartując i rozmawiając o rzeczach błahych i najważniejszych. Oczywiście o premii musiała zapomnieć. Choć wykręcała się problemami rodzinnymi, to i tak straciła pracę.

      Od tamtej chwili spotykali się często. Zapraszał ją do kina i na kolacje. Był miły i wesoły, ale wkrótce się okazało, że chce, jak niemal każdy, czegoś więcej, a ona – no cóż… Nie zrobiło to na niej najmniejszego wrażenia. Świadoma swojej urody przyzwyczaiła się do ciągłych propozycji ze strony mężczyzn i traktowania jej tak, jakby jedyne, co miała do zaoferowania światu, to jej ciało. Owszem, podobało się jej to i łechtało kobiecą naturę, tyle że dawno do tego przywykła i zaloty nie robiły na niej żadnego wrażenia.

      Arek był jednym z nich. Typowy facet, których spotykała dziesiątki, jeśli nie setki. Miły koleś.

      – Co tam u ciebie, Areczku? – Wystukała na klawiaturze smukłymi palcami. – Dawno się nie widzieliśmy, prawda? – wysłała.

      Patrzyła w kwadratowe pomarańczowe okienko na ekranie i czekała. Czasem jej odpowiadał. Tyle że bardzo rzadko. Zwykle pisał bardzo wolno i z okropnymi błędami. Był właścicielem tej firmy, która ich wtedy wiozła. Kiedy wróciła, Travelsun tworzył filię w jej mieście. Z racji swojej pracy Arek miał „szerokie i rozległe kontakty wśród wszystkich szefów”, więc „załatwił” jej pracę, powodowany z pewnością czymś więcej niż tylko chęcią pomocy koleżance. Teraz nie odpowiadał na wirtualną zaczepkę.

      – Puk, puk… – wystukała.

      Cisza. Spojrzała za monitor na karton z sokiem. Obeszła biurko i nalała soku do szklanki z ciętego szkła. Dziś Arek chyba znów nie ma czasu odpowiadać, jak zwykle zresztą – pomyślała, czekając na odpowiedź.

      Postanowiła podlać kwiaty. Kiedy wlewała wodę w pierwszą doniczkę, usłyszała cichy dźwięk komunikatora. Aha, a więc odpowiedział – uśmiechnęła się do swoich myśli. Nie widziała jeszcze treści wiadomości i tę chwilę lubiła najbardziej. Pociągnęła łyk pysznego soku i wróciła przed monitor. W radiu cichutko zaczynał się jakiś egzotyczny utwór rockowy. Jej wilgotne usta miały teraz słodki smak. Kliknęła na żółtą chmurkę z napisem „Arkadiusz przesyła wiadomość”.

      – Mam na imię Bruno. – Wyświetliło СКАЧАТЬ