Faraon wampirów. Bolesław Prus
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Faraon wampirów - Bolesław Prus страница 5

Название: Faraon wampirów

Автор: Bolesław Prus

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-7773-064-5

isbn:

СКАЧАТЬ odcięci – rzekł Herhor.

      – Jak…? Przez kogo?!

      – Przez trzy pułki Nitagera, które wyszły z pustyni.

      – Więc tam stoi nieprzyjaciel?

      – Stoi sam niezwyciężony Nitager…

      Zdawało się, że w tej chwili następca tronu oszalał. Skrzywiły mu się usta, oczy wyszły z orbit. Wydobył miecz i pobiegłszy do Greków, krzyknął chrapliwym głosem:

      – Za mną na tych, którzy nam zastąpili drogę!

      – Żyj wiecznie, Ramzesie! – zawołał Patrokles, również dobywając miecza. – Naprzód, potomkowie Achillesa…! – zwrócił się do swoich żołnierzy. – Pokażmy egipskim krowiarzom, że nas zatrzymywać nie wolno!

      Trąbki zagrały do ataku. Cztery krótkie, ale wyprostowane szeregi poszły naprzód, wzbił się tuman pyłu i krzyk na cześć Ramzesa.

      W parę minut Grecy znaleźli się wobec wielokrotnie liczniejszych sił egipskich i zawahali się.

      – Naprzód…! – wołał następca, biegnąc z mieczem w ręku.

      Grecy zniżyli włócznie. W szeregach przeciwnych przeleciał szmer i również zniżyły się włócznie.

      – Kto wy jesteście, szaleńcy…? – odezwał się donośny głos ze strony Nitagera.

      – Następca tronu! – odpowiedział Patrokles.

      Chwila ciszy.

      – Rozstąpić się! – rozkazał ten sam głos co pierwej.

      Pułki armii wschodniej z wolna otworzyły się jak ciężkie podwójne wrota. Grecki oddział przeszedł.

      Wówczas do następcy tronu zbliżył się siwy wojownik w złocistym hełmie i zbroi i nisko się skłoniwszy, rzekł:

      – Zwyciężyłeś, erpatre. Tylko wielki wódz w ten sposób wydobywa się z kłopotu. Pokazałeś lwie pazury, jak przystało na dziecię faraonów.

      – Ty jesteś Nitager, najwaleczniejszy z walecznych! – zawołał zdyszany książę, opuszczając miecz. – Pozdrawiam cię wielki wodzu!

      Manewry uznano za skończone. Następca tronu w towarzystwie ministra i wodzów pojechał do wojsk pod Pi-Bailos, przywitał weteranów Nitagera i pożegnał swoje pułki, rozkazując im iść na wschód. Sam ze swoim orszakiem ruszył z powrotem do Memfis.

      Naprzeciw wąwozu, do którego z rana wjechały machiny wojenne, o kilkanaście kroków za drogą rosło stare drzewo tamaryndowe. W tym miejscu zatrzymała się straż poprzedzająca książęcą świtę.

      Na wątłym drzewie wisiał nagi człowiek.

      – Cóż to znaczy?! – zawołał wzruszony następca.

      Adiutanci pobiegli do drzewa i przekonali się, że wisielcem jest ów stary chłop, któremu wojsko zasypało kanał. Ciało wisielca wciąż się poruszało, ale nie była to końcówka agonii, lecz coś o wiele bardziej złowrogiego. Każda część jego ciała wykonywała niezborne ruchy, jakby żyła swym własnym życiem. Język poruszał się w ustach niczym wąż, a ślepe oczy mrugały.

      – Cóż to jest? – zdumiał się Ramzes, podchodząc bliżej. – Od kiedy to zwykli samobójcy ożywają?

      Przez żołnierzy przecisnął się wzburzony Pentuer, bezceremonialnie chwycił Ramzesa za ramię i odciągnął go do tyłu.

      – Brońcie erpatre! – zawołał do strażników przybocznych jego wysokości. Ci posłusznie pochylili włócznie, acz zrazu nie pojmując przeciwko komu. Rychło jednak się tego dowiedzieli.

      Ruchy wisielca nagle stały się celowe, nabrały gibkości i sprężystości. Nieumarły chłop chwycił jedną ręką napiętą linę nad swoją głową, z łatwością podciągnął się do góry i równocześnie drugą ręką rozluźnił, po czym ściągnął pętlę z szyi. Następnie lekko zeskoczył na piasek i wydawszy z siebie złowrogi skrzek, ruszył na gwardzistów Ramzesa.

      – Na Amona, Ozyrysa, Apisa! – krzyknął Pentuer. – Zaklinam was, nie ustępujcie!

      Najdzielniejszy z żołnierzy doskoczył i przebił chłopa włócznią. Nieumarły nie zareagował. Od niechcenia złamał drzewce w połowie, przyciągnął przeciwnika ku sobie i momentalnie oderwał mu głowę, tak lekko i swobodnie niczym owoc z drzewa granatu. W następnej chwili rozgryzł czaszkę, jakby istotnie była to skórka owocu i siorbiąc głośno, wessał świeży mózg.

      Orszak Ramzesa patrzył na to oniemiały ze zgrozy. Nikt nie śmiał się cofnąć w obliczu erpatre ani też postąpić choć pół kroku w stronę monstrum, w które zamienił się szukający zemsty fellach.

      – Asyryjska zaraza… – szepnął Pentuer na wpół do siebie, na wpół do następcy tronu.

      Nieumarła bestia o twarzy ociekającej świeżą krwią i strzępami mózgu, zaspokoiwszy pierwszy głód, rzuciła się na pozostałych Egipcjan. Gwardziści nie okazali trwogi. W pierwszym starciu żywy trup powalił na ziemię połowę przybocznej straży następcy, roztrącając godzące w niego włócznie i wyłamując tarcze razem z ramionami. Rozległy się przeraźliwe krzyki oraz trzask łamanych kości.

      Ramzes zamarł jak przyczajony lew, z dłonią na rękojeści miecza, który wydobył tylko do połowy. W obliczu zagrożenia władzę nad jego ciałem przejął zwierzęcy instynkt. Włosy zaczęły mu się jeżyć na kształt lwiej grzywy. Na wpół zmieniony w zwierzę następca tronu wyczekiwał na najlepszy moment, by zadać cios. Z kolei Tutmozis nie szykował się do walki, wyraźnie chciał uciekać, ale godność i lojalność nie pozwalały odstąpić boku księcia. Stał więc jak skamieniały.

      – Topornicy naprzód! – Pentuer był tu jedynym, który nie stracił zimnej krwi. – Odetnijcie mu ręce, a potem głowę! Chwała wojownikom jego świątobliwości faraona! Niech sczezną nikczemni bluźniercy!

      Topornicy istotnie poradzili sobie dużo lepiej od włóczników. Walcząc w szyku, ramię przy ramieniu, z dwóch stron zasypali nieumarłego gradem ciosów, ociosując go z kończyn jak drzewo z gałęzi, a wreszcie poćwiartowali na dzwona niczym rybę.

      Ruszające się jeszcze i podrygujące kawały, gwardziści pod nadzorem Pentuera zagrzebali w piasku, osobno, w bezpiecznej odległości jeden od drugiego, aby się ponownie nie zrosły. Kiedy nadszedł orszak Herhora, było już po incydencie. Niosący lektykę nieumarli niewolnicy arcykapłana, choć nie mieli głów, jakoś musieli jednak poczuć żer, gdyż przechodząc obok miejsca zdarzenia, rozdziawiali szeroko otwory przełykowe, które pozostawiono im niezaszyte na szczytach karków, i próbowali łykać powietrze. Na szczęście, właśnie dzięki temu, że wcześniej przezornie i umiejętnie pozbawiono ich głów, nie zbuntowali się teraz, lecz po chwilowym podnieceniu poddali się rozkazom swoich dwóch poganiaczy, kierujących nimi za pomocą długich szpikulców, i miarowo szli dalej.

      Jego świątobliwość Herhor zbył gorączkowy raport swego sekretarza lekceważącym machnięciem ręki.

      Ramzes СКАЧАТЬ