Idiota. Федор Достоевский
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Idiota - Федор Достоевский страница 36

Название: Idiota

Автор: Федор Достоевский

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-7895-301-2

isbn:

СКАЧАТЬ przecież rzeczywiście nie jestem taka. On zgadł – wyszeptała z pośpiechem i żarem, oblana rumieńcem. Potem odwróciła się i wyszła, tym razem tak szybko, że nikt nie zdążył nawet zauważyć, po co właściwie wróciła. Spostrzeżono tylko, że coś szepnęła Ninie Aleksandrownie i zdaje się pocałowała ją w rękę. Waria jednak widziała i słyszała wszystko, i ze zdziwieniem odprowadziła ją wzrokiem.

      Gania, który się w tej chwili ocknął, rzucił się do Nastazji Filipowny, aby ją odprowadzić do drzwi, ta już jednak zdążyła wyjść. Dogonił ją na schodach.

      – Niech mnie pan nie odprowadza! – krzyknęła. – Do zobaczenia wieczorem! Koniecznie, słyszy pan?

      Wrócił zmieszany i zamyślony. Ciężar nowej zagadki, ciężar jeszcze większy niż dotychczas legł mu na duszy. W głowie majaczył mu też niewyraźnie książę… Zapomniał się do tego stopnia, że nawet nie zauważył, jak cała banda Rogożyna przewalała się obok niego, potrącając go nawet w drzwiach i pospiesznie opuszczając mieszkanie w ślad za Rogożynem. Wszyscy głośno o czymś rozmawiali i wymieniali się uwagami. Sam Rogożyn szedł z Pticynem, uparcie kładąc mu do głowy coś ważnego i  najwyraźniej niecierpiącego zwłoki.

      – Przegrał Gańka – krzyknął Rogożyn, przechodząc obok.

      Gania z  lękiem popatrzył w ślad za nim.

      XI

      Książę wyszedł z bawialni i zamknął się w swoim pokoju. Od razu przyszedł do niego Kola, który chciał go pocieszyć. Wydawało się, że biedny chłopiec nie mógł się już z nim rozstać.

      – Dobrze pan zrobił, że pan wyszedł – powiedział Kola – tam się teraz zacznie jeszcze gorszy rwetes. Dzień w dzień to samo, i wszystko przez tę Nastazję Filipownę.

      – Wiele różnych spraw narosło u was i nabrzmiało, Kola – zaznaczył książę.

      – Tak, nabrzmiało. Ale my to jeszcze nic. Sami jesteśmy sobie winni. Ale ja mam jednego wielkiego przyjaciela, który jest jeszcze nieszczęśliwszy. Zapoznam was, chce pan?

      – Bardzo chcę. To pana towarzysz?

      – Tak, prawie towarzysz. Później to panu wyjaśnię… A czy Nastazja Filipowna jest dobra? Jak pan myśli? Ja jej przecież nigdy dotąd nie widziałem, chociaż się starałem. Po prostu oślepia. Ja bym Gańce wybaczył, żeby to wszystko z miłości było; ale dlaczego bierze pieniądze? W tym całe nieszczęście!

      – Tak, mnie się pana brat nie bardzo podoba.

      – No pewnie, jeszcze czego! Po tym… A wie pan, ja już nie mogę znieść tych przesądów. No bo niech pan popatrzy: jakiś głupiec albo szaleniec, albo nikczemnik zupełnie po wariacku kogoś spoliczkuje, i człowiek jest na całe życie pozbawiony czci, i może to zmyć tylko krwią albo w ten sposób, że tamten na kolanach poprosi go o przebaczenie. To według mnie niedorzeczny despotyzm. Na tym się opiera cały dramat Lermontowa, Maskarada, i to głupie, moim zdaniem. To znaczy nienaturalnie; przecież Lermontow to pisał prawie jako dziecko.

      – Bardzo mi się spodobała pańska siostra.

      – Jak Gańce plunęła w gębę! Odważna Warka! A pan nie napluł i jestem pewien, że nie z braku odwagi. Ale oto i ona we własnej osobie. O wilku mowa! Wiedziałem, że przyjdzie. Jest szlachetna, chociaż ma swoje wady.

      – A ty tu nie masz nic do roboty! – krzyknęła Waria na Kolę, wchodząc do pokoju. – Idź do ojca. Nie ma go pan dosyć, książę?

      – Przeciwnie.

      – No, starsza, odczep się! No właśnie to jest w niej okropne. À propos ojca – by³em pewien, ¿e pojedzie z Rogo¿ynem. Pewnie teraz ¿a³uje i kaja się. Rzeczywiście pójdę sprawdzić, co u niego – dodał, wychodząc.

      – Chwała Bogu, odprowadziłam mamę do łóżka i uspokoiła się. Gania zupełnie zbity z pantałyku i bardzo zamyślony. Bo i ma o czym myśleć. Niezła lekcja!… Przyszłam raz jeszcze panu podziękować, książę, i  zapytać: pan znał wcześniej Nastazję Filipownę?

      – Nie, nie znałem.

      – No to z jakiej racji pan jej powiedział prosto w oczy, że „nie jest taka”? I chyba pan zgadł. Ona rzeczywiście może wcale taka nie jest. Zresztą, ja jej nie zrozumiem. Naturalnie przyszła nas obrazić, to jasne. Już wcześniej słyszałam o niej wiele dziwnych rzeczy. Ale jeśli chciała nas do siebie zaprosić, to dlaczego tak się obchodziła z mamą? Pticyn ją zna doskonale, a mówi, że sam nie mógł jej rozgryźć. A z Rogożynem! Tak nie można się zachowywać w domu swojego… jeśli się siebie szanuje… Mamusia też się o pana bardzo niepokoi.

      – Nic się nie stało – powiedział książę i machnął ręką.

      – I jak ona pana szybko posłuchała…

      – W czym?

      – Zapytał pan, jak jej nie wstyd i zmieniła się w mgnieniu oka. Pan ma na nią wpływ, książę – dodała Waria z leciutkim uśmiechem.

      Otworzyły się drzwi i do pokoju najzupełniej nieoczekiwanie wszedł Gania.

      Nawet się nie zawahał na widok Warii. Stał krótko na progu, następnie zdecydowanym krokiem podszedł do księcia.

      – Książę, postąpiłem podle, niech mi pan wybaczy, gołąbku – powiedział nagle z silnym wzruszeniem. Na jego twarzy malował się silny ból. Książę patrzył na niego ze zdumieniem i nie od razu odpowiedział. – No, proszę wybaczyć, niech mi pan wybaczy – nalegał niecierpliwie Gania – jeśli pan chce, to w tej chwili, natychmiast pocałuję pana w rękę!

      Książę był wstrząśnięty; w milczeniu objął Ganię i obaj serdecznie się ucałowali.

      – Ja w ogóle, w ogóle nie myślałem, że pan jest taki – odezwał się wreszcie książę, z trudem łapiąc oddech – myślałem, że pan… nie jest do tego zdolny.

      – Żeby przeprosić? I skąd mi przyszło do głowy, że pan jest idiotą! Pan widzi to, czego inni nigdy nie zauważą. Można by z panem porozmawiać, ale… lepiej nie rozmawiać.

      – Oto, kogo pan jeszcze powinien przeprosić – rzekł książę, wskazując Warię.

      – Nie, to już są moi wrogowie. Niech mi pan wierzy, książę, wiele razy próbowałem, ale w tym domu szczerze nie przebaczają! – zawołał Gania z żarem i odwrócił się od Warii.

      – Nie, przebaczę! – powiedziała nagle Waria.

      – A do Nastazji Filipowny pojedziesz wieczorem?

      – Pojadę, jeśli każesz, tylko sam się zastanów, czy naprawdę mogę tam teraz jechać!

      – Przecież ona nie jest taka. Widzisz, jakie zagadki zadaje! Prawdziwe sztuczki! – i Gania roześmiał się złowrogo.

      – Sama widzę, że nie jest taka i że sztuczki robi. Ale co to za sztuczki? I zważ jeszcze Gania, za kogo ona cię ma? Niech całuje mamie ręce, niech zadaje swoje zagadki, ale, na litość СКАЧАТЬ