Название: Trylogia
Автор: Генрик Сенкевич
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Книги для детей: прочее
isbn: 978-83-63720-28-5
isbn:
– I fantazji ci, widzę, nie braknie, której by się szlachcic niejeden nie powstydził – mówił Zagłoba. – Nie same bestie między wami, nie same bestie! Ale mniejsza z tym! To tedy pan Skrzetuski jest w Kijowie?
– Tak, jest.
– A bezpieczen, bo to, słyszę, czerń tam hula?
– On u Dońca pułkownika mieszka. Jemu nic nie uczynią, bo nasz bat'ko Chmielnicki kazał jego Dońcowi pod gardłem pilnować jak oka w głowie.
– Cuda prawdziwe się dzieją… Skądże Chmielnickiemu takie serce dla Skrzetuskiego?
– On jego z dawna miłuje.
– A mówił tobie pan Skrzetuski, czego szuka w Kijowie?
– Jak nie miał mówić, kiedy on wie, że ja jemu druh… Ja szukał z nim razem i osobno, tak musiał wiedzieć, czego mnie szukać.
– Aleście dotąd nie znaleźli?
– Nie znaleźliśmy. Co tam Lachiw jeszcze jest, to się kryją, jeden o drugim nie wie, tak i znaleźć niełatwo. Wy słyszeli, że tam czerń morduje, a ja to widział; nie tylko Lachiw mordują, ale i tych, którzy ich ukrywają, nawet mnichów i czernice. W monastyrze Dobrego Mikoły u czernic było dwanaście Laszek, to je razem z czernicami dymem w celi zadusili, a co parę dni to się skrzykną po ulicach i łowią, i do Dniepru prowadzą… Hej! co tam już wytopili…
– To może i ją zamordowali?
– Może i ją.
– Ale nie! – przerwał Wołodyjowski. – Już jeśli ją tam Bohun sprowadził, to ją musiał zabezpieczyć.
– Gdzie bezpieczniej jak w monastyrze, a dlatego i tam znajdą.
– Uf! – rzekł Zagłoba. – Tak wy myślicie, Zachar, że ona mogła zginąć?
– Ne znaju.
– Widać, że Skrzetuski jest dobrej myśli – rzekł Zagłoba. – Bóg go doświadczył, ale go pocieszy. A wyście, Zachar, dawno wyjechali z Kijowa?
– Oj, dawno, pane. Ja wtedy wyszedł, kiedy komisary koło Kijowa z powrotem przejeżdżali. Bahaćko Lachiw chciało z nimi uciekać i tak uciekali neszczastnyje, jak kto mógł, po śniegach, po wertepach, przez lasy, lecieli do Białogródki, a Kozacy gnali za nimi i bili. Bahato utikło, bahato zabyły, a niektórych pan Kisiel wykupił za wszystkie hroszy, jakie miał.
– O dusze pieskie! To wyście z komisarzami jechali.
– Z komisarzami aż do Huszczy, a stamtąd do Ostroga. Dalej już ja sam szedł.
– To wy dawni znajomi pana Skrzetuskiego?
– W Siczy ja go poznał i rannego pilnował, a potem i polubił jak detynu ridnuju. Ja stary i mnie nie ma kogo lubić.
Zagłoba krzyknął na pachołka, kazał podać miodu i mięsiwa i zasiedli do wieczerzy. Zachar jadł smaczno, bo był zdrożony i głodny; następnie zanurzył chciwie siwe wąsy w ciemnym płynie, wypił, posmakował i rzekł:
– Sławny miód.
– Lepszy jak krew, którą pijecie – rzekł Zagłoba. – Ale tak myślę, że wy uczciwy człek i pana Skrzetuskiego miłujący, nie pójdziecie więcej do buntu, jeno zostaniecie tu z nami? Już wam tu będzie dobrze.
Zachar podniósł głowę.
– Ja pyśmo widdaw, tak i pójdę; ja Kozak – mnie z Kozakami, nie z Lachami się bratać.
– I będziecie nas bili?
– A budu. Ja siczowy Kozak. My sobie Chmielnickiego bat'ka hetmanem obrali, a teraz korol jemu buławę i chorągiew przysłał.
– Ot, masz! panie Michale – rzekł Zagłoba – nie mówiłem, żeby protestować?
– A z jakiego wy kurzenia?
– Z mirhorodzkiego, ale jego już nie ma.
– A co się z nim stało?
– Husary pana Czarnieckiego pod Żółtą Wodą starli. Teraz ja u Dońca z tymi, co zostali. Pan Czarniecki szczery żołnir, on u nas w niewoli, o niego komisarze prosili.
– Mamy i my waszych jeńców.
– Tak i musi być. W Kijowie mówili, że najlepszy mołojec u Lachiw w niewoli, choć inni mówili, że zginął.
– Kto taki?
– Oj, sławny ataman: Bohun.
– Bohun usieczon w pojedynku na śmierć.
– A kto jego ubił?
– Ten oto kawaler – odrzekł Zagłoba ukazując na Wołodyjowskiego.
Zacharowi, który w tej chwili przechylał drugą kwartę miodu, oczy na wierzch wyszły, twarz spąsowiała, na koniec parsknął przez nozdrza płynem i śmiechem zarazem.
– Ten łycar Bohuna ubił? – pytał krztusząc się ze śmiechu.
– Co, u starego diabła! – wykrzyknął marszcząc brwi Wołodyjowski. – Za dużo sobie ten posłaniec pozwala.
– Nie gniewaj się, panie Michale – przerwał Zagłoba. – Poczciwy to widać człowiek, a że się na polityce nie zna, to od tego on Kozak. Z drugiej strony, tym większa dla waćpana chwała, że wyglądając tak niepocześnie, tak wielkich przewag już w życiu dokonałeś. Ciało masz nikczemne, ale duszę wielką. Ja sam, pamiętasz, jakem ci się przypatrywał po bitwie, chociażem bitwę na własne oczy widział bo mi się wierzyć nie chciało, żeby taki chłystek.
– Dajże waćpan pokój! – burknął Wołodyjowski
– Nie jam twym ojcem, nie miejże do mnie rankoru, ale to ci powiem, że pragnąłbym mieć takiego syna, i jeżeli chcesz, to cię będę adoptował, majętność całą ci zapiszę, bo to nie wstyd być wielkim w małym ciele. I książę niewiele większy od ciebie, a dlatego Aleksander Macedoński niewart być jego giermkiem.
– Ale bo co mnie gniewa – rzekł udobruchany nieco Wołodyjowski – to właśnie to, że z tego listu Skrzetuskiego nic pomyślnego nie widać. Że on sam nad Dniestrem nie położył głowy, to chwała Bogu, ale kniaziówny dotąd nie znalazł i któż zaręczy, czy ją znajdzie?
– Prawda jest! Ale gdy Bóg go przez nasze ręce od Bohuna uwolnił i przez tyle niebezpieczeństw, przez tyle sideł przeprowadził, gdy i Chmielnickiego zakamieniałe serce afektem dziwnym dla niego natchnął, to juści nie po to, żeby od męki i żałości na schab wysechł. Jeżeli w tym wszystkim nie widzisz, panie Michale, ręki Opatrzności, to widać tępszy masz dowcip od szabli, jakoż i słuszna to jest, że nikt nie może wszystkich przymiotów naraz posiadać.
– Widzę to jedno – odparł ruszając СКАЧАТЬ